NamGi, udając, że w ogóle tego nie słyszał, zignorował uwagę Roweny.
Faktycznie, przygasł fizycznie i psychicznie i to wcale nie było tak, że się tym nie przejmował; prawdę mówiąc – choć sam wolał się do tego nie przyznawać – martwił się tym wszystkim jak cholera i mógł mieć tylko nadzieję, że w najbliższych dniach polepszy mu się choć trochę i już wkrótce wszystko wróci do normy. I nawet pomimo swoich trosk i rzeczywistych obaw, nie chciał o tym rozmawiać – po prostu, co było zgodne nie tylko z jego naturą, ale w ogóle z całą sytuacją, pomyślał, że pogawędki o nim byłyby jakimś gigantycznym nieporozumieniem, kiedy to ona, a nie on, po kilku dniach nieobecności, leżała w szpitalu.
Miał nadzieję, że krótki powrót do domu, gdzieś w zacisze spokojnego Zhǎozé, do opiekuńczej Xhayi, Baochenga, małej Huan i mnóstwa dobrych wspomnień, jakoś pomoże mu dojść do siebie i choć częściowo odciąży go od wszystkich tych problemów i zmartwień, a właściwie to od wszystkiego, co ostatnio działo się dookoła niego.
Prawdą było też, że NamGi od jakiegoś czasu nie czuł się sobą, a te wszystkie promienne uśmiechy, beztroskie, głupkowate żarty i ogólna porywczość jego nigdy nieniknącej energii, dziś była tylko cholernie odległym wspomnieniem, do którego nawet nie chciał wracać.
Roweny słuchał uważnie i choć kilkukrotnie chciał coś wtrącić, długo się nie odzywał.
Chciał burknąć, że węch pewnie prędko jej wróci i że w ogóle nie powinna się tym zamartwiać, chciał też dodać, że jej brat, pewnie zresztą buc i frajer jak ich mało, na pewno nie był żadnym problemem, bo przecież byle nauczyciel na stażu nie mógł jej dręczyć, a nawet gdyby spróbował, wystarczyłaby jedna wizyta u Pani Pullos. Na sam koniec chciał dodać, że tak właściwie to cieszył się, że już do niego wróciła i że to wszystko, co przeszła, było już daleko za nimi.
Mimo wszystko nie powiedział ani jednej z tych rzeczy – bynajmniej, nie dlatego, że nie chciał. Planował te wszystkie słowa pokrzepienia zostawić na sam koniec, ale to właśnie wtedy słowa Roweny uderzyły w niego najmocniej i z siłą tajfunu, roztrzaskały nadzieję, że może niedługo wszystko będzie dobrze.
Mimo że ta wiadomość omal nie zwaliła go z nóg, wstał gwałtownie z taboretu i przeszedł przez zimnobiałą, szpitalną salę, w której jego nerwowe kroki obijały się od kafelkowych ścian.
— Ale– kurwa, jak to? — wymamrotał niespokojnie, drapiąc się po głowie.
Naprawdę próbował zrozumieć, co się stało, choć tak naprawdę chyba nawet nie rozumiał, co Rowena do niego powiedziała, a kiedy głowa szumiała mu od nadmiaru myśli, nie zauważył, że mówiła coś dalej.
A kiedy z ogromną ciężkością, wróciła do niego pełnia świadomości, w końcu zrozumiał, że właściwie to nie liczyło się to, co on o tym wszystkim myślał, ani to, co on czuł, bo to przecież nie było jego życie, jego strata, ani nawet jego noga. To wszystko dotyczyło Roweny; tej samej Roweny, którą przecież uwielbiał i dla której, niezależnie od okoliczności, zrobiłby wszystko.
W końcu, chyba wciąż trochę otępiały mocą tej informacji, ostrożnie wgramolił się na łóżko po jej prawej stronie i, układając dłonie na jej zimnych, bladych policzkach, ucałował jej czoło, a potem przytulił najostrożniej i najcieplej jak w ogóle wtedy potrafił.
— Oh, daj spokój, Rowcia. Co to za pierdolenie, co? — uśmiechnął się blado, ucałowując kącik jej policzka. — Jakieś to takie nie w twoim guście — dodał, przegłaskując delikatnie jej włosy. — Jesteś zbyt uparta, żeby się teraz poddać i wierzyć w takie brednie, głuptasie. Zobaczysz, damy radę — zapewnił spokojnie, chociaż chyba i jemu brakowało w to wszystko wiary. — Obiecuję.
Plotka 3
Już wkrótce...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz