Pani Hardam zadarła głowę i spojrzała na zabiedzoną dziewczynę ze współczuciem i troską. Była wysoka, ekstremalnie wychudzona, a oczy – choć zimne i puste – zdradzały cierpienie, którego nie dało opisać się słowami. I choć było w niej coś makabrycznego, Nemora czuła, że nie mogłaby zostawić tego mizernego dziecka zupełnie samego w cichym, ciemnym lesie. Nie pozwalało jej na to głębokie poczucie żalu i matczyny instynkt, który nakazywał, by choć trochę tej dziewczynie pomóc.
— Najbliżej jest Everfar, ale piechotą to spory kawałek. A ty, słonko, wyglądasz na zmęczoną. O dziewiątej przejeżdża tędy autobus, zaprowadzę cię na przystanek, ale poczekasz u mnie w domu, dobrze? Nie pozwolę ci nigdzie iść w takim stanie.
Nemora Hardam uśmiechnęła się łagodnie,wyciągnęła ręce i chwyciła dłonie nieznajomej, nie przejmując się krwią i brudem.
— O wszystkich trzeba się martwić, kochanie.
— Najbliżej jest Everfar, ale piechotą to spory kawałek. A ty, słonko, wyglądasz na zmęczoną. O dziewiątej przejeżdża tędy autobus, zaprowadzę cię na przystanek, ale poczekasz u mnie w domu, dobrze? Nie pozwolę ci nigdzie iść w takim stanie.
Nemora Hardam uśmiechnęła się łagodnie,wyciągnęła ręce i chwyciła dłonie nieznajomej, nie przejmując się krwią i brudem.
— O wszystkich trzeba się martwić, kochanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz