By
Tyna
|
14:27
|
Rowena przez dobry moment szukała odpowiednich słów, którymi jak najbardziej właściwie mogłaby opisać swój aktualny stan. Nie była pewna, czy NamGi pyta raczej z grzeczności, czy naprawdę oczekuje jakiejś konkretnej odpowiedzi i jest tym zainteresowany (w skrytości ducha liczyła jednak na to drugie), więc chciała odpowiedzieć mu w taki sposób, by go usatysfakcjonować niezależnie od jego intencji. Nie mogła jednak oprzeć się wrażeniu, że im dłużej milczy, tym mniej przychodzi jej do głowy.
– Powoli dochodzę do siebie – oznajmiła, mając świadomość, że chyba jej nie wyszło. – Rano mnie wypisują – dodała jeszcze, chcąc w ten sposób potwierdzić własne słowa.
Prawda była jednak taka, że za kilka godzin miała już wrócić do pozornie normalnego funkcjonowania, tak przynajmniej twierdził Aldert, a tymczasem nie miała okazji jeszcze wstać i tliła się w niej żywa niepewność co do tego, czy w ogóle będzie w stanie jako tako chodzić. Nie miała za sobą jeszcze pierwszych kroków. Nie znaczyło to jednak, że miała zamiar sobie odpuścić. Po prostu chyba wolała, żeby nikt nie musiał patrzeć na jej kolejne porażki.
– Jakieś kilkanaście godzin temu – odparła o wiele mniej ochryple niż przed chwilą.
Im więcej mówiła, tym jej głos bardziej normalniał i przybierał swój dawny ton.
– Ale... nie wiem, ile czasu mnie nie było.
Rowena z jakąś dziwną ulgą przyjęła to, że NamGi zaczął zajmować się jej włosami. Nie tylko dlatego, że w końcu przestały jej spadać na twarz, łaskotać ją w nos i wpadać do ust, ale chyba przede wszystkim dlatego, bo nie musiała chociaż przez chwilę znosić jego spojrzenia, w którego ciemnej głębi tliło się jakieś współczucie. Nie lubiła, gdy ktokolwiek patrzył na nią w ten sposób. Nie chciała, żeby ktokolwiek jej współczuł, bo uznawała to za kompromitujące. Nie nauczyła się jeszcze, że to nie są oznaki słabości, przed którą tak bardzo chciała się uchronić.
– Mieliśmy wrócić jeszcze tego samego dnia, zanim zaczną się lekcje – oznajmiła, wracając myślami do dnia, kiedy z pełną werwą przygotowywała się do polowania. – Po prostu spacer nam się wymknął spod kontroli.
Nie chciała się przed nim tłumaczyć. Nie chciała mu też opowiadać o tym, co się działo przez ten czas, bo wiedziała, że ta historia nie przyjmie tonu lekkiej gawędy o jakiejś jej przygodzie. To wszystko nadal było żywe, a Rowena potrzebowała chwili – dłuższej lub krótszej – żeby przemyśleć i przepracować tę sytuację po swojemu. Dopiero wtedy będzie w stanie zabawiać kogokolwiek rozmową o swoich przygodach na pustyni w taki sam sposób, jak mówiła o morskich legendach czy najróżniejszych sytuacjach, podczas których tylko dzięki szczęściu udawało jej się wyjść (nie zawsze cało i zdrowo, ale jednak). Chodziło bardziej o to, że chciała NamGiemu w jakiś sposób przekazać, może naiwnie i może nie w jej stylu, że nie zrobiła tego specjalnie, nadal chciała z nim być, a tak po prostu wyszło. Jej uczucia w stosunku do niego nie uległy zmianie i miała szczerą nadzieję, że działało to też w drugą stronę. Nie chciała dopuścić do siebie ściskającej gardło myśli, że przez czas tej nagłej nieobecności zdążyła stać się dla niego zupełnie obojętna, a przyszedł tu tylko z litości, bo nikogo innego nie miała.
Usilnie unikała też drażniącego wniosku, że jej szczęście zaczyna się kończyć.
Nie potrafiła mu tego wszystkiego powiedzieć, więc milczała na więcej spraw, niż w ogóle by chciała. W ogóle obce jej były rozmowy o uczuciach. Chyba w ogóle wstydziła się, że jakieś ma, bo już dawno temu wkręciła sobie, że stanie się przez nie miękka i słaba, a tych delikatnych świat szybciej niszczy. Mimo to w bardzo pokrętny sposób nie chciała z nich wtedy rezygnować.
– Czy Jim... James. Mówił ci, co się stało? Wspomniał tylko o tym, że tu jestem czy powiedział ci coś więcej o tej mojej... ranie? – zapytała dość niepewnie, choć bardzo chciała zabrzmieć zupełnie obojętnie.
Zacisnęła palce na szeleszczącej pościeli, gdy niechcący i cholernie boleśnie poruszyła lewą nogą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz