Kiedy topniejąca świeca migotała i przebłyskiwała między ciemnością w pokoju młodego Azjaty, NamGi próbował zebrać myśli, obracając między długimi palcami gęsie pióro. Dumając jeszcze kilka chwil, w końcu pochylił się nad solidnym, dębowym biurkiem i mocząc ostrą końcówkę w atramencie, przyłożył pióro do nierównej struktury papieru i napisał:
Droga Ateo,Mam nadzieję, że wszystko u ciebie dobrze i, że w ogóle jeszcze żyjesz. Twoja praca czasami spędza mi sen z powiek i bardzo się o ciebie martwię. Pilnuj się i nie pozwól, żeby cokolwiek ci się stało. Właśnie w pełni doszedłem do siebie: wróciłem z Huǒyàn i skończyłem trening z Mùtou. Od razu chciałem cię odwiedzić w Taau, jednak w ostatniej chwili wypadło mi coś bardzo ważnego. To istotne i chyba potrzebuję to zrobić, żeby poczuć się trochę lepiej. Za parę dni cię odwiedzę i wszystko ci opowiem, jeśli znajdziesz trochę czasu dla starego przyjaciela i kilka kieliszków dobrej maotai. Nie martw się o mnie.
Twój,NamGi
Później złożył starannie napisany list do koperty, zaplombował woskową pieczęcią z herbem swojej sekty i, po odpowiednim zaadresowaniu, nadał do chyboczącej się i skrzypiącej skrzynki pocztowej. Tęsknił za Ateą i chciał jej opowiedzieć wszystko, co mu się przytrafiło, jednak Jelly była przepustką, dzięki której NamGi miał okazję zostawić dręczące go wyrzuty sumienia w dalekiej i zapomnianej przeszłości.
Azjata po raz ostatni zerknął do swojego starego, szmacianego plecaka oraz do skórzanych toreb, które miał zamiar przewiesić przez siodło, upewniając się, że wszystko było na swoim miejscu.
Normalnie pewnie ekscytowałby się myślą o kolejnej przygodzie i podróży, ale ostatnio wszystkie, na których był, wliczając w to te z Jintao i Roweną, kończyły się jakąś przejmującą tragedią i Dong nie chciał, żeby i tym razem stało się coś złego.
— Uważaj na siebie, dobrze, skarbie? — cichy szept nagle rozerwał niewzruszoną ciszę spokojnego wieczoru i NamGi ze zdziwieniem spojrzał na kobietę, która nagle zmaterializowała się w jego pokoju. Xhayi przeszła parę kroków i objęła syna w ciepły uścisk, uśmiechając się posępnie.
— Oczywiście, mamo. Nim się obejrzysz, zaraz tu wrócę.
NamGi pojmał kobietę w przytulne objęcia i zakleszczył między swoimi ramionami mocno, zanim posłał jej promienisty uśmiech.
— Nie martw się, tym razem wrócę cały.
I choć Xhayi nie wyglądała na przekonaną a jej ciemne oczy zdradzały niepewność, strach oraz smutek, westchnęła tylko i podarowała synowi pięknie haftowaną torbę, wypełnioną niemal po brzegi.
— Proszę, tylko nie zjedz wszystkiego na raz.
W Zhǎozé było już ciemno i tylko ciepłe światła świec i lamp naftowych migoczących z każdego domu, oświetlały brukowane, kręte uliczki małego, cichego miasta...
· • ° ☼ ° • ·
W Taau było również ciemno, ale nie cicho: ulice wypełniały się huczną muzyką bijącą z pubów, a morska bryza smakowała tego wieczoru domieszką rumu, papierosów, potu i seksu. Młodzież w tym mieście była raczej rozpustna, ale NamGi widział już w życiu tyle, że nawet para posuwająca się jak zwierzęta na zaśmierdłej klapie śmietnikowej nie robiła na nim wrażenia.
Przysiadł na ławce i zerkając sentymentalnie w stronę morza, wyczekiwał cierpliwie Jelly.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz