Czas spędzony w akademii Nook of Wolves, na nieporadnym wydziale Alchemicznym, gdzie Kára parokrotnie wywołała małe eksperymentalne faux-pas, mieszając złe mikstury, był najlepszym czasem w całym jej życiu. To właśnie tam, w murach starego zamku, schowanego gdzieś głęboko w wysokich górach za gęstym lasem, znalazła swój azyl i bezpieczne schronienie, które odparły złe wspomnienia z Asgardu i wieczne poczucie bycia ściganej. Na uniwersytecie, nawet jeśli nie wszyscy byli tam przyjaźni, poznała mnóstwo życzliwych ludzi i zawarła przyjaźnie, których nigdy nie zapomni, nawet jeśli większość z tych ludzi już dawno wyjechała w wielki i nieznany świat.
Długowieczność miała mnóstwo wad, jednak największą był upływ czasu – gnał jak szalony i nie zważał na to, czy młoda Walkiria w ogóle jest w stanie za tym wszystkim nadążyć;koniec roku szkolnego przyszedł tak szybko, jak szybko Kára zdążyła zaledwie mrugnąć.
Pamiętała, że ceremonia poruszyła ją do łez, zwłaszcza kiedy po raz ostatni wepchała się w ramiona Cristabel i obiecała – tak szczerze, jak jeszcze nigdy – że wkrótce, jak tylko ułoży sobie życie, ją odwiedzi a do tego czasu regularnie będzie pisać do niej listy. Równie trudno było pożegnać się z jej szczerą przyjaciółką Jovie i tym jej dziwnym bratem, o którym Kára nigdy nie zmieniła zdania. I chociaż to wszystko wydawało się odległe, Walkiria czasem spędzała noce na mętnym, mglistym wspominaniu wszystkiego, co działo się w Nook of Wolves, kiedy jeszcze się tam uczyła.
Spośród wszystkich wspomnień, najbardziej odległym i najsłodszym był sam Jérôme o zniewalającym spojrzeniu i cudownym usposobieniu, który któregoś dnia po prostu się pojawił, a następnego po prostu zniknął. I choć wyjechał już przeszło trzy lata temu, Kára czasami wciąż myślała o tym jak przyciągający był we wszystkim, co robił i jak onieśmielające było spojrzenie jego uważnych oczu, które czasami zdawały się nie widzieć świata poza nią. Oczywiście nie mogła też zapomnieć o jego obezwładniającej obecności, która sprawiała, że Kára nigdy nie potrafiła zebrać przy nim myśli.
W szafce nocnej obok łóżka w wynajmowanej ciasnej i babcinej kawalerce, między tuzinem innych bibelotów wciąż walał się ten liścik, który czasem czytała, kiedy próbowała znaleźć w tych skarbach parę wsuwek do włosów.
„Musiałem wyjechać. To bardzo ważna sprawa. Przepraszam, że nie zdążyłem ci tego wyjaśnić. Przepraszam, że ta sytuacja jest tak nagła. Przepraszam za wszystko. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś się spotkamy. Być może zanim to przeczytasz, będę już martwy. Będę tęsknić, Káro z Nordegii.
Jérôme z pociągu”
Z czasem zrozumiała, że Nordegia była wymysłem jej przejęzyczenia, a Jérôme nie wyśmiał jej tylko z grzeczności i wtedy naprawdę żałowała, że nie powiedziała mu prawdy i zrobiła z siebie kretynkę na oczach kogoś, na kim naprawdę jej zależało.
Wzbraniała się sama przed sobą, ale prawda była bardzo oczywista – strasznie za nim tęskniła. To uczucie było głupie, bo przecież prawie się nie znali, ale po paru próbach, w końcu przestała się przed nim wzbraniać i po prostu poddała się tęsknocie, która raz na jakiś czas się przebudzała.
W weekendy, niby z przyzwyczajenia, zawsze chodziła do kawiarni Floris i zawsze brała ciasto truskawkowe, podświadomie chyba licząc, że któregoś dnia Jérôme znów się tam zjawi i że los da im kolejną szansę. Bywała tam tak często, że w końcu zakolegowała się z Edith – właścicielką tamtego lokalu. A potem, kiedy zazwyczaj wracała do domu, wskakiwała w dresy, które w pamiętnych czasach upaćkała jogurtem i zajmowała swoje myśli przeróżnymi książkami.
— Kára, słuchasz mnie w ogóle?
Otępiona, spojrzała w stronę niewysokiego mężczyzny o siwiejących, czarnych włosach, który wpatrywał się w nią z oczekiwaniem, cierpliwie odkładając miecze i szable na swoje miejsce. Jared miał zaledwie dwadzieścia osiem lat, ale zawsze powtarzał, że jego ojciec miał siwe włosy jeszcze przed trzydziestką, więc i jego to czekało; poza tym był czarującym chłopakiem o pospolitej urodzie i zabawowym charakterze – zawsze w pracy sprawiał, że Kára śmiała się do łez.
— Tak, przepraszam. Po prostu trochę się zamyśliłam.
— Pytałem, czy coś dziś robisz? Pomyślałem, że może moglibyśmy wyskoczyć na drinka.
— Oh, na Odyna. Wiesz, bardzo chętnie, ale dziś idę do koleżanki. Wiesz, mówiłam ci. Babskie sprawy, wino. Możemy się spotkać jutro, w porządku? Muszę lecieć, ucieknie mi autobus!
Niecałą godzinę później stała przed drzwiami do mieszkania Cëiteag z butelką pod pachą i z uporem przyciskała dzwonek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz