zamknij

Obraz 1


Katorpha to tajemnicza kraina, pełna magii i niebezpieczeństwa...





PORANEK | DZIEŃ | ZMIERZCH | NOC
WIOSNA | LATO | PÓŹNA JESIEŃ | ZIMA
BEZCHMURNIE | ZACHMURZENIE | ŚNIEG| BURZA ŚNIEŻNA

Plotkara

Plotka 3

Już wkrótce...

Plotka 2

Już wkrótce...

Plotka 1

Rozpoczęcie nowego roku szkolnego zawsze jest zwiastunem nowych plotek! Mam nadzieję, że wkrótce okażą się tematy godne mojej uwagi. Nie zawiedźcie mnie, świeżaki!
Bądźcie na bieżąco i do zobaczenia już wkrótce! Wasz/a xyz ;*

Plotkara - kody

Informacja

NABÓR OTWARTY
Zgłaszanie swoich blogów tylko w zakładce "współpraca" (Administracja ➔ Współpraca)
Nie wiesz, jak dołączyć i od czego zacząć? Przeczytaj regulamin i pomoc, albo dołącz do naszego DISCORDA! tam odpowiemy na wszystkie nurtujące Cie pytania.

Tablica Ogłoszeń

Akademia Nook of Wolves zaprasza wszystkie magiczne istoty do październikowego naboru.

Strażnicy ostrzegają o obecności Byczorogów Miedzianych w lasach obok stolicy. Prosimy o zachowanie ostrożności.

Biblioteka Miejska zaprasza nowych i starych czytelników!

Sklepy w Taau oraz Everfar padają ofiarą licznych kradzieży, oraz napaści. Policja podejrzewa, że mamy do czynienia ze zorganizowaną grupą przestępczą. Apelujemy o najwyższą ostrożność.

Eventy

ROZPOCZĘCIE ROKU SZKOLNEGO — zapraszamy wszystkich nowych uczniów do zakwaterowania się w swoich pokojach i zwiedzenia akademii.

JESIEŃ NADCHODZI — Everfar zaprasza na święto dzwonków. Dajcie wciągnąć się w wir beztroskiej zabawy. Czeka na was piwo korzenne, ciepłe desery, różne zadania oraz atrakcje.

A oto najlepsze zabawy tegorocznego Święta Dzwonków:

❶ Grupowe polowanie na Byczorogi. ❷ Wesołe Miasteczko nieopodal jarmarku. ❸ Tańce przy muzyce na żywo. ❹ Stragany z pysznym jedzeniem. ❺ Nocne ognisko integracyjne.
By
|
11:13
|
Chłód, nienawidziła chłodu, jednak tylko on ją teraz otaczał. Ciemność i uporczywe zimno. Jej ciało sztywniało, wiedziała, że jeśli teraz poczuje nagły napływ gorąca to będzie koniec. Hipotermia.

Nie wiedziała gdzie są rodzice. Przysypana śniegiem, unieruchomiona, nie wiedziała w jaki sposób się nawigować, w jaki sposób szukać i rodziców i pomocy. Musiała jednak coś zrobić, nie mogła po prostu siedzieć w dziurze i czekać na to aż się udusi. Poruszyła ręką, raz, drugi trzeci. Aż w końcu udało się jej ją uwolnić z większej zaspy. Musiała brnąć ku górze, ku powietrzu, bo wiedziała, że prędzej czy później pod śniegiem skończy się jego zapas. Śnieg wsypał się pod jej ubrania, kurtkę, spodnie, wszystko. Zmarznięta i przemoczona czuła jak ostre zimno wżera się w jej skórę, kalecząc niczym ostre szpilki. Aurora nie była zbyt wierzącą osobą, raczej traktowała religię po macoszemu i nie zajmowała sobie nią głowy, jednak w tej chwili modliła się o ogień. Chociażby o płomień, który mogłaby wziąć w swoje palce, by ogrzać się choć trochę. Iskrzący, pomarańczowy płomyczek. Ogień, tak bardzo pragnęła ciepła, gdy jej ciało drżało, atakowane z każdej strony. Droga ku górze była jak przeprawa Dantego przez piekło. Równie ciężka i bolesna. Jednak, gdy ręka Aurory wydostała się z zaspy było o wiele prościej. Wygrzebała się niezgrabnie i padła na lśniący w słońcu puch. Oddychała ciężko, ostrym, mroźnym powietrzem, które rozdzierało jej płuca. Czuła się, jakby wdychała szkło. Ostre, drobinki wręcz raniące jej wnętrze. Rodzice. Musiała szukać rodziców. Podniosła się do pozycji siedzącej. Biel, wokół rozpościerała się jedynie bezkresna biel. Nie była w stanie określić, gdzie jest szczyt góry, a gdzie dolina. Nawet lasu nie potrafiła zlokalizować, a schronienie wśród drzew byłoby najrozsądniejszą opcją. Rodzice, to był jej priorytet.
— MAMO?! — wydarła się, by chwilę później zacząć wściekle kaszleć. Pogoda jej zdecydowanie nie służyła. — TATO?!
Odpowiedział jej jedynie wicher, szumiąc i piszcząc wściekle. Może… może byli zakopani? Tak, tak. Aurora musiała ich odkopać po prostu, a potem pomyślą jak się wydostać, tak… Jak pomyślała, tak zrobiła. Zaczęła kopać doły w śniegu na oślep, mając nadzieję, że trafi gdzieś na rodziców. Kopała, kopała, kopała. Przerzucała puch, który cisnął jej się do oczu i na twarz. Jej palce prawie skostniały z zimna. Znów zaczęła marzyć o ogniu, o ciepłym płomieniu, który otuliłby ją. Zaczęła powoli tracić nadzieję, gdy w końcu natrafiła na rękę.
— Mamo! — wrzasnęła, chwytając w palce dłoń matki.
Ta jednak nie odpowiedziała. Przerażona Aurora uświadomiła sobie, że Andromeda może się dusić. Zaparła się więc nogami, by nie wpaść do dołu pociągnęła z całych sił za rękę matki. Ciągnęła, ciągnęła, aż w końcu Aurora dostrzegła czerwoną kurtkę matki. Uśmiechnęła się widząc, że jej praca nie idzie na marne.
— Mamo! — zawołała ucieszona, czołgając się do rodzicielki.
Chwilę potem jej mina zrzedła, a Aurora wydała z siebie skowyt bólu. Andromedy twarz, mimo wieku, miała młodzieńczą, zadbaną twarz. Delikatne rysy, które córka po niej odziedziczyła, lekko zadarty, okrągły nos, oraz charakterystyczny kształt ust. Teraz jednak dochodził do tego jeden szczegół. W jej skroń, wbity był sporych rozmiarów, bo niemal piętnastocentymetrowy odłamek skalny. Aurora, widząc to odsunęła się gwałtownie i opadła na śnieg.
Nie. To się kurwa nie działo.
Jej matka miała zniszczoną, lewą część twarz, odłamek wbił się na tyle głęboko, że uszkodził nieco oczodół. Twarz Andromedy pokryta była zamarzniętą krwią.
 — MAMO! — wydarła się Aurora.
Darła się, darła, choć wiedziała doskonale w jakiej sytuacji się znajduje i co ma przed sobą. Nie chciała tego przyznać, ale w głębi siebie wiedziała, że jak będzie kopać dalej to trafi na ojca. Przełknęła ślinę. Jej matka nie żyła. Miała przed sobą ciało własnej matki. Sztywne, zimne. Bez ducha. Aurora dyszała ciężko, gdy rzeczywistość wyciągała po nią swe łapy.
 Zaczęła uświadamiać sobie, że już nigdy nie poczuje ciepła matki, nie usłyszy głosu ojca, nie spróbuje ciasta. Nie będą razem gotować, chodzić na zakupy.
Nic.
Zawyła, a echo jej głosu rozniosło się po okolicy. Zdzieranie gardło nie było jej na rękę, ale, co w sumie mogła innego zrobić? Była w głębokiej dupie, bez wielkich szans na wydostanie się z niej. Nie miała nawet sił płakać, mogła jedynie krzyczeć. Ojciec, gdzieś w jej wnętrzu tliła się nadzieja, że Atlas Borealis jeszcze żyje. Matce już pomóc nie mogła. Jednak tacie tak.
Ruszyła więc ostrożnie, nie mogąc się obrócić. Patrzenie na mamę było dla niej rozdzierające. Ze wszystkich sił starała się zlokalizować miejsce, w którym mógłby znajdować się jej ojciec. Wiatr świszczał nad jej uszami i przewiewał wilgotne i tak już zmarznięte ciało. Ojciec, musiała znaleźć tatę. Wiedziała, że ma on przy sobie zawsze przydatne rzeczy. Że będa mogli wspólnie jakoś zabrać mamę i wezwać pomoc, że będą mogli… po prostu wrócić do domu. Szukanie szło jej topornie. Nie wiedziała ile czasu spędziła na kopaniu w śniegu i próbach znalezienia czegokolwiek. Była gotowa poddania się jednak, gdy zanurzyła ręce głębiej poczuła pod palcami materiał kurtki.
Zacisnęła oczy. Tak bardzo nie chciała tego przed sobą przyznać, ale wiedziała, że ojciec jest w podobnym stanie, co Andromeda. Zaczęła oczyszczać dół, żeby dostać się do ojca. Trwało to długo, a Aurora miała wrażenie, że jej palce niedługo przestaną się ruszać, bo po prostu zamarzną lub co gorsza, odpadną. Martwica, odmrożenia.
 — Tato! — zawołała, jednak wiedziała, że nie odpowie.
Mimo że, zdawała sobie sprawę z tego w jakim miejscu się znajduje to nie chciała tego przed sobą przyznać. W ogóle nie chciała myśleć o tej całej sytuacji. Podświadomie czuła, że ma przejebane, ale wciąż nie mogła tego przetrawić. Nie mogła przyjąć rzeczywistości, mimo że, ta wyciągała po nią łapska. W końcu dostrzegła kosmyk kręconych, brązowych włosów, a w jej gardle pojawiła się trudna do przełknięcia gula. Odsłoniła zimną, siną twarz ojca i po prostu usiadła. Spoglądała na nią niemal obojętnie. Już nic jej nie obchodziło. Wiatr hulał i świszczał wokół, mróz wręcz skrzypiał.
A  Aurora Borealis spoglądała na martwą, zimną twarz swojego ojca, który przecież był tak ciepłym człowiekiem. Nie była w stanie już krzyczeć, ani płakać. Po prostu siedziała na śniegu, w przemokoniętej kurtce, a na jej ustach gościł delikatny uśmiech. Pełen szoku i cierpienia. Aurora wydawała się być oderwana od rzeczywistości, była. Mimo że, ta usilnie próbowała ją do niej ściągnąć. Ostatecznie musiała wziąć się w garść. Zabrała się za odkopywania ciała ojca, by dostać się do kieszeni kurtki i spodni. Coś tam musiał mieć.
I miał.
Zdobyczą Aurory padł telefon, zapalniczka i mały scyzoryk. Pierwszą rzeczą jaką zrobiła była próba wezwania pomocy. Oczywiście, w górach zasięgu nie było, więc Aurora Borealis była w głębokiej dupie. Sprawdziła zapalniczkę, a gdy jej oczom ukazał się mały płomień, poczuła ulgę w sercu. Przytuliła malutką rzecz do swojej piersi. Jeśli by się uprzeć, to mogła szukać teraz ognia w lesie. I jedzenia, bo picie miała pod ręką. Wszędzie. Jeśli, jeśli tylko się postara będzie w stanie wezwać pomoc a nawet zejść z góry. Aurora mocno w to wierzyła.
Szkoda tylko, że los miał dla niej inne plany.


~*~
Noc była o wiele gorsza od dnia. Aurora siedziała w ciemnościach i zimnie. Sama w pobliżu zwłok własnych rodziców. Osłoniła się od wiatru, budując prowizoryczne igloo. Nie używała zapalniczki, ją planowała wykorzystać po zlokalizowaniu lasu, wolała oszczędzać cenne ciepło.
Na niebie tańczyła kolorowa, magiczna wręcz Aurora Borealis. Przez pierwsze chwilę dziewczyna patrzyła na zorzę w osłupieniu i zachwycie, później jednak przypomniała sobie w jakiś okolicznościach się znajduje.
Zaczynał doskwierać jej głód, który próbowała zbić jedzeniem śniegu. Dać organizmowi choć iluzję tego, że coś je, coś przyjmuje. Średnio to działało. Mimo że, siedziała kompletnie sama na tym zadupiu dopiero dzień, to jej kiszki skręcały się, domagając jedzenia.
Trzęsła się, starając się skupić na czymś innym niż głód, zimno. Nawet jak próbowała myśleć o czymś pozytywnym to jej umysł automatycznie wędrował ku rodzicom, leżącym w zaspach. Jak. Jak. To miał być miły spokojny wyjazd na narty i zwiedzanie. Miał być spokój, przyjemna cisza…
Jesteś głodna
Wiedziała, nikt nie musiał do niej tego szeptać. Wiedziała, że jest głodna, ale to był dopiero pierwszy dzień, ludzie są w stanie wytrzymywać nawet miesiąc bez pokarmu.
W innych warunkach
Tak, z tego również zdawała sobie sprawę. Na lodowej pustyni bez jedzenia i energii zamarznie i umrze.
Ale przecież masz, co jeść
Nie. Nie miała czego, nie potrafiła polować, zlokalizować lasu też nie. W pobliżu nie było jakiegoś supermarketu, gdzie po prostu mogłaby kupić jedzenie.
Przecież masz jedzenie pod ręką
Śnieg był tylko inną formą wody, on nie liczył się jako jedzenie.
Masz co jeść
Nie.
Masz.
Nie.
Doskonale wiesz, co mam na myśli
Potrząsnęła głową. Jej serce biło wściekle. Strach. Była sama pośród niczego, podczas ciemnej nocy. Co do niej szeptało? Gdzie? Skąd dochodził głos. W akcie desperacji sięgnęła po zapalniczkę. Jednak jej skostniałe palce nie dawały rady z jej odpaleniem. Aż w końcu, udało jej się wykrzesać płomień. Uniosła wzrok.
Przez wejście do jej małego igloo zaglądało… coś.
Aurora poczuła jak kostnieje, a chłód przeżywa ją do szpiku kości. Wychudzone coś, z wielką jelenią czaszką zamiast łba wpatrywało się w nią. Mimo że, nie miało mimiki. Śmiało się z niej. Po prostu miała halucynacje. Nic złego się nie działo, nic, co mogłoby jej zagrozić… Zamknęła oczy, by pozbyć się wizji bestii sprzed swojej twarzy, jednak gdy ponownie je otwarła wydała z siebie zduszony okrzyk. Ni martwe, ni żywe. Dyszące. Śmierdzące jak ryba zostawiona w słoneczny dzień na słońcu, słodkawo, mdląco. Patrzyło w jej oczy i śmiało się. Aurora mieszkała w Dokuarze, mieście, gdzie wpływy piekielne i magiczne były integralną jego częścią. Ale czegoś równie przerażającego nie widziała nigdy.
Umrzesz bez jedzenia
— Nie jestem głodna. — Sama się zdziwiła, gdy usłyszała swój głos. Ledwo wysiliła się na uśmiech.
Jesteś, jesteś głodna.
— Nie — odparła, czując dokąd zmierza rozmowa. — Wszystko w porządku, dziękuję za troskę. Zauważyła, że to trzymało się z dala od ognia. Potrzebowała ognia, musiała znaleźć las.
Rozgrzejesz się, gdy coś zjesz 
— Wystarczy mi woda i trochę ciepła — powiedziała pewnie.
Nie, musisz coś zjeść
— Nie dziękuję. Nie jestem głodna, wystarczy mi woda i możliwość ogrzania się.
Zacisnęła palce na scyzoryku, zastanawiając się w ogóle czy użycie go ma sens. Była tu sama, rodzice nie żyli, a coś mogło posłać ją na drugą stronę bez problemowo.
Nie skrzywdzę cię
— Dlaczego? — spytała.
Ponieważ wiem, że jesteś głodna
Co było celem bestii? Przełknęła ślinę na myśl o tym, co znajdowało się na zewnątrz igloo i co stwór musiał uważać za jedzenie. Nie może, nie zrobi tego, choćby nie wiadomo jaki głód skręcał jej ciało.
Jedzenie pomoże rozgrzać twoje ciało, poczujesz się lepiej
— Nie wolno jeść ludzi — wypowiedziała na głos swą największą obawę.
Jesteś głodna
To zmierzało donikąd. Jeśli tak miała spędzić noc, wolała zostać zeżarta lub po prostu zamarznąć. Tak, tak. Po prostu miała halucynacje z powodu mrozu. Jej wątpliwy stan psychiczny związany był po prostu z całą sytuacją tego tu nie było…
Jesteś głodna
Nie, nie była głodna. Stwór był po prostu projekcją jej najgorszych obaw.
Jesteś głodna
Czuła się świetnie, człowiek jest w stanie wytrzymać miesiąc bez jedzenia, nic się nie działo.
Zamarzniesz jak niczego nie zjesz
Miała przecież zapalniczkę, wystarczy, że znajdzie drewno, rozpali ognisko…
Rozgrzejesz się bez ognia
— Spierdalaj, niczego nie zjem — wydusiła w końcu, zbyt zmęczona tym wszystkim.
Ból głowy się nasilał, miała wrażenie, że rozsadzi jej czaszkę. Nie była już w stanie tego znieść.
— Odejdź, do niczego mnie nie przekonasz.
O dziwo bestia wycofała się. A gdy zrobiła. Aurora oparła się o ścianę igloo i odetchnęła z ulgą. Do oczu napłynęły jej łzy. Nie miała pojęcia, co się wokół niej odpierdalało. Jej zaczynało odpierdalać, jej głowie. Spokojnie, spokojnie. Przetarła oczy.

~*~

Dzień był tą porą dnia, podczas której Aurora starała się jak mogła. Szukać patyków, drewna, a nawet skubnąć czegoś z ciał rodziców. Rozebrała matkę, by mieć dodatkową kurtkę, by się ogrzać. Aurora w duchu czuła się paskudnie, jednak doszła do wniosku, że rodzice woleliby, by przeżyła.
W igloo umościła sobie małe gniazdko. Nie używała za często telefonu, ale podczas dłuższej eskapady próbowała złapać zasięg. Bezskutecznie. Była tu sama, skazana na towarzystwo swojej halucynacji, która uporczywie nakłaniała ją do zjedzenia rodziców.
Noc była najgorszą porą. Aurora nie spała, zbyt przerażona tym, co przed nią stało. Zbyt obolała, by reagować. Szepty, bestia szeptała do niej. Coraz uciążliwiej, agresywniej. Nie mogła już jej reagować. Przynajmniej trzymała się z dala od ogniska, które Aurora rozpalała, co noc, by dać znak, że żyje w tych górach. Choć głównie po to, by trzymać potwora z dala od siebie.
Bestia jednak miała rację.
Aurora nie wiedziała ile dni minęło i jak długo nie jadła nic poza śniegiem, który nie nasycał jej. Wiedziała, że słabnie, że nie jest w stanie normalnie funkcjonować. A takie czynności jak chociażby chodzenie i załatwianie się stają się dla niej wyzwaniem.
Znów nastała noc.
Siedziała okryta zarówno kurtką matki jak i ojca. Wyjątkowo nie w igloo, a przed nim, obok ogniska. I po prostu czekała. Miała już tego dosyć. Tej wegetacji, istnienia, bo życiem się tego nazwać nie działo. Martwiła się tylko o Dzwonka. Nie mogła mu tego zrobić. Tego nie robi się kotu, nie umiera. Nie pozostawia w pustym mieszkaniu. Nawet jeśli zajmowała się nim sąsiadka.
Uśmiechnęła się na widok potwora jak na widok starego przyjaciela. Już nie była w stanie więcej się opierać…
Jesteś głodna
— Wiem — potwierdziła cicho, uśmiechając się delikatnie.
Miała jeszcze powód do życia, rodzice, by nie chcieli jej śmierci. Musiała zająć się Dzwonkiem i mieszkaniem.
Więc zjedz
— Zjem — odparła, patrząc w puste oczy potwora.
Już jej wszystko było jedno, nie wiedziała jak utrzymywała się przy życiu. Chyba miała silną wolę lub takiego pecha. Odchyliła głowę do tyłu.
Nie zbliżał się do igloo odkąd paliła ognisko. Zawsze stał z dala od ognia, przyćmiewając drobną nastolatkę posturą. Bestia mogła mieć trzy, cztery metry wzrostu. Wielkie, potężne łapska, ale ciało tak chude, że wyglądała jak poruszający się szkielet. Ona sama była trupem. Oboje byli.
Więc na co czekasz
— Chcę wiedzieć dlaczego ci tak na tym zależy — powiedziała, otulając się dokładniej.
Bo tego chcieliby twoi rodzice
Na myśl o nich zakuło ją serce. Czy tego by chcieli? By zjadła ich ciała, by ratować własne życie? Byli jej rodzicami, kochali ją, dbali o nią. Mogliby tego chcieć.
— Wszystko ma swoją cenę, chcę po prostu wiedzieć, gdzie jest haczyk.
Ogień dogasał, a potwór zbliżał się, gdy płomień nikł w oczach. Aurorze było już wszystko jedno, mogła nawet umrzeć, choć tego nie chciała.
Nie ma haczyka, ugasisz pragnienie
— Czym się stanę jeśli to zrobię? To tabu. Czy zostanę przeklęta? — Już dawno przestała traktować to coś jak halucynację.
Paradoksalnie, pomógł jej kompletnie nie zwariować. Przynajmniej miała się do kogo odezwać. Jak bardzo pojebane, by się to nie wydawało, Aurora była w stanie zachować choć część swoich zmysłów.
Wendigo
— Wendigo — powtórzyła głucho. — To coś pokroju wampira, wilkołaka? — spytała.
Nie, coś o wiele potężniejszego.
— Demon? — ciągnęła dalej.
Czy to istotne, jesteś głodna, zjedz…
— To istotne, praktycznie podpisze cyrograf, jeśli ich zjem.
Jeśli ich zjem, zabrzmiało to okrutnie. Ale Aurora już nie mogła. Wiedziała, że będzie to zły czyn, wciąż kochała rodziców, ale…
Kochałaś ich dusze, nie ciała
Touche — zgodziła się.
Wiedziała, że prędzej czy później tego pożałuje. Ale bardziej chciała się pozbyć zimna i uczucia skrętu w żołądku. Zdawała sobie sprawę z tego, że jest okrutna, że uczyni coś, za co powinna płonąć w piekle. Choć wtedy akurat byłoby jej ciepło…
Dusza już dawno opuściła te powłoki materialne, oni cię wspierają…
— Mama i tata na pewno chcieliby bym przeżyła, ale czy na pewno takim kosztem?
Ta rozmowa prowadziła donikąd. Bestia będzie ją przekonywać, by zjadła rodziców, a Aurora będzie ją zbywać. I tak całą noc. Znów. Noc w noc ta sama śpiewka. Nie mogła już dłużej tego słuchać. Ale tak bardzo nie chciała mu dać satysfakcji.
Będziesz silniejsza, silniejsza niż ktokolwiek
— Po co? — wychrypiała. — Po co mi siła, skoro i tak z nią nic nie zrobię. Skoro nie mam już kogo chronić?
Drżała. Z jednej strony nie czuła już prawie niczego, a z drugiej w jej wnętrzu narastał gniew. Wściekła się na bestię, na to, że ta ją tak katuje, męczy, nakłania do zejścia na złą drogę. Szatan również kusił Jezusa, nawet jeśli Aurora nie była zbyt religijna to zdawała sobie z tego sprawę.
Wzięła głęboki oddech.
— Może i gniew, rozpala i zachęca mnie teraz, ale później zaprowadzi mnie do lodowej mogiły… — rzuciła bardziej do siebie niż do stwora.
Wiedziała, że będzie żałować. W końcu chodziło o jedzenie ludzi. Podniosła się. A potwór przekrzywił łeb. Ruszyła w stronę zasp, pod którymi pogrzebani byli jej rodzice. Zacisnęła dłoń na scyzoryku, modląc się, by ostrze nie złamało się na zamarzniętej skórze. Za sobą słyszała triumfalny chichot, a raczej rżenie. Aurora nie była Jezusem i skusić się dała. Nikt. Nikt kurwa nie wytrzymałby trwającego całą noc pierdolenia, skrętu żołądka i zimna, które wbijało się w nią jak w szpilki.
Aurora padła przy ciele matki i spojrzała na potwora, z którego pyska ciekła ślina. Bestia spoglądała na nią pustymi, białymi jak śnieg wokół nich, oczami, oczekując. Na co? Na jeden z najobrzydliwszych aktów, jakie człowiek może dokonać.
— Przepraszam mamo, kocham cię — powiedziała, a następnie wbiła scyzoryk w jej ramię.
Nie przeszło. Odsunęła się patrząc na bestię. Nie mogła ich zjeść w takim stanie. Ku jej zaskoczeniu, potwór wyszarpał ciało jej matki, a następnie uniósł je i zawlókł w pobliże ogniska. Chciał je rozmrozić.
Ciało Aurory przeszedł dreszcz. Wzięła głęboki wdech i ruszyła za bestią. Powinna ich… upiec?Przypomniała sobie, że nie miała więcej drewna, by dołożyć do ognia. Starczyło jedynie na ogrzanie zwłok. Wzdrygnęła się. Oznaczało to, że musiała zjeść surowe. Usiadła obok matki, na przeciw potwora i czekała. Minuty mijały, a ona mierzyła się z nim spojrzeniami.
Pierwszej nocy bała się, ale potwór był mniejszy, to ona dominowała. Następne noce mijały na walce, na równym poziomie. Ona słabła, on rósł w siłę, aż w końcu. Nadeszła ta noc. Aurora była już mała, skulona przed urzeczywistnieniem jednego z największych, najgorszych ludzkich pragnień, siedziała przed głodem.
— Chyba już mogę, prawda? — spytała, dotykając ramienia matki.
Odpowiedziało jej jedynie triumfalne rżenie.
Westchnęła i wbiła scyzoryk w ramię rodzicielki. Cały czas powstrzymywała się od wyrzygania się, choć nie miała czym. Robiło jej się słabo, jednak, po długich, mozolnych próbach, wycięła kawałek mięsa, czerwonego o dziwnej, pół zmrożonej konsystencji. Obracała go w rękach. Przełknęła ślinę, po czym włożyła go sobie do ust.
Bestia zawyła triumfalnie.
Aurora walczyła, by utrzymać mięso w ustach i go nie wyrzygać.
Lodowe pustkowie przecięło zawodzenia człowieka i potwora.
Później, świszczał już tylko wiatr.

~*~

Późniejsze wydarzenia zlewały się Aurorze w mglista, kolorową masę. Nie pamiętała kto ją znalazł, ale pamiętała śmigłowiec, który zabrał ją do szpitala. Wiedziała, że lekarze byli przerażeni jej stanem, tym, jak chuda była. Uznali, że to cud, że przeżyła w takich warunkach. Jak się okazało.
Dwa miesiące.
Choć limitem ludzkiego ciała jest miesiąc. Aurora wierzyła, że to bestia odpowiadała za jej cudowne ocalenie i pokonanie limitów ciała. Wendigo. Ta nazwa kołatała się po głowie Aurory przez cały pobyt w szpitalu.
Leżała w nim kompletnie bez życia. I nawet jak jej ciotka wpadła do szpitala, nie zareagowała. Po prostu obserwowała wirujące płatki śniegu na dworze, uświadamiając sobie, że nie jest w stanie określić temperatury. Po prostu było chłodno. Mimo że, była przykryta kilkoma kocami, a kaloryfery w jej sali podkręcone na maksa.
Słowa ciotki, o tym, że będzie jej prawnym opiekunem, ale Aurora będzie zmuszona mieszkać sama w Dokuarze zdawały się gdzieś umykać. Wendigo… wendigo…
To jej obijało się o uszy.
Anhedonia.
Nie czuła niczego, ni radości, ni szczęścia.
— Pewnego razu moja dusza uciekła przez okno. Tak nagle, bez ostrzeżenia — powiedziała pewnego dnia do psychologa, który ją badał.
Depresja i zespół stresu pourazowego. To była oficjalna diagnoza.
Daleka od prawdy. Aurora Borealis zaczynała chorować na coś innego.
I zaczęła sobie zdawać sprawę, że została oszukana.
Jedzenie, które otrzymywała w szpitalu podczas całego pobytu nienasycało jej. Mogła jeść kilogramy mięsa, ziemniaków, wypijać litry zupy. Nic, nic po tym nie odczuwała, żadnych zmian. Głód pozostawał równie silny, co wcześniej, a ciało równie szczupłe. Co gorsza, smak zaczynał gdzieś uciekać. Póki coś nie zawierało kilku papryczek chili lub mocniejszych, nie miało dla Aurory żadnego smaku. Ciepłe napoje parzyły do tego stopnia, że herbatę musiała pijać zimną z dodatkiem lodu.
Została perfidnie oszukana, co tylko potęgowało pierwszą emocję, która pojawiła się w niej po wypadku.
Gniew.
Pragnęła niszczyć, słyszeć krzyki ludzi. Pragnęła destrukcji.
Jednak w szpitalnym łóżku nie mogła sobie na nią pozwolić. Zamiast tego, zaczęła wędrować po szpitalu, nogi same niosły ją do jednego pomieszczenia. Kostnicy.
Tam uświadamiała sobie, że nie patrzy na ciała jak na ludzi. Zachowywała się tak, jakby patrzyła na wystawę w sklepie mięsnym.
Co tylko potęgowało gniew. Mimo że, przestawała odczuwać ciepło, to pożar w jej wnętrzu wrzał. Pożoga pochłaniała cały jej umysł, wypełniając go wściekłością, żalem.
Dlaczego była jaka była? Dlaczego patrzyła na ciała jak na jedzenie. Dlaczego tak desperacko pragnęła zasmakować znów ludzkiego mięsa?
Cena, przecież doskonale wiedziała, że za to zapłaci. To była jej kara. Perfidna, okrutna kara.
Wendigo.
W internecie natrafiła jedynie na legendy, mity. Potrzebowała faktów, nie guseł.
Aurora Borealis czuła się, jakby dostała od życia w ryj.
Co noc przepraszała rodziców za to, co im uczyniła. Co noc żałowała, że po prostu nie zmarła tam z głodu lub wyziębienia. Obwiniała swoją wolę życia. Obwiniała słabą psychikę, przez, którą znajdowała się w tej, a nie innej sytuacji.
Gdy stawała przed lustrem, uświadamiała sobie, że jej skóra i włosy tracą blask. Stają się martwe, matowe. W oczy nie była sobie w stanie spojrzeć.
Przed wyjściem ze szpitala została zmierzona.
Urosła, o półtora centymetra.
Nic dziwnego, nastolatkowie przecież jeszcze dojrzewają. Ale czy ich skóra pokrywa się przy tym mozaiką blizn, wyglądających na rozstępowe?

~*~

Walczyła ze sobą długo. Wraz z ciotką sprzedały mieszkanie po rodzicach. Aurora nie mogła w nim mieszkać. Zabrała więc swoje rzeczy i Dzwonka, po czym przeniosła się do Joar. Do ciasnej, choć przytulnej kawalerki, nieopodal gór.
Siła, czy Aurora miała siłę, obiecaną przez bestię?
Miała jedynie gniew, tak silnie pielęgnowany wewnątrz siebie. I głód… nienasycony głód, który jeszcze bardziej potęgował głód.
Aż w końcu, nadszedł ten dzień.
Szła ulicą, wracając do domu ze szkoły, zmieniła szkołę. Nie była w stanie patrzeć na wszystkich znajomych, po czymś takim.
Wtedy ktoś złapał ją za ramię. Wiedziała, że to wampir. Kły, dziwna aura i to poczucie… komfortu? Nie, przyciągał ją.
— Czego? — spytała wrednie, specjalnie nie zwracając uwagi na faceta. Chciała jedynie wrócić do Dzwonka. — Będziesz tak kurwa stał? Czy się w końcu odezwiesz?!
Gniew wylewał się w jej słowach.
Wampir nie odpowiedział, przyszpilił ją do ściany, tak, że straciła dech. Sięgnął łapą w kierunku jej spódniczki. Aurora nie mogła sobie na to pozwolić.
Odepchnęła go na tyle silnie, że padł na plecy, a sama złapała pierwszą lepszą rzecz, jaką mogła użyć jako broni.
Znak drogowy. Nawet nie zwróciła uwagi, gdy go wyrwała. Ani gdy rozbijała jego głowę, doprowadzając do tego, że wyglądała ona jak pęknięty arbuz. Poczuła się jednak wtedy wolna, spełniona. A gdy patrzyła na ciało mężczyzny, ślina zaczęła napływać jej do ust.
Długo się wahała, nim ostatecznie sięgnęła po kawałek z jego ciała.
I potwierdziły się jej najgorsze obawy. By funkcjonować normalnie, by choć na chwilę pozbyć się tego paskudnego uczucia, musiała sięgnąć po ludzkie mięso. Musiała jeść ludzi, czy tego chciała czy też nie.
Stała się potworem.
A jej reakcją na całe zajście był po prostu szaleńczy, dziki śmiech. Śmiech wariata, osoby, której i tak już wszystko jedno. W końcu była potworem. Uświadomiła sobie to, po tak długim czasie. Pewnego dnia jej dusza wyskoczyła przez okno i już nie wróciła. Został jedynie cień. Cień miłej i pomocnej dziewczyny, która zawsze uśmiechała się radośnie. Teraz jej twarz nosiła ponura, gderliwa, młoda kobieta, która ulgę czuła jedynie barwiąc świat wokół siebie na czerwono.
Nie mogąc znieść już więcej bieli.
Dzwonka oddała niedługo później. Wyła jak dziecko, zostawiła większość jego zabawek. Wiedziała, że to straszna decyzja, ale co jeśli wpadnie w szał i skrzywdzi ukochane zwierzę? Wolała nie ryzykować, bo wtedy miałaby kolejny powód do tego, by splamić świat wokół siebie jak i samą siebie krwią. Wystarczyło jej tych powodów.
Stała się błędnym kołem. Głodowała, co sprawiało, że gniew w niej narastał, wyżywała się i pożerała swoje ofiary, co przynosiło chwilową ulgę. Cykl powtarzał się. Samotna, głodna, zimna.
Mówi się, że Wendigo mają serce z lodu.
Wgłębi są to normalne, bijące serca, jednak z dnia na dzień. Egzystencja w tej formie powoduje pojawiania się kolejnych warstw lodu, chłodu. Mimo że, ich serca są zimne, ich wnętrza płoną żywym ogniem.
Aurora Borealis stała się potworem, na własne życzenie.
I musiała z tym żyć.
Musiała żyć, powoli zatracając się we własnym szale.
Musiała żyć, by ofiara rodziców nie poszła na marne…
Musiała, musiała funkcjonować…

Aurora Borealis otwarła oczy, gdy promienie słońca padły na jej twarz. Podniosła się z zaspy. Porzuciła swe dawne życie, porzuciła miasto, kawalerke, jedyną istotę, która czyniła ją człowiekiem. Nie miała celu w życiu, mogła jedynie snuć się po górach, mając nadzieję, że napotka zbłąkanego turystę. Dla innych zaczynał się kolejny dzień życia. Dla Aurory Borealis, kolejny dzień egzystencji.

2 komentarze:

  1. Oto jak zaciekawić czytelnika. Uwielbiam to. Dla mnie arcydzieło 10/10.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przesmutna opowieść. Ale pięknie napisana, kochana

    OdpowiedzUsuń

Obraz stopka

Obraz stopka
design by Rinne Lasair