Wracając na drewniany stołek, NamGi westchnął i nawet jeśli w jego oczach z chwili na chwilę było coraz mniej emocji, a zmęczenie dominowało nad wszystkim innym, spojrzał na nią bezlitośnie oczekująco i po prostu milczał. Nie spodziewał się szczegółowych wyjaśnień – sam nie chciał przecież o nich słuchać – ale to beztroskie zdanie, zupełnie takie, jakby Rowena rozmawiała o pogodzie; to jej lekkie ,, Po prostu spacer nam się wymknął spod kontroli”, dało NamGiemu do zrozumienia, że kiedy on sam szalał ze zmartwienia i każdego dnia pukał do jej pokoju w nadziei, że już wróciła, ona nie przejmowała się tym wszystkim wcale.
I chociaż nie chciał się złościć, bo to nie było przecież w jego stylu, wyjątkowo rozdrażnił go spokój tego zdania – nie był ani idiotą, ani dzieckiem, żeby spławiać go tak wymijającym komentarzem.
Już nie mówiąc o tym, że po tym spacerze James postradał zmysły (o ile w ogóle kiedykolwiek był normalny), a ona wróciła tak poturbowana, że od razu trafiła do szpitala.
A to wszystko, cała niedorzeczność tej sytuacji, sprawiła, że NamGi gdzieś w środku samego siebie zadał sobie bardzo proste, choć ważne pytanie – czy oni tak naprawdę do siebie pasowali? Czy Rowena, choć w jakiejś części myślała o nim w ten sam sposób, co on prawie codziennie myślał o niej, czy chciała być tak blisko niego i czy na pewno chciała tego wszystkiego, do czego zobowiązywał nawet ten nastoletni, dla wielu niepoważny, związek?
W tym całym cholernym labiryncie wątpliwości i chwiejności, NamGi nie był pewny już ani jednej rzeczy.
— Jim — burknął, kiwając głową. Shén, chyba nie było słów, którymi można by opisać jak bardzo NamGi nie lubił tego zdrobnienia; nie, kiedy wypowiadała je Rowena.
— Nie, Jim nie mówił nic — odparł krótko. — Więc i ja nic nie wiem — wprawdzie nawet nie łudził się już, że w ogóle się o czymkolwiek dowie.
— Twój przyjaciel kompletnie oszalał, zdewastował nasz pokój i będę szczerze zdziwiony, jeśli dziś kogoś nie zabije. Majaczył coś tylko, że jesteś ranna, jeśli w ogóle mówił wtedy o tobie — wzruszył ramionami uznając, że dziewczyna na pewno była bardzo ciekawa co działo się z jej najlepszym kumplem.
I chociaż nie chciał się złościć, bo to nie było przecież w jego stylu, wyjątkowo rozdrażnił go spokój tego zdania – nie był ani idiotą, ani dzieckiem, żeby spławiać go tak wymijającym komentarzem.
Już nie mówiąc o tym, że po tym spacerze James postradał zmysły (o ile w ogóle kiedykolwiek był normalny), a ona wróciła tak poturbowana, że od razu trafiła do szpitala.
A to wszystko, cała niedorzeczność tej sytuacji, sprawiła, że NamGi gdzieś w środku samego siebie zadał sobie bardzo proste, choć ważne pytanie – czy oni tak naprawdę do siebie pasowali? Czy Rowena, choć w jakiejś części myślała o nim w ten sam sposób, co on prawie codziennie myślał o niej, czy chciała być tak blisko niego i czy na pewno chciała tego wszystkiego, do czego zobowiązywał nawet ten nastoletni, dla wielu niepoważny, związek?
W tym całym cholernym labiryncie wątpliwości i chwiejności, NamGi nie był pewny już ani jednej rzeczy.
— Jim — burknął, kiwając głową. Shén, chyba nie było słów, którymi można by opisać jak bardzo NamGi nie lubił tego zdrobnienia; nie, kiedy wypowiadała je Rowena.
— Nie, Jim nie mówił nic — odparł krótko. — Więc i ja nic nie wiem — wprawdzie nawet nie łudził się już, że w ogóle się o czymkolwiek dowie.
— Twój przyjaciel kompletnie oszalał, zdewastował nasz pokój i będę szczerze zdziwiony, jeśli dziś kogoś nie zabije. Majaczył coś tylko, że jesteś ranna, jeśli w ogóle mówił wtedy o tobie — wzruszył ramionami uznając, że dziewczyna na pewno była bardzo ciekawa co działo się z jej najlepszym kumplem.
— Martwiłem się o ciebie, Rowena — odparł poważnie, dochodząc do wniosku, że ona chyba naprawdę nie była tego świadoma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz