Gideon usiadł na brudnym blacie biurka i skrobiąc etykietę wódki, ściągnął brwi. Burknął coś pod nosem, założył trochę umorusane okulary i wziął jedną z wielu książek, które walały się gdzieś dookoła. Uważnie przewertował parę stron i, dąsając policzki, pokiwał głową.
— Hm, tak. Tak sądzę — odparł, oblizując usta, na których jeszcze znalazł kilka kropel kurewsko gorzkiej wódki. — Kiedyś zdawałem zmiennokształtność. Na pierwszym roku — machnął ręką i rzucił katalog gdzieś na swoje łóżko, w czarną pościel, przypominając sobie, że wcale go nie potrzebował.
— Dobra, siadaj, Jolie. Nie stój tak — mruknął i pchnął krzesło biurowe w jej stronę, pochylając się trochę chwiejnie do przodu.
— Mógłbym to zrobić, faktycznie — pokiwał głową, drapiąc kilkudniowy zarost. — Tylko, że nie byłby to już eliksir, eliksiry są gówno warte — kontynuował, podwijając rękawy ciemnej koszuli aż do łokci.
Zastanowił się parę chwil i spojrzał na Jolie.
— Musiałbym zakląć jakąś twoją rzecz. Wisiorek, pierścionek, cokolwiek, co zawsze masz na sobie — westchnął i nalał kolejny im kieliszek, wychylając go sekundę później. — Tylko ten ból ... Sam nie wiem, czy da się coś z tym zrobić. Do zmiennokształtności trzeba się przyzwyczaić, chociaż mógłbym spróbować...
Plotka 3
Już wkrótce...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz