By
Tyna
|
23:50
|
– Wiem, że Jamesowi odbiło, przecież przy tym byłam – rzuciła, nie rozumiejąc, dlaczego NamGi nagle zaczął o nim mówić. – Ale tu nie chodzi o niego.
Powaga w jego głosie sprawiła, że aż zadrżała.
– Ja też się martwię. Trudno nie zauważyć, że przygasłeś – oznajmiła półszeptem, chociaż odniosła wrażenie, że nieważne, co powie, jej słowa i tak nie będą miały dla niego już żadnego znaczenia.
Rowena patrzyła na chłopaka przez chwilę w milczeniu, chociaż trudno stwierdzić, czego w ogóle oczekiwała i czego się spodziewała. Czuła, że jest jej przykro, chociaż nie była nawet pewna dlaczego. Westchnęła cicho, ledwo powstrzymując się przed drgawkami, po czym rozchyliła spierzchnięte usta, żeby powiedzieć mu, po co i dlaczego wylądowała w szpitalu.
I chociaż nie wiedziała, jak mu to przekazać i miała szczerą nadzieję, że już ktoś zrobił to za nią, zdecydowała się oznajmić mu to teraz. W końcu – nie miała innego wyjścia.
– No to tak – zaczęła, chociaż w ogóle nie wiedziała, co powinna powiedzieć. – Straciłam węch i jak na razie nie zapowiada się, żeby mi wrócił, bo nie czuję zupełnie nic.
Utrata zmysłu była w tym wszystkim jedynie wierzchołkiem góry lodowej, ale przecież nie mogła ukrywać, że w wielu sytuacjach polegała tylko na nim. Słuch wracał powoli do normy, wzrok już zupełnie. Tylko ten cholerny węch.
– Mój brat zaczął uczyć w szkole – mówiła dalej, czując silne drapanie w gardle i narastającą w niej złość oraz mieszającą się z nią rozpacz. – Ma już cały plan zatruwania mi życia. Zapewne rodzice go tu przysłali, żebym przypadkiem nie poczuła, że jest mi w życiu zbyt dobrze. A w tym pierdolonym pokoju nie leżę sobie ot tak, bo lubię samotność, ale dlatego, bo mi... – przerwała na chwilę, zanosząc się silnym kaszlem.
Zakryła usta drżącymi dłońmi i przez chwilę w ogóle nie potrafiła opanować swoich odruchów, ale gdy w końcu udało jej się chyba jedynie siłą woli przestać kasłać, wytarła zebrane w tym czasie w jej oczach łzy.
– Kurwa – mruknęła.
Nie wróciła spojrzeniem zaczerwienionych oczu do NamGiego. Skuliła się w sobie trochę bardziej, zacisnęła palce na pościeli jeszcze mocniej, na tyle, by jej palce zbielały jeszcze intensywniej. Wbiła wzrok w ścianę przed sobą.
– Bo mi amputowali połowę lewej nogi i od dzisiaj chodzę z protezą – oznajmiła, nie mogąc już powstrzymać drżenia głosu.
Chyba po prostu nareszcie coś w niej pękło. Wszystkie wydarzenia i emocje minionych dni w końcu dały upust, ale nie w agresji czy złości dziewczyny, chociaż w istocie - była na siebie wściekła, tak jak to zawsze się zdarzało, ale w tych ogromnych, zbierających się w jej oczach łzach, niepewnym, trzęsącym się głosie i najbardziej gorzkim z gorzkich uśmiechów, które jak dotąd rozkwitły na jej ustach.
– A nawet nie chodzę, bo nie mogę nawet ruszyć tą nogą, a za kilka godzin podobno powinnam już chodzić. Aldert twierdzi, że prawdopodobnie nigdy już nie będę tak sprawna jak wcześniej, a ja chyba wierzę tego zasrańcowi, chociaż bardzo nie chcę – oznajmiła na koniec, nie mając już siły dalej o tym mówić. – Czyli w sumie nie wiadomo, co w ogóle ze mną dalej będzie.
Rowena gwałtownym, szybkim ruchem wytarła łzę próbującą spłynąć po jej policzku. Wzięła głęboki oddech, który w niczym jej nie pomógł, spróbowała przełknąć ślinę, ale przez ogromną gulę w gardle nawet tego nie potrafiła zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz