Nie odwróciła głowy, gdy usłyszała dźwięk łamanej gałęzi. Wendigo znajdowały się na szczycie łańcucha pokarmowego, nie martwiła się, nikt nie był w stanie jej zagrozić. Właściwie kilka osób, by się znalazło, ale i tak zwykle uważano ich za wariatów. W końcu, Wendigo zostało już dawno uznane za gatunek wymarły. Czasy wielkiego głodu i tragedii przeminęły, nikt nie musiał uciekać się do kanibalizmu.
Zawarczała ostrzegawczo, tak jak kocię, któremu zabiera się jedzenie. Osoba, która jednak złamała gałązkę, nie poczuła się zrażona.
— Matko, skarbie. Co ci się stało?
Kobieta w średnim wieku, nie wykazywała instynktów samozachowawczych. Widziała istotę, pożerającą łanię na surowo, na śniegu, zachlapanym krwią.
Aurora czuła, że styki przepalają jej się, ale kompletne zawieszenie przeżyła w momencie, gdy nieznajoma narzuciła jej na ramiona materiał, zapewne własne okrycie. Po co?
Aurora podniosła się znad ciała zwierzęcia. Rozprostowała kości, a następnie stanęła przed kobietą, świdrując ją dokładnie oczami, które przypominały bryłki lodu. Borealis nie wyglądała najlepiej, na chudym ciele można było spokojnie liczyć kości. Włosy splątane, pokryte krwią, brudem z zaplątanymi gałązkami. Twarz zmęczona życiem. Oczy, kryjące się za zniszczonymi okularami. Była o wiele wyższa od nieznajomej, przytłaczała ją.
— Jest dobrze. — Aurora nie odzywała się od co najmniej roku. Jedynymi momentami, w których otwierała usta, były te, kiedy wabiła ofiary, udając poszkodowaną, potrzebującą pomocy. W tym momencie, jej głos brzmiał ochryple, nisko, nieludzko. Samo mówienie sprawiało jej dyskomfort. — Nie jest mi zimno, ja wiem, że to wygląda źle, ale ja tak po prostu żyję.
Momentalnie straciła apetyt, widząc miłą leśną babkę, może i szurnietą, ale też miłą. Nie chciała jej zjeść. Nie nawiązywało się bliższych relacji z potencjalnym obiadem. Aurora czuła się skonfundowana, ściągnęła kubraczek z ramion i oddała go kobiecie.
Wiatr wył między drzewami, a potwór i kobieta stali w niezręcznej ciszy.
— Jest w tej okolicy świeży cmentarz lub większe miasto? — spytała Borealis, wiedząc, że musi zaspokoić głód, ale niekoniecznie chcąc mordować.
Cóż, w dziczy nie ma pod dostatkiem ludzkich zwłok, a jeśli już takie znajdowała, musiała bić się o nie z niedźwiedziami, co było upierdliwe.
Nie wiedziała co zrobić ze sobą i z tą sytuacją, czuła się... dziwnie. Zwykle, gdy ludzie się na nią natykali, uciekali później z krzykiem, co dodatkowo uruchomiało jej mordercze instynkty. Tutaj, ktoś po prostu do niej podszedł w momencie, gdy napychała sobie usta świeżą, ociekającą krwią jeleniną, do tego, opatulił ją ciepłym okryciem i upewniał się czy wszystko jest w porządku.
— O mnie nie trzeba się martwić — uspokajała, a raczej próbowała, unosząc lekko duże, ociekające krwią, zakończone pazurami dłonie. — Mnie wiele do życia nie potrzeba...
Blada, chuda, wysoka, pokryta krwią z oczami pustymi, jakby zrobionymi z lodu. W ludowych podaniach babki ostrzegały wnuczęta przed takimi ludźmi w lasach. Tu babka, która powinna ostrzegać innych przed takimi jak ona, stała naprzeciw niej, martwiąc się jej losem. Losem potwora.
Plotka 3
Już wkrótce...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz