Widział go przed sobą niemal tak wyraźnie, jak wtedy. Rozwścieczony i jednocześnie dość otumaniony James patrzył na niego takim wzrokiem, że bez problemu powodował ciarki na ciele wróżki. Blondyn nie zdążył go nawet zapytać co się stało, kiedy ten rzucił się na niego, przykładając mu ostrze do gardła.
- James, co ty– - nie zdążył nawet dokończyć swojej wypowiedzi drżącym od strachu głosem, gdy Plejadus mu przerwał:
- Zamknij się w końcu! Zamknij się! - brzmiał całkowicie jak obłąkany, a w jego oczach widać było czystą furię. Wróżkowy chłopak nigdy nawet nie przypuszczał, że zobaczy go w takim stanie. Ani trochę nie przypominał on tego spokojnego i przyjaznego Jamesa, do którego dosiadł się pierwszego dnia w szkole. Stojący przed nim chłopak z bronią w ręku i całkowicie omotanym spojrzeniem, który próbował go zabić w żadnym stopniu go nie przypominał. Bał się tego Jamesa.
- Przestań! - wyrwało się z gardła wróżki - James, to przecież ja! Co z tobą!? Otrząśnij się, błagam! - nie miał pewności czy jego krzyki jakkolwiek zadziałają na chłopaka, ale musiał spróbować - Nie wiem kim jest ten cały Jasper, ale to nie jestem ja! - miał wrażenie, że gdy wspomniał to imię białowłosy momentalnie drgnął - Proszę cię, ockij się! James, to nie– - nim zdołał dokończyć swoje próby uspokojenia go, Plejadus, który wciąż nie potrafił otrząsnąć się z tego obłąkańczego stanu, niemal bez zawahania wbił sztylet w jego szyję.
Donośny, przerażony krzyk wydostał się z gardła Sítheacha, kiedy wraz z tym fragmentem snu nagle się obudził, gwałtownie podnosząc się do siadu na łóżku. Jego dłoń niemal odruchowo ułożyła się na jego szyi, na której wyczuwał opatrunek. Siedział tak przez dobrą chwilę, próbując opanowany ciężki, nie do końca równomierny oddech. Zamknął na moment oczy, próbując zebrać myśli. Czy to wszystko... Mu się tylko śniło...? To przecież niemożliwe; pamiętał w końcu wszystko co się działo po kolei, zaczynając od wczesnej pobudki, jaką zorganizowała mu Rowena, poprzez znalezienie się na gorącej i pełnej niebezpieczeństw pustyni, aż do ich powrotu do akademii przez ten dziwaczny portal. Żadnego snu nie byłby w stanie zapamiętać aż tak dokładnie.
Powoli zsunął rękę z szyi, by ta spokojnie opadła na jego udo. Uchylił powieki i zerknął na swoje dłonie, pełne mniejszych lub większych ranek, które bardziej zdobiły jego palce, gdyż pozostałe części jego łapek schowane były pod rękawiczkami, dość skutecznie chroniącymi jego skórę w tych miejscach. Zmarszczył lekko nosek, gdy to zauważył, ale wyczuł przy tym, że ten ruch twarzy był nieco utrudniony. Nieco zdziwiony uniósł jeszcze raz dłoń i dotknął opuszkami palców swój nos, na którym wyczuł plasterek. Chwilę zajęło przypomnienie mu sobie, że było to sprawką tych dziwacznych, piaskowych stworków. Jeszcze odnośnie takich "oględzin" obrócił nieco głowę by zerknąć czy jego skrzydła są całe i z ulgą stwierdził, że wszystko z nimi w porządku, choć zdawały się one błyszczeć nieco słabiej niż zazwyczaj.
Dopiero po tym rozejrzał się po sali, w której się znajdował. Przypominała mu ona najzwyklejszą salę szpitalną, tyle że mniejszą. Wyjątkowo dosyć zmartwił go fakt, że z tego co widział znajdował się tutaj tylko on sam. Od razu uderzyła go przy tym myśl: Co z nimi? Gdzie Rowena i James? Wszystko z nimi w porządku?
Otworzył szerzej oczy. Nie, nie jest w porządku. Jego sen, James, sztylet, krzyki, on przecież... Kompletnie oszalał. A Rowena? Ona... Miała broń, była w pułapce, strzeliła... Otworzyła portal. Tak, dzięki niej wrócili, ale nie cało i zdrowo, prawda? Nie mógł się skupić na myśleniu o tylko jednej rzeczy, przez co wszystko zaczęło mu się plątać, mieszać bądź gubić. Coś im się stało, coś poważnego, im obojgu. Zacisnął dłonie na materiale pościeli. Musiał wiedzieć co z nimi. Może i nie znał ich nie wiadomo jak dobrze, jednak mimo to informacja o ich obecnym stanie wydawała mu się szalenie istotna. Podniósł się z łóżka trochę za szybko, przez co zakręciło mu się nieco w głowie, jednak na całe szczęście jego skrzydła pomogły mu złapać równowagę i ustać w prostej pozycji. Spojrzał w stronę drzwi, po chwili nasłuchiwania stwierdzając, że słyszy jakieś kroki za nimi. I nie mylił się, bo chwilę po tym do pomieszczenia weszła pani pielęgniarka, posyłając mu nieco zdziwione spojrzenie.
- Panie McEalair, proszę wrócić do łóżka, powinien pan odpoczy– - nie zdążyła dokończyć swojego zdania, kiedy przerwał jej zdesperowany głos wróżki:
- Przepraszam, ale muszę coś wiedzieć. - spojrzał na kobietę proszącym wzrokiem, aż ta skinęła delikatnie głową, by kontynuował - Była ze mną jeszcze dwójka innych osób, co z nimi? Gdzie teraz są? Poprawiło im się? Cokolwiek? - już samo jego spojrzenie pokazywało jak bardzo chłopakowi zależało na tych informacjach, a jego skrzydełka dodatkowo trzepotały w dość energiczny sposób.
- Pana znajoma znajduje się w innym pomieszczeniu i powoli wraca do siebie. Nie mogę niestety udzielić zbyt wielu informacji o jej stanie, ale zapewniam, że uległ on poprawie od momentu powrotu do Akademii. Myślę, że kiedy pan wyzdrowieje będzie pan mógł ją odwiedzić. - wyjaśniła łagodnie kobieta, obserwując jak blondwłosy nieco się uspokaja. Skinął głową na znak, że rozumie i podziękował jej, obserwując jak ta opuszcza salę dopiero wtedy, gdy chłopak wrócił na łóżko.
Ułożył się na boku, tak by nie przygniatać sobie za bardzo skrzydełek, po czym odetchnął cicho. Czuł się faktycznie nieco spokojniejszy z faktem, że Rowena gdzieś tu jest i ponoć ma się lepiej, jednak gdzieś z tyłu głowy, oprócz zmartwienia nad stanem Jamesa, o którym na ten moment nie wiedział za dużo, wciąż kłębiła mu się masa myśli, w większości dość negatywnych. Bał się. O Rowenę i jej nogę. O Jamesa i jego wręcz paranoiczne zachowanie. Bał się też tego dziwnego portalu, który sprowadził na nich te całe kłopoty i który ich z nich wyciągnął. A to ciągle myślenie o tym wszystkim ani trochę nie pomagało mu zwalczyć strachu. Pokręcił lekko głową i zamknął oczy. To nie był czas na rozmyślanie o tym. Teraz najważniejszy był stan jego przyjaciół, który wrożkowy chłopak miał nadzieję, że jak najszybciej wróci do swojej dużo lepszej normy. Do normy, dzięki której będzie mógł się z nimi zobaczyć i porozmawiać o tym wszystkim. Nie pamiętał czy kiedykolwiek miał komuś aż tyle do powiedzenia, co teraz pewnej dziewczynce od kapelusza z dzieciństwa i chłopakowi, z którym pił Clementową herbatkę w kantorku woźnego.
- James, co ty– - nie zdążył nawet dokończyć swojej wypowiedzi drżącym od strachu głosem, gdy Plejadus mu przerwał:
- Zamknij się w końcu! Zamknij się! - brzmiał całkowicie jak obłąkany, a w jego oczach widać było czystą furię. Wróżkowy chłopak nigdy nawet nie przypuszczał, że zobaczy go w takim stanie. Ani trochę nie przypominał on tego spokojnego i przyjaznego Jamesa, do którego dosiadł się pierwszego dnia w szkole. Stojący przed nim chłopak z bronią w ręku i całkowicie omotanym spojrzeniem, który próbował go zabić w żadnym stopniu go nie przypominał. Bał się tego Jamesa.
- Przestań! - wyrwało się z gardła wróżki - James, to przecież ja! Co z tobą!? Otrząśnij się, błagam! - nie miał pewności czy jego krzyki jakkolwiek zadziałają na chłopaka, ale musiał spróbować - Nie wiem kim jest ten cały Jasper, ale to nie jestem ja! - miał wrażenie, że gdy wspomniał to imię białowłosy momentalnie drgnął - Proszę cię, ockij się! James, to nie– - nim zdołał dokończyć swoje próby uspokojenia go, Plejadus, który wciąż nie potrafił otrząsnąć się z tego obłąkańczego stanu, niemal bez zawahania wbił sztylet w jego szyję.
Donośny, przerażony krzyk wydostał się z gardła Sítheacha, kiedy wraz z tym fragmentem snu nagle się obudził, gwałtownie podnosząc się do siadu na łóżku. Jego dłoń niemal odruchowo ułożyła się na jego szyi, na której wyczuwał opatrunek. Siedział tak przez dobrą chwilę, próbując opanowany ciężki, nie do końca równomierny oddech. Zamknął na moment oczy, próbując zebrać myśli. Czy to wszystko... Mu się tylko śniło...? To przecież niemożliwe; pamiętał w końcu wszystko co się działo po kolei, zaczynając od wczesnej pobudki, jaką zorganizowała mu Rowena, poprzez znalezienie się na gorącej i pełnej niebezpieczeństw pustyni, aż do ich powrotu do akademii przez ten dziwaczny portal. Żadnego snu nie byłby w stanie zapamiętać aż tak dokładnie.
Powoli zsunął rękę z szyi, by ta spokojnie opadła na jego udo. Uchylił powieki i zerknął na swoje dłonie, pełne mniejszych lub większych ranek, które bardziej zdobiły jego palce, gdyż pozostałe części jego łapek schowane były pod rękawiczkami, dość skutecznie chroniącymi jego skórę w tych miejscach. Zmarszczył lekko nosek, gdy to zauważył, ale wyczuł przy tym, że ten ruch twarzy był nieco utrudniony. Nieco zdziwiony uniósł jeszcze raz dłoń i dotknął opuszkami palców swój nos, na którym wyczuł plasterek. Chwilę zajęło przypomnienie mu sobie, że było to sprawką tych dziwacznych, piaskowych stworków. Jeszcze odnośnie takich "oględzin" obrócił nieco głowę by zerknąć czy jego skrzydła są całe i z ulgą stwierdził, że wszystko z nimi w porządku, choć zdawały się one błyszczeć nieco słabiej niż zazwyczaj.
Dopiero po tym rozejrzał się po sali, w której się znajdował. Przypominała mu ona najzwyklejszą salę szpitalną, tyle że mniejszą. Wyjątkowo dosyć zmartwił go fakt, że z tego co widział znajdował się tutaj tylko on sam. Od razu uderzyła go przy tym myśl: Co z nimi? Gdzie Rowena i James? Wszystko z nimi w porządku?
Otworzył szerzej oczy. Nie, nie jest w porządku. Jego sen, James, sztylet, krzyki, on przecież... Kompletnie oszalał. A Rowena? Ona... Miała broń, była w pułapce, strzeliła... Otworzyła portal. Tak, dzięki niej wrócili, ale nie cało i zdrowo, prawda? Nie mógł się skupić na myśleniu o tylko jednej rzeczy, przez co wszystko zaczęło mu się plątać, mieszać bądź gubić. Coś im się stało, coś poważnego, im obojgu. Zacisnął dłonie na materiale pościeli. Musiał wiedzieć co z nimi. Może i nie znał ich nie wiadomo jak dobrze, jednak mimo to informacja o ich obecnym stanie wydawała mu się szalenie istotna. Podniósł się z łóżka trochę za szybko, przez co zakręciło mu się nieco w głowie, jednak na całe szczęście jego skrzydła pomogły mu złapać równowagę i ustać w prostej pozycji. Spojrzał w stronę drzwi, po chwili nasłuchiwania stwierdzając, że słyszy jakieś kroki za nimi. I nie mylił się, bo chwilę po tym do pomieszczenia weszła pani pielęgniarka, posyłając mu nieco zdziwione spojrzenie.
- Panie McEalair, proszę wrócić do łóżka, powinien pan odpoczy– - nie zdążyła dokończyć swojego zdania, kiedy przerwał jej zdesperowany głos wróżki:
- Przepraszam, ale muszę coś wiedzieć. - spojrzał na kobietę proszącym wzrokiem, aż ta skinęła delikatnie głową, by kontynuował - Była ze mną jeszcze dwójka innych osób, co z nimi? Gdzie teraz są? Poprawiło im się? Cokolwiek? - już samo jego spojrzenie pokazywało jak bardzo chłopakowi zależało na tych informacjach, a jego skrzydełka dodatkowo trzepotały w dość energiczny sposób.
- Pana znajoma znajduje się w innym pomieszczeniu i powoli wraca do siebie. Nie mogę niestety udzielić zbyt wielu informacji o jej stanie, ale zapewniam, że uległ on poprawie od momentu powrotu do Akademii. Myślę, że kiedy pan wyzdrowieje będzie pan mógł ją odwiedzić. - wyjaśniła łagodnie kobieta, obserwując jak blondwłosy nieco się uspokaja. Skinął głową na znak, że rozumie i podziękował jej, obserwując jak ta opuszcza salę dopiero wtedy, gdy chłopak wrócił na łóżko.
Ułożył się na boku, tak by nie przygniatać sobie za bardzo skrzydełek, po czym odetchnął cicho. Czuł się faktycznie nieco spokojniejszy z faktem, że Rowena gdzieś tu jest i ponoć ma się lepiej, jednak gdzieś z tyłu głowy, oprócz zmartwienia nad stanem Jamesa, o którym na ten moment nie wiedział za dużo, wciąż kłębiła mu się masa myśli, w większości dość negatywnych. Bał się. O Rowenę i jej nogę. O Jamesa i jego wręcz paranoiczne zachowanie. Bał się też tego dziwnego portalu, który sprowadził na nich te całe kłopoty i który ich z nich wyciągnął. A to ciągle myślenie o tym wszystkim ani trochę nie pomagało mu zwalczyć strachu. Pokręcił lekko głową i zamknął oczy. To nie był czas na rozmyślanie o tym. Teraz najważniejszy był stan jego przyjaciół, który wrożkowy chłopak miał nadzieję, że jak najszybciej wróci do swojej dużo lepszej normy. Do normy, dzięki której będzie mógł się z nimi zobaczyć i porozmawiać o tym wszystkim. Nie pamiętał czy kiedykolwiek miał komuś aż tyle do powiedzenia, co teraz pewnej dziewczynce od kapelusza z dzieciństwa i chłopakowi, z którym pił Clementową herbatkę w kantorku woźnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz