zamknij

Obraz 1


Katorpha to tajemnicza kraina, pełna magii i niebezpieczeństwa...





PORANEK | DZIEŃ | ZMIERZCH | NOC
WIOSNA | LATO | PÓŹNA JESIEŃ | ZIMA
BEZCHMURNIE | ZACHMURZENIE | ŚNIEG| BURZA ŚNIEŻNA

Plotkara

Plotka 3

Już wkrótce...

Plotka 2

Już wkrótce...

Plotka 1

Rozpoczęcie nowego roku szkolnego zawsze jest zwiastunem nowych plotek! Mam nadzieję, że wkrótce okażą się tematy godne mojej uwagi. Nie zawiedźcie mnie, świeżaki!
Bądźcie na bieżąco i do zobaczenia już wkrótce! Wasz/a xyz ;*

Plotkara - kody

Informacja

NABÓR OTWARTY
Zgłaszanie swoich blogów tylko w zakładce "współpraca" (Administracja ➔ Współpraca)
Nie wiesz, jak dołączyć i od czego zacząć? Przeczytaj regulamin i pomoc, albo dołącz do naszego DISCORDA! tam odpowiemy na wszystkie nurtujące Cie pytania.

Tablica Ogłoszeń

Akademia Nook of Wolves zaprasza wszystkie magiczne istoty do październikowego naboru.

Strażnicy ostrzegają o obecności Byczorogów Miedzianych w lasach obok stolicy. Prosimy o zachowanie ostrożności.

Biblioteka Miejska zaprasza nowych i starych czytelników!

Sklepy w Taau oraz Everfar padają ofiarą licznych kradzieży, oraz napaści. Policja podejrzewa, że mamy do czynienia ze zorganizowaną grupą przestępczą. Apelujemy o najwyższą ostrożność.

Eventy

ROZPOCZĘCIE ROKU SZKOLNEGO — zapraszamy wszystkich nowych uczniów do zakwaterowania się w swoich pokojach i zwiedzenia akademii.

JESIEŃ NADCHODZI — Everfar zaprasza na święto dzwonków. Dajcie wciągnąć się w wir beztroskiej zabawy. Czeka na was piwo korzenne, ciepłe desery, różne zadania oraz atrakcje.

A oto najlepsze zabawy tegorocznego Święta Dzwonków:

❶ Grupowe polowanie na Byczorogi. ❷ Wesołe Miasteczko nieopodal jarmarku. ❸ Tańce przy muzyce na żywo. ❹ Stragany z pysznym jedzeniem. ❺ Nocne ognisko integracyjne.
By
|
09:35
|
Kára Forsvarer
    Z godziny na godzinę Kára stresowała się tym wszystkim coraz bardziej.
    Bo, o ile na randkach oczywiście bywała, o tyle za żadne skarby Asgardu, nie potrafiła sobie przypomnieć jak dawno temu to było. Chociaż kiedy skupiła się na tym odpowiednio mocno, gdzieś w jej podświadomości zamigotało mgliste wspomnienie pewnego szarmanckiego blondyna, który najpierw zabrał młodą walkirię na drinka, a potem musiał odwozić ją do domu kompletnie pijaną.
    I jakoś tak wyszło, że już po prostu się nie odezwał.

    A potem, kiedy z czasem przetłumaczyła sobie, że miłość to kompletny przeżytek, który trafia się szczęściarzom raz na milion, zaczęła żyć niezmiennie trwałym schematem, w którym nie było miejsca ani na zauroczenia, ani na żadne miłosne schadzki.
    Może właśnie dlatego wciąż gdzieś tam z tyłu głowy dalej myślała o Jérôme; zakochana właściwie nie była, ale faktycznie zawiesiła się gdzieś pomiędzy zaintrygowaniem a głupim zauroczeniem, które buchnęło w niej głównie dlatego, że tajemniczy chłopak z pociągu wtargnął do jej rzeczywistości i zachwiał wszystkimi zasadami, którymi, chociaż częściowo próbowała się kierować.
    Ostatecznie Kára po raz dziesiętny wyparła od siebie wszystkie te myśli i ponownie przejrzała się w lusterku. I nawet nie zdziwił jej widok czerwonych plam na brodzie, czole i policzkach. Jak zawsze i jak na złość na kilka chwil przed randką coś musiało się spieprzyć i oczywiście była to jej kapryśna skóra.
    Wszystkie niedoskonałości zakryła paroma kosmetykami, a całość dopełniła kilkukrotnie rolując rzęsy czarnym tuszem i przeciągając usta bladoczerwoną pomadką, szepcząc w duchu, że lepiej nie będzie i że właściwie to wyglądała całkiem nieźle.
    Włosy spuściła luźno przez szczupłe ramiona — w końcu były odświeżone, a tona odżywki pożyczonej od Cëiteag sprawiła, że stały się niewiarygodnie miękkie i reprezentowały się trochę lepiej, niż w ostatnich dniach.
    W trakcie niewielkich i nic nieznaczących rozmów ze swoimi współlokatorkami, Kára nasunęła na siebie popielate spodnie, ciepły, kremowy golf i jasnobrązowe, zamszowe botki.
    W pewien sposób cieszyła się, że obie jej koleżanki jechały tym samym pociągiem. Przynajmniej stres, który nieprzerwanie kołatał serduszkiem dziewczyny, malał i gubił się gdzieś między jedną rozmową a drugą.
    W pociągu było całkiem tłoczno i tylko z odrobiną szczęścia i przepychania, cała trójka zdołała zająć miejsce obok siebie, zajmując się plotkowaniem, dopóty nie dojechały na odpowiednią stację.
    Kawiarnia Floris prawdopodobnie była najbardziej rozkosznym miejscem na całej ziemi, chociaż cały urok tej pastelowej oazy gubił się przy prostym fakcie, że wnętrze było po prostu ciepłe. Krótki spacer przez śnieżne, portowe i wietrzne miasto sprawił, że Kára omal nie zamarzła, więc z ulgą dała poprowadzić się uroczej kelnerce do stolika gdzieś na uboczu przy malutkim, marmurowym kominku.
    Pani partner jeszcze nie przyszedł, ale na pewno zjawi się lada moment. Mogę za ten czas przyjąć jakieś zamówienie?
    AhNie, dziękuję, zaczekam jeszcze chwilę.

♦♦♦

Jérôme Martin
    W zasadzie pierwsze, co zrobił tego dnia, to zaczął zarzucać sobie, że dał samemu sobie namówić się na te randki w ciemno. Cały ranek wzdychał ciężko, marszcząc brwi i czasami nawet zaciskając dłonie w pięści; nie przeczytał z pełną koncentracją żadnego zdania żadnej książki, po którą sięgnął; zaciskał nerwowo dłonie na materiale koszuli, w efekcie czego ją gniótł, co zdarzało mu się naprawdę rzadko. Ponownie przesunął dłońmi po czole, kierując nimi na swoją głowę, zaczesując tym samym kosmyki ciemnych włosów do tyłu, kiedy wbijał spojrzenie we wskazówki złowrogiego zegara naściennego tuż nad jego biurkiem.
    Jeśli nie chciał zawieść swojej dzisiejszej partnerki, to naprawdę powinien zacząć się już zbierać.
    I choć starał się jak najbardziej odsunąć ten moment w czasie, w końcu wstał znad nic nie wnoszącej do jego życia lektury, co nie tyle było winą samej pozycji, co jego roztrzepanego stanu. Ponownie westchnął, kierując się do swojej szafy i zdejmując z wieszaka czarny sweter z dekoltem w serek. Było mu wręcz głupio, ale wybierał odpowiedni strój dobrą godzinę, zastanawiając się, które ubrania będą najodpowiedniejsze. W końcu, odrzucając na dobre opcję koszul, które widniały na nim na codzień, upewniając się, że jest w pokoju bez swoich lokatorów w pobliżu, zaczął rozpinać guziki właśnie jednej z koszul, po czym narzucił na siebie sweter, którego materiał na sobie wygładził, choć ten dość mocno przylegał do jego ciała i całkiem ładnie na nim leżał.
    Następnie otworzył szufladę szafki nocnej i wyciągnął z niej buteleczkę perfum, którymi potraktował swoją skórę w odpowiednich miejscach. Co prawda był to jego zwyczajny rytuał, ale tym razem wykonał to ze szczególną uwagą, chcąc, żeby nawet taki szczegół był możliwie jak najlepiej dopieszczony.
    W końcu zaczął ubierać buty, które zostawił przy łóżku i zaczął narzucać na siebie płaszcz, przy czym mniej lub bardziej świadomie uśmiechnął się pod nosem. Owinął nieco szyję długim szalem, chowając w nim także połowę twarzy, po czym opuścił pokój, a następnie budynek, aby wyruszyć w tę małą podróż, którą niemal całą spędził na wyrzucanie sobie tej badziewnej decyzji. W szkole poznał na razie tylko Kárę oraz dwójkę swoich współlokatorów, a szczerze wątpił, żeby miał okazję choćby zobaczyć którąkolwiek z tych osób.
    Takie rzeczy się przecież nie zdarzają.
    A jednak jego twarz złagodniała, a myśli się uspokoiły, kiedy pomyślał o opcji, że mógłby ponownie spotkać się sam na sam z tą specyficzną i rozkosznie uroczą dziewczyną z pociągu. Westchnął jednak tylko, obserwując trasę za szybą pociągu, nie chcąc za bardzo się nastawiać.
Po pewnym czasie opuścił peron i, z pomocą niewielkiej mapy, dostał się do kawiarni Floris. Jérôme naprawdę lubił spędzić czas w kawiarniach, o ile nie były zbyt zatłoczone. Trzeba również przyznać, że ten pastelowy ton, który bił od tego miejsca, niezbyt go zachęcał. Niespiesznym krokiem przekroczył jednak drzwi budynku, chowając przy tym złożoną mapkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza i zsuwając szal, żeby odsłonić swoją nieco zarumienioną od chłodu twarz, a dzwoneczek nad wejściem słodko zadzwonił, oznajmiając przybycie kolejnego klienta. Młody mężczyzna nawet nie chciał zacząć rozglądać się po przebywających w środku ludziach, zupełnie jakby obawiając się, że ilość obcych twarzy go przytłoczy.
    Spojrzał na niziutką, uroczo wyglądającą kelnerkę, która oznajmiła mu, że zaprowadzi go do jego partnerki. Skinął na to głową i podziękował, rozpinając spore guziki płaszcza, po czym bez protestów skierował się za młodą kobietą, zostawiając na ziemi mokre ślady butów z roztopionego śniegu.
    Zdążył ostatni raz się zastanowić, po co mu to wszystko było, a zaraz po tym pracownica kawiarni nieco się odsunęła, odsłaniając siedzącą za nią dziewczynę o kasztanowych włosach. Jérôme w zasadzie nieświadomie szerzej otworzył oczy, a jego wargi nieznacznie się rozchyliły, zupełnie jakby chciały się odezwać, ale myśli mężczyzny były zupełnie gdzie indziej.
    Natychmiast uderzyło w niego wspomnienie poprzedniego poranka. Wspólnego przedziału w pociągu, barwy jej głosu, beztroskiego uśmiechu, który tak bardzo rozświetlił dzień jeszcze przed wschodem słońca. Zaparło mu nieco dech w piersiach, kiedy tylko przypomniał sobie, jak jej niewielkie ramiona otuliły jego tułów w uścisku – brunet właśnie wtedy przytulił kogokolwiek pierwszy raz od wielu lat, delikatnie oplatając Kárę wokół wąskiej talii. Uderzyło w niego to, jak bardzo lubił patrzeć w jej ciemne oczy, szczególnie, kiedy znajdowały się blisko, jak niezwykle podobał mu się sposób, w jaki dziewczyna odgarniała mu włosy z czoła oraz samo to, jak radosna przy nim była. Za to na wspomnienie, kiedy jej wargi na ulotną chwilę zetknęły się z jego chłodnym policzkiem, jego palce nieco drgnęły, nie mając się niestety za bardzo na czym zacisnąć, a na twarzy wzmocnił się różowy kolor. Przypomniał sobie, jak w tak rozkoszny sposób zachęciła go do odmachania jej – zaledwie oraz aż dźwięcznym śmiechem oraz tym zwrotem „Jérôme z pociągu”.
    Takim właśnie sposobem Kára od tak, w ułamku sekundy sprawiła, że mężczyzna, po całym dniu plucia sobie w brodę za zapisanie się na randki w ciemno, tak po prostu przestał żałować tej decyzji.
    Kelnerka poprawiła nieco kwiaty w bukiecie stojącym na blacie oraz ułożyła karty z listą napojów oraz smakołyków bardziej prosto, po czym oddaliła się z obietnicą wczesnego powrotu.
    O ironio, chyba znów jestem zmuszony się do siebie dosiąść – rzucił z lekkim, rozbawionym uśmiechem, podchodząc do niej i wystawiając w jej stronę dłoń w taki sposób, by dziewczyna mogła swobodnie ułożyć swoją drobną dłoń na tej jego.
    Kiedy już to zrobiła, niespiesznie trochę uniósł jej rękę oraz się pochylił, po czym, patrząc w jej tęczówki z drobnymi iskierkami radości w oczach, delikatnie ucałował wierzch jej dłoni. Następnie zsunął z ramion płaszcz i rozplątał szal, które odwiesił na wieszak obok, po czym usadowił się na drugim krześle przy stoliku.
    Zdaje się, że miałaś rację – rzucił dość tajemniczo, cichutko odstawiając wazon z kwiatami nieco bliżej krawędzi stołu, żeby mieć lepszy widok na Kárę.
    Szerzej się uśmiechnął, błądząc spojrzeniem po jej twarzy. Chyba trochę się za nią stęsknił.
    Wychodzi na to, że rzeczywiście jesteśmy sobie przeznaczeni – dokończył myśl, nieco wzruszając ramionami oraz na chwilę unosząc brwi.
    Pochylił się trochę nad blatem, opierając się o niego łokciami. Z jego twarzy nie chciał uciec delikatny uśmiech, którego Jérôme nie miał zresztą najmniejszego zamiaru powstrzymywać.
    Długo musiałaś na mnie czekać? – spytał z nutką skruchy w głosie. Trzeba przyznać, że mimo wszystko niezbyt spieszyło mu się z peronu na miejsce spotkania.


♦♦♦

Kára Forsvarer
    Był taki moment, w którym Kára zaczęła się zastanawiać, czy jej dzisiejszy partner w ogóle się zjawi; ostatecznie spóźniał się już od dwudziestu minut i nic, za wyjątkiem niewiarygodnych ogłoszeń plotkary, nie zapowiadało jego przyjścia. Kiedy już pogodziła się z faktem, że jej dzisiejsza randka skończy się fiaskiem, zamiast rozpaczać, jak każda zawiedziona dziewczyna zresztą powinna, poprosiła kelnerkę do swojego stolika i zamówiła herbatę owocową z dwoma kawałkami ciasta – jednym pysznie czekoladowy, a drugim puszyście kremowy z kawałkami truskawek.
    Pomyślała, że w spokoju ducha, ciesząc się własnym towarzystwem, opędzluje co może, a potem, przytywszy dodatkowe dwa, czy nawet trzy kilogramy, wróci do akademii, strudzona kolejną podróżą w zatłoczonym pociągu.
    Kiedy Kára czekała na swoje zamówienie, spoglądała na tańczące płomienie w marmurowym kominku, przysłuchując się przyjemnym trzaskom drewna i wielorakim rozmowom, które przeplatały się między sobą, tworząc przytulny gwar. I tylko raz na jakiś czas, unosiła głowę, kiedy cichy dzwoneczek nad drzwiami zwiastował przyjście kolejnego klienta.
    — Proszę, pani zamówienie. Smacznego — przyjazna kelnerka posłała Walkirii śliczny uśmiech i prędko czmychnęła na zaplecze, przygotowując się do swoich kolejnych obowiązków i roznoszenia tuzina słodkich zamówień.
    Kára chwyciła małą, ozdobną łyżeczkę, obróciła ją kilkukrotnie między wąskimi palcami i zabrała się za pałaszowanie czekoladowego ciasta z gęstą polewą na wierzchu.
    I zajadała te pyszności, dopóki przez poszum rozmów nie przebił się rozkosznie brzmiący dźwięk malutkiego dzwonka, który pokierował zaciekawione spojrzenie brunetki na drzwi wejściowe. I jak szybko to zrobiła, tak szybko odwróciła spanikowany wzrok, zarzucając włosy na lewą stronę, by niezbyt poradnie skryć się za ich kaskadą.
    Cholera, przecież to był Jérôme!
    Ten sam Jérôme, którego poznała zupełnym przypadkiem w swojej wielogodzinnej podróży do Enossi, która z nim nabrała wymiaru pełnego nadziei i wiary, że może wszystko będzie dobrze. Był to dokładnie ten sam chłopak, który uśmiechał się tak cudownie, ten sam, który nie przejmował się jej tłustymi włosami, brakiem manier, czy plamą po jogurcie na jej dresach – ten sam, któremu machała na do widzenia, chociaż nigdy nie miała ochotę się z nim żegnać.
Jak obuchem uderzyły w nią wspomnienia paru chwil, które udało im się skraść w tej ponurej rzeczywistości – przypomniała sobie, jak to cudowne spojrzenie skupionych, błękitnych oczu wywróciło jej świat do góry nogami, jak ten miękki, łagodny głos ściskał jej żołądek i jak szybko biło jej serce, kiedy obezwładnił ją swoją bliskością, dotykiem męskich dłoni i w końcu nawet oszałamiającym zapachem delikatnych perfum.
    A na czele tego wszystkiego stało wspomnienie, jak, nie znając jej niemal wcale, oplótł swoje opiekuńcze ramiona wokół jej wąskiej talii i okazał zrozumienie, którego Kára nie poczuła już od dawna, a którego w tamtym momencie tak bardzo potrzebowała.
    A przede wszystkim nie potrafiła zapomnieć o tym, że to właśnie w jego ramionach znalazła spokój, o którym nawet nie marzyła.
    To właśnie przy nim, jej pełne zawirowań i niewiadomych życie na chwilę wydało się być ustatkowane, pełne spokoju i pewności o nadchodzące jutro – to przy nim zapomniała o wszystkich swoich troskach i bez żadnego uprzedzenia, cieszyła się każdą sekundą, napawając ciepłem bliskości młodego mężczyzny.
    I to właśnie on teraz, ten najcudowniejszy facet na całym świecie i wszechświecie, wyglądający jak boski kąsek, przyszedł do kawiarni, gdzie Kára miała mieć randkę.
    Nie przyszła tutaj, żeby faktycznie znaleźć sobie chłopaka, czy zaskarbić jakąkolwiek nadzieję na związek – stwierdziła, że skoro zaczyna nowy etap w życiu, każda znajomość była na wagę złota i chciała wykorzystać najmniejszą sposobność do poznania nowych ludzi.
    Ale teraz, kiedy z pełnią niezręczności siedziała sama przy stoliku, pełna przytłaczającej świadomości, że Jérôme jest gdzieś tam obok, czuła, że wcale nie chciała się zapisywać na tę randkę. Najbardziej to chciałaby na taką, chociaż jedną, pójść właśnie z nim.
    I kiedy Kára była gotowa wstać, zostawić swoją herbatę, ciasto i ten cieplutki kącik z kominkiem za jej plecami, by uciec od odpowiedzialności za swoją głupotę, Jérôme stanął jej na drodze.
    Dosłownie, bo kiedy podniosła się z krzesła (jak poparzona), prawie wpadła na ten jego przeklęty, szeroki tors.
    O--na Odyna-- oh, Jérôme! Cześć, ja właśnie-- Czekaj, co? Dosiąść się?— odskoczyła od jego klatki piersiowej, a potem uniosła spojrzenie ciemnych, trochę zakłopotanych oczu, wprost na jego przystojną twarz.
    Szybko przetarła kciukiem kącik ust, w którym zabrudziła się musem czekoladowym, a potem, kompletnie ogłupiała obecnością chłopaka, zlizała czekoladę ze swojego kciuka, dopiero po chwili rozumiejąc, że kompletnie straciła resztki dobrego wychowania.
    Przepraszam — odchrząknęła i pozwoliła chłopakowi skraść swoją dłoń.
    I to był błąd, bo mogła przysiąc, że serce jej stanęło, kiedy te piękne oczy Jérôme, wpatrywały się w nią tak intensywnie, jakby nie było nikogo dookoła, a on sam pocałował jej dłoń.
    ,,Pocałował mnie w rękę. Na Thora i wszystkich wielkich z Asgardu, przecież dziś już nikt tak nie robi. On chce mnie zabić. Nie, on już mnie zabił. Jestem w Walhalli. To wyjaśniałoby czemu czuję się tak zajebiście anielsko. Przecież on jest niepoważny. I tak cudownie przystojny. I tak oszałamiający. To się chyba nie dzieje naprawdę” — i natłok tych wszystkich myśli sprawił, że Kára stała przed nim z sercem bijącym jak po maratonie, z głową pusta jak dzban i ciałem miękkim jak wata cukrowa, czując, że jest jego bardziej niż kiedykolwiek w ogóle chciała.
    A przecież ledwo go znała.
    Co? — wypaliła, nawet nie siląc się udawać, że go słuchała. Zamiast tego lawirowała myślami, gdzieś między faktem, jak pięknie ten sweter podkreślał jego tors, a świadomością, że cholernie jej się podobał z tym tajemniczym pół-uśmiechem na twarzy.
     Oh-- Czekaj… Czy też wziąłeś udział w tych randkach? Wylosowałeś mnie? — mruknęła, powoli zaczynając rozumieć, w jakiej sytuacji się znaleźli. W końcu, z niewiarygodną ulgą, parsknęła łagodnym śmiechem i odgarnęła włosy, za których fasadą nie musiała się już kryć.
    No tak — pokiwała głową, przygryzając wargę. — Chyba w takim razie nie mogłam marzyć o lepszej randce — przyznała, nie potrafiąc wytrzymać tego przyjemnie przytłaczającego spojrzenia błękitnych oczu.
    Znów było jej trochę wstyd, że Jérôme spotkał ją w tak niecodziennie niesprzyjającej sytuacji, kiedy nieprzejęta zajadała dwa, średniej wielkości kawałki ciasta, a kąciki jej ust trochę umorusały się czekoladą. Pocieszał ją przynajmniej fakt, że tym razem nie wyglądała na bezdomną.
    Ah, Jérôme — uśmiechnęła się psotnie i pochyliła się trochę bardziej w jego stronę. — Musiałam czekać całe swoje życie — westchnęła i z rozmarzonymi oczami, wsunęła dłoń w jego włosy, powoli je przeczesując.
    I dodatkowe trzydzieści minut, bo się spóźniłeś — zaśmiała się z udawanym wyrzutem i zabrała rękę, jeszcze delikatnie gładząc po drodze jego policzek. — Myślałam, że to nie w twoim stylu. Nie wyglądasz na takiego, co się spóźnia — ściągnęła brwi i wykorzystała moment, by bezkarnie wpatrywać się w jego przystojną twarz.
     Ani na takiego, co chodzi na randki w ciemno. Myślałam, że ja ci wystarczam — dodała, patrząc na niego zagadkowo.


♦♦♦
Jérôme Martin
    Zerknął na nią nieco zdziwiony po tym gwałtownym ruchu z jej strony, w pierwszym ułamku sekundy święcie przekonany, że dziewczyna będzie chciała wyjść z kawiarni. Ciepły uśmiech na jego twarzy znów się jednak pojawił i nieco się poszerzył, kiedy z uczuciem rozczulenia gdzieś w sercu przyglądał się zakłopotanej dziewczynie, przy okazji przypominając sobie, jak bardzo lubi słyszeć swoje imię wypowiadane jej głosem. Kiwnął delikatnie głową, chcąc ją utwierdzić w tym, że miał zająć miejsce przy tym samym stoliku.
    Jego brwi skierowały się nieco w dół, kiedy usłyszał jej słowo skruchy. Być może był ślepy, czy może bardziej oślepiony, ale nie dostrzegł w jej zachowaniu niczego, za co musiałoby jej być jakkolwiek głupio. On co prawda przetarłby sobie kąciki ust nieco inaczej, ale poza tym nie widział w tym nic złego. Być może po prostu za dużo czasu spędził wśród naprawdę niezbyt dobrze wychowanych ludzi, ale nie zmieniało to w tym momencie jego opinii.
    Káro… – zaczął cicho, posyłając jej ciepły uśmiech oraz nieco politowane spojrzenie błękitnych oczu. – Za co ty mnie w tym momencie przepraszasz? – zapytał, unosząc dłoń, aby chwycić tę jej.
    Czuł całym sobą, że choćby chciał, nie byłby w stanie spuścić wzroku z jej głębokich, ciemnych oczu, które skrywały tak wiele, a jednak wydawały mu się tak rozkosznie ciepłe, znajome i bliskie, nawet jeśli była to absurdalnie niepoważną myślą ze względu na fakt, jak słabo się znali. Dziewczyna jednak wydawała mu się zupełnie inna niż ktokolwiek, kogo zdążył poznać. Miała w sobie coś wyjątkowego. Nie, cała taka była. Wyjątkowa. Ale Jérôme jak na złość nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego.
    Niekontrolowane parsknięcie śmiechem wydostało się z jego ust, kiedy usłyszał to krótkie, zwięzłe pytanie dziewczyny. Puścił jej dłoń, nie do końca świadomie trochę ją przy tym po niej głaszcząc, po czym cierpliwie wysłuchiwał, jak do dziewczyny dochodzi ten przemiły fakt, że dobrano ich w parę na randce. Na jej ostatnie w tamtym momencie pytanie powoli skinął głową, nadal posyłając jej ciepły uśmiech.
    Cóż, powiadomiono mnie, że kelnerka ma mnie zaprowadzić do mojej partnerki na ten wieczór – z jakiegoś powodu jego głos przybrał nieco innej nuty, kiedy powiedział to czwarte słówko od końca. – Więc na to wychodzi – ponownie uniósł rękę i delikatnie odgarnął wierzchem dłoni kurtynę kasztanowych włosów tak, aby zostały za jej ramieniem. Chciał trochę lepiej widzieć jej twarz.
    Poczuł nieopisywalnie przyjemne ciepło w sercu, kiedy dziewczyna wyraziła swoją opinię na temat ich spotkania, a w zasadzie musiał też przyznać, że się z nią zgadza.
    Po chwili jego wzrok opadł na zabarwione szminką wargi Káry i zatrzymał się na nich dłużej, niż planował. Gdy obadał spojrzeniem ich kształt, przyjrzał się małej, ciemnej plamce w drugim kąciku jej ust. Zastanowił się chwilę, oddychając przy tym nieco głębiej i niespiesznie, po czym spojrzał na cieniutkie, ozdobne serwetki znajdujące się niedaleko wazonu z kwiatami. O dziwo bez większego problemu wyjął tylko jedną, po czym nieco ją złożył i powoli przysunął do twarzy dziewczyny, przyglądając się przy tym jej oczom, by upewnić się, że nie ma ona nic przeciwko. Delikatnie otarł resztki musu czekoladowego z któregoś z kęsów ciasta, starając się przy tym nie uszkodzić jej pomadki.
    Gdy skończył, ułożył z materiału idealnie równy kwadracik, który odłożył gdzieś na bok, po czym splótł ze sobą palce dłoni i oparł o nie brodę. Przysunął się jeszcze bliżej, a kąciki jego ust uniosły się jeszcze wyżej, kiedy jej smukłe palce zatopiły się w kosmykach jego włosów. Trudno byłoby mu opisać, co dokładnie w tym było, ale naprawdę to lubił. Tak samo jak sposób, w jaki wymawiała jego imię. Poczuł też przyjemną lekkość w sercu, kiedy usłyszał ten niesprawiedliwie długi czas, który musiała na niego czekać, który osobiście szacował na jakieś dwadzieścia lat.
    W końcu dziewczyna sama przyznała, że jest człowiekiem, a nie miał najmniejszego powodu, żeby jej nie wierzyć. Nawet, jeśli w momencie wyjawiania swojej rasy znali się zaledwie kilka minut.
    Niekontrolowanie parsknął śmiechem pod nosem, kiedy usłyszał ten dodatkowy okres czasu, po czym nadstawił nieco policzek, kiedy poczuł na nim dłoń dziewczyny. Po usłyszeniu kolejnych zdań w zasadzie trochę się zaskoczył, ale najbardziej uderzyło w niego ostatnie zdanie, które opuściło jej usta. Poczuł w środku jakieś przyjemne ciepło, a jednocześnie lekki ścisk.
     Cóż… – spuścił nieco wzrok, błądząc nim po obrusie na stoliku. – Rzeczywiście staram się nie spóźniać. I raczej rzadko mi się to zdarza – przyznał, nieco przekręcając głowę i zaczął poprawiać nieco zmarszczony materiał na blacie. – Natomiast udział w takich spotkaniach rzeczywiście niezbyt mnie absorbuje – dodał, podnosząc wzrok na kwiaty w wazonie, do których powoli uniósł dłoń, żeby delikatnie popchnąć wierzchem palców dość okazały goździk o wiśniowej barwie, układając tym samym kwiat nieco lepiej. – Wczoraj wieczorem zaczepiła mnie na korytarzu jakaś dziewczyna, wcisnęła mi w dłonie kartkę z podkładką i zaczęła coś mówić. Nie słuchałem jej, tylko podpisałem – przyznał, znów na nią patrząc oraz uśmiechając się tak, jakby było mu trochę głupio. – Przeczytałem, że chodzi o randki dopiero, kiedy brała listę z powrotem – wyjaśnił, opierając o stolik łokcie zgiętych ramion i uśmiechając się już tylko do jej oczu.
    Po chwili jednak wyraz ten zmienił się w nieco bardziej zawadiacki, a w oczach mężczyzny błysnęła jakaś tajemnicza iskierka. Sam Jérôme natomiast bardziej się wyprostował, nawet jeśli prawie w ogóle się nie garbił. Nabrał też powoli powietrze do płuc, nieznacznie unosząc brodę.
    Ale sznur ma dwa końce, czyż nie? – mruknął nieco obniżonym tonem, trochę bardziej unosząc kąciki ust i wbijając spojrzenie w jej czekoladowo ciemne oczy. – Czyżbyś jednak postanowiła poszukać kogoś lepszego?


♦♦♦


Kára Forsvarer
    Kára mogłaby godzinami opowiadać o tym, jak cholernie przyciągający był Jérôme we wszystkim, co robił i w każdym geście z osobna. A już zwłaszcza wtedy, kiedy patrzył na nią tak przenikliwie, że traciła zmysły, kiedy mówił głosem tak głębokim, że po plecach przebiegły jej ciarki i kiedy po prostu był blisko.
    Z drugiej jednak strony, jego obecność była tak cudownie intensywna i obezwładniająca, że Walkiria, choć bardzo chciała, nie potrafiła zebrać myśli.
    Właściwie Kára nie chciała poddać się temu niedorzecznemu zauroczeniu.
Próbowała z tym wszystkim walczyć i, choć raz w życiu, udawać rozsądną, jednak nic nie pomagało.   Kompletnie nic – nawet przejmująca świadomość, że Jérôme wciąż był tylko człowiekiem (cholernie zresztą przystojnym i czarującym), a sama Kára nie powinna durzyć się w kimś śmiertelnym.
    Jednak głos rozsądku, jak wszystko inne i cały świat, topił się w tych niesamowicie błękitnych oczach chłopaka, które patrzyły na nią tak, jakby w tej zatłoczonej kawiarni byli zupełnie sami.
    I oczywiście, wszystko było winą właśnie jego i tych przenikliwych oczu.
    Dopóki nie wszedł w jej grę, Kára czuła się względnie bezpiecznie; wtedy to ona rozdawała karty, ona decydowała na ile może sobie pozwolić i kiedy powinna przestać. Jednak odkąd Jérôme prowadził z nią tak otwarty, odważny i oszałamiająco delikatny flirt, Kára nie miała żadnych wątpliwości – wiedziała, że jest na przegranej pozycji.
    Kiedy w końcu przypomniała sobie, jak się odzywać i znalazła w sobie na tyle odwagi, by to zrobić, uśmiechnęła się delikatnie. I tym razem nie było w tym ani swawoli, ani figlarności; po prostu, z najszczerszym uśmiechem, na jaki mogła się zdobyć, spoglądnęła na chłopaka.
     Głupi jesteś, Jerome, naprawdę — uśmiechnęła się, wzdychając. — Dobrze wiesz, że nie ma lepszych niż ty — wywróciła oczami i skrzyżowała ręce na piersi. Chwilę milczała, tasowała go spojrzeniem i, zadzierając lekko podbródek, spojrzała na niego wyzywająco.
    Po prostu chciałam, żebyś był zazdrosny — odparła z cieniem rozbawienia na twarzy, zaczesując włosy za ucho i starając się przy tym nie myśleć o tym, jak przyjemnie jej było, kiedy to on delikatnie zagarnął jej kosmyki.
    Udało mi się? — zapytała. — Nie chcę się chwalić, ale chłopak, z którym jestem na randce jest całkowicie przystojny — uniosła brwi do góry i zlustrowała go raz jeszcze.
Cholera, jak ten sweter ładnie opinał jego szeroką pierś.
     Jeżeli lubisz truskawki, może chcesz? Myślałam, że nie przyjdziesz, więc planowałam zajeść swoje smutki, ale … No, skoro jednak jesteś, to nie będę się objadać — zasugerowała skruszona, niepewnie podsuwając talerzyk w jego stronę.
    Wiesz … W tym wagonie chyba nie mieliśmy okazji się bliżej poznać — zasugerowała, próbując dać mu do zrozumienia, że chętnie, za jego przyzwoleniem, dowiedziałaby się czegoś więcej o tym tajemniczym chłopaku z pociągu.


♦♦♦

Jérôme Martin
    Niekontrolowanie ponownie parsknął pod nosem, kiedy dziewczyna ponownie nazwała go głupim. Zazwyczaj, przez swoją przerośniętą dumę, od razu temu zaprzeczał, czasami wchodził w dyskusje, a kiedy sytuacja było jego zdaniem na tyle poważna, zdarzało mu się też zdawać w bójki. Na ten moment jednak nie wydawało mu się, żeby mógł być na Kárę jakkolwiek zły.
    Przyglądał się dziewczynie z lekkim, nieco zuchwałym uśmiechem, wciąż nieco uniesionym podbródkiem i delikatnie opadniętymi powiekami. Wręcz biło od niego czymś troszeczkę zarozumiałym, co bezczelnie krążyło mu w jasnych tęczówkach.
    Wybacz, Káro, ale już chyba zapomniałem, jak to jest być zazdrosnym – odparł, a jeden z kącików jego ust poszybował w górę.
    Wszyscy w nim krzyczało, żeby powiedzieć, że jego dzisiejsza partnerka jest oszałamiająca i to ona powinna się martwić, ale po krótkim przemyśleniu sprawy stwierdził, że nie ma serca znowu wprowadzać ją w stan zakłopotania. Milczał więc z uśmiechem, który poszerzył się, kiedy dziewczyna podzieliła się z nim słodkościami. Podziękował na to cicho, a wyraz jego twarzy zamienił się w trochę cieplejszy, po czym wysłuchiwał dalej jej słów z zainteresowaniem.
     Bliżej – powtórzył za nią, po czym odetchnął powoli i głęboko, spuszczając na moment wzrok na – W takim razie co byś chciała wiedzieć, moja droga? Ulubiony kolor, potrawa? Numer buta? – rzucał z figlarnym i nieco zawadiackim uśmiechem oraz nutką cynizmu w głosie. Po chwili jednak sobie odpuścił i sięgnął po wyprofilowaną, obsypaną wygrawerowanymi ozdobami łyżeczkę. Odetchnął głęboko, zastanawiając się, co mogłoby zainteresować dziewczynę. – Moje nazwisko to Martin – rzucił po chwili, przypominając sobie, że jeszcze nie zdradził go dziewczynie. – Mało oryginalne i raczej niezbyt melodyjne, ale innego nie mam – rzucił, spuszczając wzrok na ciasto oraz wzruszając ramionami. Mruknął potem przeciągle, przysuwając wklęsłą część łyżeczki do cząstki truskawki z wierzchu wypieku. Trudno było mu o sobie opowiadać, szczególnie, że robił to pierwszy raz w życiu. – Pochodzę z niewielkiej wioski na południu Francji, w zasadzie nic szczególnego. Przynajmniej nie było, kiedy jeszcze tam mieszkałem – na momencik nieco uniósł brwi, po czym niespiesznie zrzucił owoc na talerzyk z głuchym hukiem. – Mam… chorą ambicję przeczytać każdą książce w każdej bibliotece, w której kiedykolwiek się znajdę – trochę poruszył końcówkami ust, naciągając przez to wargi i układając je w prostą linię. – I mam więcej do przeczytania niż życia mi zostało – dodał, po czym odetchnął powoli i głęboko, unosząc nieco wzrok na przytulne światła kawiarni, które odbijały się radośnie od drobinek srebra na jego twarzy. – Byłem dość… – zanim zdążył dokończyć, z jego ust szybciej wydostało się powietrze, a jego rozbawiony uśmiech się poszerzył – … męczącym dzieckiem – skwitował, powoli kiwając głową, jakby chciał samego siebie upewnić w tym przekonaniu. – I potwornie upartym – dodał, lekko mrużąc oczy i nieco cofając głowę. Potem znów spojrzał na siedzącą przed nim dziewczynę, bezwstydnie wbijając spojrzenie w jej ciemne oczy. – Te cechy nie do końca mi przeszły wraz z okresem dojrzewania – przyznał, zupełnie jakby chciał ją ostrzec. Znów nieco opuścił głowę oraz położył przedramię na blacie stolika, nieco wtulając je przez to w swój przykryty ciemnym materiałem brzuch, bawiąc się truskawką, którą na oślep popychał niewielkim sztućcem. – Oficjalnie całe życie jestem singlem, wydaje mi się, że mogłoby cię to zainteresować – rzucił zadziornie, powoli wbijając końcówkę łyżeczki w owoc, przez co na ozdobionym kwiatowymi wzorami talerzyku zaczęło rozpływać się kilka kropelek czerwonego soku.
    Naprawdę kończyły mu się pomysły, co jeszcze mógłby jej powiedzieć.
I tak, lubię truskawki – wtrącił jeszcze, podnosząc dłoń z łyżeczką na wysokość swojej twarzy, nie zasłaniając sobie przy tym widoku na Kárę. – Jeśli taka dawka informacji na ten moment ci wystarczy, chętnie dowiedziałbym się też czegokolwiek o tobie – przyznał, uśmiechając się do niej szerzej i niespiesznie wsuwając do ust połowę owocu, który mu oddała.

♦♦♦
Kára Forsvarer
    Kára słuchała Jérôme’a z dziecięcą ciekawością, lustrując go swoimi ciemnymi, podekscytowanymi oczami. I tym razem, zamiast skupiać się na tym, jak czarujący był, jak przystojnie wyglądał w ciepłym świetle buchającego kominka i jak intensywnie na nią patrzył, skierowała całą swoją uwagę na wszystko to, co mówił
    Cieszyła się nawet najkrótszym i pozornie najmniej istotnym zdaniem, bo naprawdę chciała poznać tego chłopca ,,znikąd”, który zupełnym przypadkiem – czy może zrządzeniem kapryśnego losu – dosiadł się akurat do jej przedziału.
    Singlem? — zaciekawiła się.
    Kára poczuła się trochę skołowaną tą informacją, więc, myśląc pokrótce, niespiesznie podrapała wierzch dłoni, nasunęła rękawy swetra aż po linię swoich palców, nadąsała policzki i, po kilku chwilach, spojrzała na przystojną twarz chłopaka.
    Czekaj, co? — wypaliła zdziwiona. Jakoś trudno było jej uwierzyć, że Jérôme faktycznie nigdy nie był w związku. Był – jak obstawiała – po dwudziestce, miał w sobie cholernie dużo uroku osobistego, szarmanckie maniery i tak zniewalający uśmiech, że każda kobieta powinna ogłupieć na jego punkcie.
    Hm … Więc może po prostu było z nim coś nie tak?
    Kłamiesz — zbagatelizowała go wesoło, prędko rozumiejąc, że właściwie to wyglądał całkiem poważnie. — Nieee — wyparła tę informację raz jeszcze, uśmiechając się z niedowierzaniem. — Daj spokój. Dziewczyny powinny się o ciebie zabijać — odparła i podciągnęła nogę wyżej, zapierając ją na krześle, by w skupieniu podrapać swoją kostkę i zebrać myśli.
    To chyba nigdy nie byłeś zainteresowany związkami, co? — zagaiła, z wolna dochodząc do wniosku, że Jérôme był sam, na własne życzenie. Każda zdrowo myśląca kobieta chciałaby takiego mężczyznę; całego na własność – a ta myśl potęgowała się razem ze wspomnieniem tego, jak cudownie troskliwy potrafił być, nawet jeśli wtedy byli sobie bardziej obcy niż dziś.
    Och, no tak — burknęła przeciągle. — To musiało w końcu nadejść — dodała, obracając posrebrzaną łyżeczkę w wąskich palcach. Kára zawsze uważała opowiadanie o sobie za kłopotliwe; nie miała przeszłości, którą mogłaby się podzielić, więc właściwie nigdy tego nie robiła.
    Chociaż teraz, kiedy siedziała przed Jérômem w tej pastelowej kawiarni, powoli dochodziła do wniosku, że wcale nie chciała go okłamywać.
    Kára Forsvarer — westchnęła. — Niedźwięczne jak diabli, wiem — ucięła, w rozbawieniu wywracając oczami. — Z dzieciństwa pamiętam niewiele. Wiesz, nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że po prostu urodziłam się stara — uśmiechnęła się. — Ale jako młoda dziewczyna uczyłam się walczyć i ponoć całkiem dobrze mi to szło. W każdym razie, nie denerwuj mnie, bo nie wiem, jak się to dla ciebie skończy — zaśmiała się i wystawiła umorusaną łyżeczkę w jego stronę.
    Mam … — zastanowiła się chwilę. — Kota — odparła w końcu, dochodząc do wniosku, że to chyba będzie najbezpieczniejsze stwierdzenie (z całą pewnością bezpieczniejsze od powiedzenia ,,mam hybrydę tygrysa końskich rozmiarów”).
Nazywa się Azure, ale zazwyczaj reaguje na Azuzu, Zuzu, albo Zozo — dodała wesoło, milcząc parę kolejnych chwil.
    O! Mam manierę drapania się po kostce, kiedy o czymś myślę i, swoją drogą, chyba żadnych innych manier — zaśmiała się. — Hm … Kiedyś miałam krótkie włosy — dodała z niespodziewanie sentymentalnym uśmiechem. — Sięgały może gdzieś … Dotąd? — mruknęła, wskazując miejsce trochę nad ramionami.
    Ostatnio zaczęłam zastanawiać się, czy znów ich nie ściąć. Co myślisz?




    Luźna pogawędka toczyła się dalej, wypełniając ciszę ponad blatem stołu, przepełniona śmiechami, prychnięciami i od czasu do czasu przeplecione małym podroczeniem się. I nie da się ukryć, że w tym wszystkim było coś specyficznie rozkosznego, kiedy pomimo przewijających się przez kawiarnię klientów oni nadal wymieniali się uśmiechami, które zdawały się ocieplać te mroźne okrucieństwa za oknem. Kiedy momentami zdawali się zapominać o upływającym czasie, a tylko dreptające gdzieś wokół kelnerki raz na jakiś czas wkradały się do ich rozmowy, uprzejmie proponując kolejne zamówienia. Gdy w końcu oboje doszli do wniosku, że na dzisiaj wypadałoby skończyć dialog, niespiesznie ruszyli na peron, by powrócić do Akademii oraz codziennego trybu funkcjonowania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obraz stopka

Obraz stopka
design by Rinne Lasair