Kiedy cichy szum fal, rozbryzgujących się o piaszczystą plażę, przebijał się przez głośny rumor muzyki z okolicznych barów, NamGi bezwiednie obrócił głowę w stronę wybrzeża i choć było ono czarne oraz bezkształtne, uśmiechnął się ciepło, wyciągając z pamięci obraz lazurowego oceanu, który przez parę niekończących się miesięcy był jego domem.
Na okręcie, naprawdę trudno było o spokój, ale kiedy NamGi czasami znalazł chwilę tylko dla siebie, lubił po prostu stać, wsparty o ciężkie beczki i wpatrywać się w rozpościerający się przed nim błękit, myśląc o słodkim smaku życia i gorzkim poczuciu tęsknoty.
Dong bardzo lubił życie pełne przygód, ale do przemierzania świata, często zniechęcała go paląca chęć zobaczenia bliskich, których czasami, zwłaszcza kiedy noce były długie i bezsenne, bardzo mu brakowało.
W tym całym pirackim życiu, nie podobało mu się chyba nic, poza pięknym i nierzadko niebezpiecznym, oceanem. Barbarzyństwo, wieczne pijaństwo i brak zobowiązań sprawiał, że NamGi zawsze czuł się trochę odizolowany. Często miał wrażenie, że kapitan Blaubarte oszczędzał go tylko ze względu na Rowenę, która wkupiła się w jego łaski i, pewnie nieświadomie, chroniła tym nieporadnego Azjatę, który wiecznie odstawał od grupy.
Nie lubił też spać pod pokładem, który śmierdział zgnilizną oraz tuzinem nieumytych ciał, zalegających wokół niego. Prawdopodobnie w czasie tej podróży nie wyspał się ani razu, ale kiedy Rowena wpychała się nocą do rozkołysanego hamaku obok NamGiego, życie stawało się trochę lepsze, a warunki przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie.
Nigdy nie był melancholijny i nigdy nie dopadały go ataki nostalgii, ale kiedy siedział sam na ławce w Taau, nie mógł opędzić się od wspomnień oraz nieokreślonej i mglistej tęsknoty, która ściskała go od środka i która sprawiała, że Dong chciał cofnąć się w czasie i jeszcze raz wrócić do przeszłości, w której wszystko smakowało ciepłym piwem i nieodpowiedzialnością.
I prawdopodobnie kłamał, mówiąc, że mając wybór, nigdy nie poszedłby już za Roweną.
Poszedłby, nawet ze świadomością, jak miało się do wszystko skończyć.
Otrząsnął się dopiero, kiedy usłyszał głos koleżanki tuż za swoimi plecami. Wstał od razu z odrapanej i brudnej ławki, gotowy, by od razu się z nią przywitać, pozwalając by jego twarz przyjęła dość łagodny wyraz.
— Cześć- oh, tāmādìdìyù.
Zaniemógł i zaniemówił, kiedy nie przytłoczył go widok psychopatycznie wiszącej nad nim, dziesięciometrowej żmii. Kobieta stojąca przed NamGim była raczej wątła, delikatna i niewysoka; z kręconymi włosami, wydętymi ustami i oczami, które podpowiadały oszołomionemu Azjacie, że to chyba naprawdę mogła być Jelly.
Wpatrywał się w nią nierozumnie i ściągając brwi, odsunął się o krok, by bez opamiętania wpatrywać się w obcą dziewczynę, która spoglądała na niego dosyć ufnie.
— Co do ciężkiej cholery? Jelly?
Plotka 3
Już wkrótce...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz