Nawet kiedy jej współlokatorki – Crystal i Cëiteag – zasnęły już dawno temu, Kára jeszcze długo, bo prawie do bladego świtu, rozpamiętywała te szarmanckie uśmiechy Jérôme’a, jego przenikliwe oczy, tajemnicze odpowiedzi i te pełne delikatności dłonie, które pomogły jej ubrać płaszcz, kiedy oboje, bez żalu i trosk stwierdzili, że to czas powoli wracać do akademii.
I to wszystko, każde wspomnienie związane właśnie z nim, przyprawiało ją o rozkoszny zawrót głowy, kiedy z nastoletnimi fantazjami, leżała w łóżku i uśmiechając się do samej siebie, wgapiała się w bialutki sufit nad jej głową. Nie mogła opędzić się od słodkich skrętów żołądka ani od myśli, które od początku do samego końca wypełnione były zapachem jego ciała wymieszanego pokątnie ze słodkim lukrem kawiarni Floris i własnymi perfumami Jérôme’a, które trochę zwietrzały w zimnym, grudniowym powietrzu
W końcu zmógł ją sen. Ułożona tuż obok Azure'a, poskręcana jak paralityk, bo to bydle – jej kociątko – zajmowało prawie całe łóżko, zasnęła, śniąc jakieś głupie, nastoletnie scenariusze, które uświadomiły ją tylko, że wpadła po samiutkie uszy.
Kiedy z samego rana stary budzik stojący na szafce nocnej zadzwonił, Kára bez większych problemów, choć z potwornym bólem pleców, wstała z łóżka. Była błogo niewyspana, ale nie żałowała ani jednej minuty, którą spędziła wczoraj rozmyślając o tym cudownym chłopaku.
— Dzień dobry, śpiochu — szepnęła cichutko, przeczesując gładką sierść Zuzu, który nawet nie uchylił oka, żeby sprawdzić, co działo się dookoła niego.
Kára, z zapałem umarlaka, w końcu wstała z łóżka.
Z trzaskiem obolałych kości przeciągnęła się kilkukrotnie, wygrzebała z szuflady swoją szczoteczkę do zębów, na wpół zużytą pastę i zarzucając na swój bark turkusowy ręcznik, parę dresów i jakąś bluzę, powlekła się do łazienki; oczywiście publiczna toaleta o tej godzinie pękała w szwach, kiedy masa dziewczyn – z którymi zamieniła parę słów i wymieniła się plotkami – pindrowała się na nadchodzące zimowisko.
Kiedy po długim, gorącym prysznicu wróciła do pokoju w swoich kapciuszkach, nadepnęła na jakąś kartkę. Podpierając obolałe plecy dłonią, pochyliła się, chwyciła liścik i przysiadając na łóżku, przeczytała jego treść.
Zaciskała wąskie palce na małej notatce, czytając ją dopóty, dopóki nie znała każdego słowa na pamięć, a kiedy z pełnią mocy dotarło do niej, że Jérôme zniknął, nie miała pojęcia, co w ogóle powinna ze sobą zrobić.
To wszystko było jakieś takie odległe.
I skłamałaby w sumie mówiąc, że rozumiała Jérôme’a, ale przecież nie miała prawa, żeby go rozumieć. Nie znali się długo; ich znajomość trwała tylko chwilę (upojną, krótką chwilę, która teraz, kiedy chłopak wyjechał, była ważniejsza niż kiedykolwiek mogłaby się wydawać) i oboje nie wiedzieli o sobie zbyt wiele.
Cholernie ją to wszystko zawiodło, choć sama nie do końca wiedziała dlaczego; chyba dlatego, że naprawdę się jej spodobał – w swoim życiu poznała całą masę facetów, choć przy jednym, powalającym uśmiechu tego tajemniczego chłopaka z pociągu, nie była to żadna miara – nikt nie był taki, jak on. A w tym wszystkim, w tych dwóch cudownych dniach, Jérôme dał jej jakąś nadzieję, która teraz zniknęła razem z nim i zostawiła Kárę całkowicie samą w tym cholernie dużym, pustym świecie.
Kára pierwszy raz, od niezliczonych zresztą lat, uwierzyła, że może choć na chwilę w jej życiu wszystko będzie dobrze – bo to właśnie Jérôme, rozumiejąc ją bez słowa, pozwolił jej w to wszystko wierzyć i to właśnie dlatego jego nagły brak tak bardzo ją zabolał.
Długo nie wiedziała co ze sobą zrobić.
Siedziała podkulona na łóżku, ściskając w dłoni niewielką karteczkę, myśląc o tym wszystkim, co w tamtej chwili bardzo chciała mu powiedzieć, a nie mogła. Nie zastanawiając się długo, wzięła długopis, wyrwała kartkę z zeszytu do nauk alchemicznych i dając upust swoim ponurym emocjom, napisała wszystko to, co miała wtedy w głowie :
Choć tak naprawdę to chciała zostać w łóżku, nie dać nikomu żadnego upominku, nie jechać na żadną wycieczkę i nie wyściubiać nosa spod kołdry, szlochając w objęciach Crystal i Cëiteag. Kiedy już by się uspokoiła, opędzlowałaby cały karton lodów truskawkowych i, wpierając samej sobie w żałobnych narzekaniach, że wszyscy faceci są tacy sami, wciąż myślami byłaby przy nim.
Jednak swój misterny plan opłakiwania tego cudownego chłopaka musiała zostawić na trochę później.
Ściskając pod pachą starannie opakowany drobiazg, chciała wyminąć dwójkę uczniów stojących, jak kompletne kołki, z walizkami gdzieś na końcu korytarza, bo przecież nie miała ochoty nikomu pomagać, jednak kiedy zrozumiała, na jak zagubionych wyglądają, zwolniła trochę i ostatecznie stanęła gdzieś naprzeciwko nich.
— Siemka — wypaliła, ściągając brwi. — Wszystko w porządku?
I to wszystko, każde wspomnienie związane właśnie z nim, przyprawiało ją o rozkoszny zawrót głowy, kiedy z nastoletnimi fantazjami, leżała w łóżku i uśmiechając się do samej siebie, wgapiała się w bialutki sufit nad jej głową. Nie mogła opędzić się od słodkich skrętów żołądka ani od myśli, które od początku do samego końca wypełnione były zapachem jego ciała wymieszanego pokątnie ze słodkim lukrem kawiarni Floris i własnymi perfumami Jérôme’a, które trochę zwietrzały w zimnym, grudniowym powietrzu
W końcu zmógł ją sen. Ułożona tuż obok Azure'a, poskręcana jak paralityk, bo to bydle – jej kociątko – zajmowało prawie całe łóżko, zasnęła, śniąc jakieś głupie, nastoletnie scenariusze, które uświadomiły ją tylko, że wpadła po samiutkie uszy.
Kiedy z samego rana stary budzik stojący na szafce nocnej zadzwonił, Kára bez większych problemów, choć z potwornym bólem pleców, wstała z łóżka. Była błogo niewyspana, ale nie żałowała ani jednej minuty, którą spędziła wczoraj rozmyślając o tym cudownym chłopaku.
— Dzień dobry, śpiochu — szepnęła cichutko, przeczesując gładką sierść Zuzu, który nawet nie uchylił oka, żeby sprawdzić, co działo się dookoła niego.
Kára, z zapałem umarlaka, w końcu wstała z łóżka.
Z trzaskiem obolałych kości przeciągnęła się kilkukrotnie, wygrzebała z szuflady swoją szczoteczkę do zębów, na wpół zużytą pastę i zarzucając na swój bark turkusowy ręcznik, parę dresów i jakąś bluzę, powlekła się do łazienki; oczywiście publiczna toaleta o tej godzinie pękała w szwach, kiedy masa dziewczyn – z którymi zamieniła parę słów i wymieniła się plotkami – pindrowała się na nadchodzące zimowisko.
Kiedy po długim, gorącym prysznicu wróciła do pokoju w swoich kapciuszkach, nadepnęła na jakąś kartkę. Podpierając obolałe plecy dłonią, pochyliła się, chwyciła liścik i przysiadając na łóżku, przeczytała jego treść.
Zaciskała wąskie palce na małej notatce, czytając ją dopóty, dopóki nie znała każdego słowa na pamięć, a kiedy z pełnią mocy dotarło do niej, że Jérôme zniknął, nie miała pojęcia, co w ogóle powinna ze sobą zrobić.
To wszystko było jakieś takie odległe.
I skłamałaby w sumie mówiąc, że rozumiała Jérôme’a, ale przecież nie miała prawa, żeby go rozumieć. Nie znali się długo; ich znajomość trwała tylko chwilę (upojną, krótką chwilę, która teraz, kiedy chłopak wyjechał, była ważniejsza niż kiedykolwiek mogłaby się wydawać) i oboje nie wiedzieli o sobie zbyt wiele.
Cholernie ją to wszystko zawiodło, choć sama nie do końca wiedziała dlaczego; chyba dlatego, że naprawdę się jej spodobał – w swoim życiu poznała całą masę facetów, choć przy jednym, powalającym uśmiechu tego tajemniczego chłopaka z pociągu, nie była to żadna miara – nikt nie był taki, jak on. A w tym wszystkim, w tych dwóch cudownych dniach, Jérôme dał jej jakąś nadzieję, która teraz zniknęła razem z nim i zostawiła Kárę całkowicie samą w tym cholernie dużym, pustym świecie.
Kára pierwszy raz, od niezliczonych zresztą lat, uwierzyła, że może choć na chwilę w jej życiu wszystko będzie dobrze – bo to właśnie Jérôme, rozumiejąc ją bez słowa, pozwolił jej w to wszystko wierzyć i to właśnie dlatego jego nagły brak tak bardzo ją zabolał.
Długo nie wiedziała co ze sobą zrobić.
Siedziała podkulona na łóżku, ściskając w dłoni niewielką karteczkę, myśląc o tym wszystkim, co w tamtej chwili bardzo chciała mu powiedzieć, a nie mogła. Nie zastanawiając się długo, wzięła długopis, wyrwała kartkę z zeszytu do nauk alchemicznych i dając upust swoim ponurym emocjom, napisała wszystko to, co miała wtedy w głowie :
Drogi Jérôme,Gdybym miała twój adres, chociaż chyba byłeś zbyt tajemniczy, żeby w ogóle chcieć o nim wspominać, na pewno wysłałabym do ciebie ten list, a potem żałowałabym tych wszystkich głupot, które mam zamiar tutaj napisać.Kto wie, może nawet napadłabym na listonosza i siłą wyrwałabym mu tę kopertę z rąk, bylebyś nigdy nie przeczytał tych paru żałosnych wyznań.W każdym razie, głupi jesteś, Jérôme.Głupi jesteś, że tak po prostu wyjechałeś, głupi jesteś, że tak po prostu mnie zostawiłeś, głupi jesteś, że tak łatwo mnie oczarowałeś, a ja jestem głupia, bo chyba nigdy o tobie nie zapomnę.Dosiadając się do mnie w przedziale, wyglądałeś jak totalny gbur i mruk – ale kiedy pierwszy raz uśmiechnąłeś się do mnie w ten sposób, pomyślałam, że chyba totalnie straciłam głowę. Wciąż w sumie myślę tak samo.Strasznie mi się spodobałeś, Jérôme.I chyba szybko to zrozumiałeś, głupolu.Jesteś najsłodszym i najseksowniejszym kolesiem, z jakim kiedykolwiek w ogóle przyszło mi rozmawiać i gdybym tylko wiedziała, że następnego dnia tak nagle znikniesz, pocałowałabym cię na tej randce bez zawahania, bo nie myślałam o niczym innym, odkąd się poznaliśmy i odkąd zmiotłeś mnie z nóg.W sensie myślałam. W ogóle dużo myślałam, ale cały czas tylko o tobie.Dziękuję ci za wszystko, Jérôme. Jesteś cholernie cudowny. Dziękuję ci za płaszcz, za rękawiczki, za te uśmiechy, za to jedno, wyjątkowe przytulenie, dziękuję, że nie potraktowałeś mnie jak bezdomną w tym pociągu, kiedy faktycznie tak wyglądałam, dziękuję za to, że w tym wszystkim spędziliśmy ze sobą przynajmniej trochę niezapomnianego czasu.Naprawdę nie ma nikogo bardziej wartościowego od ciebie.Wprawdzie ja nawet nie jestem z Nordegii i teraz, kiedy właściwie ciebie już nie ma, żałuję tych głupich kłamstw, bo chyba zasługiwałeś na prawdę jak nikt nigdy dotąd. Może kiedy jeszcze kiedyś się spotkamy, opowiem ci o sobie trochę więcej.Chociaż wątpię, że jeszcze do mnie wrócisz.W każdym razie, obiecałam sobie, że kiedy spotkamy się jeszcze raz, może znów jakimś zupełnym przypadkiem w pociągu, dam ci tę kopertę, a potem spalę się ze wstydu. A jeśli do tej pory będziesz już martwy i będziesz kupką ektoplazmy i przyjdzie ci do głowy trochę mnie popodglądać, śmiało przeczytaj wszystko to, co tu napisałam.
Potem, kiedy wcisnęła nagryzmolony kawałek papieru pod poduszkę, bez błogiego rozanielenia, które wcześniej rozsadzało jej ciało, wzięła niewielki pakunek, który miała przekazać jakiemuś Reyowi z okazji świąt i wyszła z pokoju.Głupi jesteś, ale dalej będę o tobie myśleć.Bywaj, Jérôme z pociągu.Tylko twoja, Kára ♥️
Choć tak naprawdę to chciała zostać w łóżku, nie dać nikomu żadnego upominku, nie jechać na żadną wycieczkę i nie wyściubiać nosa spod kołdry, szlochając w objęciach Crystal i Cëiteag. Kiedy już by się uspokoiła, opędzlowałaby cały karton lodów truskawkowych i, wpierając samej sobie w żałobnych narzekaniach, że wszyscy faceci są tacy sami, wciąż myślami byłaby przy nim.
Jednak swój misterny plan opłakiwania tego cudownego chłopaka musiała zostawić na trochę później.
Ściskając pod pachą starannie opakowany drobiazg, chciała wyminąć dwójkę uczniów stojących, jak kompletne kołki, z walizkami gdzieś na końcu korytarza, bo przecież nie miała ochoty nikomu pomagać, jednak kiedy zrozumiała, na jak zagubionych wyglądają, zwolniła trochę i ostatecznie stanęła gdzieś naprzeciwko nich.
— Siemka — wypaliła, ściągając brwi. — Wszystko w porządku?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz