Gideon spojrzał na Jolie gniewnie, ściągając gęste, brązowe brwi.
Przesadziła i to jedno wiedział na pewno.
Gdyby była facetem – wtedy żałował, że faktycznie tak nie było – dostałaby w mordę raz a porządnie tak, że już nigdy nie przyszłoby jej na myśl obrażanie go. Problem był w tym, że Jolie była, bezsprzecznie, kobietą – głupią i nieporadną, więc co właściwie mógł jej zrobić?
Sam nie do końca chciał to przyznać (nawet sam przed sobą), ale po prostu zrobiło mu się przykro. Oczywiście, nie był to jakiś głęboki żal, który sprawiłby, że Gideon do bladego świtu będzie płakać w poduszkę, ale to zwyczajne zdanie obudziło w nim emocje i wspomnienia, o których sam Anvill wolałby zapomnieć.
I do momentu tego idiotycznego przytyku, faktycznie ledwo pamiętał o swoich pierwszych dniach w akademii Nook of Wolves, kiedy miał niecałe osiemnaście lat, kiedy obawiał się własnego cienia, kiedy był naiwny i kiedy bał się stanąć w obronie własnego zdania. Przypomniał sobie o tych wszystkich przykrościach, kiedy pseudokoledzy i niby-przyjaciele wyśmiewali go z powodu pochodzenia, a Jolie, jak kompletna samobójczyni, targnęła się nie tylko na jego ,,cygańskość”, ale też na jego, trochę zresztą wybrakowaną, rodzinę.
Sam raczej nie był idealnym dzieckiem, ale miał świadomość, że wychowali go cudowni ludzie, którzy ani razu nie pozwolili mu odczuć, że nie był częścią ich rodziny; właściwie, czasami nawet nie pamiętał, że kiedyś miał jakąkolwiek inną – dlatego ostatnią rzeczą, na jaką w ogóle by pozwolił, było obrażanie ich; nawet w żartach.
— Wyjdź, Jolie. Po prostu już stąd idź — mruknął, a kiedy został już sam, przekręcił zamek w drzwiach i trochę podpity, położył się do łóżka.
Przesadziła i to jedno wiedział na pewno.
Gdyby była facetem – wtedy żałował, że faktycznie tak nie było – dostałaby w mordę raz a porządnie tak, że już nigdy nie przyszłoby jej na myśl obrażanie go. Problem był w tym, że Jolie była, bezsprzecznie, kobietą – głupią i nieporadną, więc co właściwie mógł jej zrobić?
Sam nie do końca chciał to przyznać (nawet sam przed sobą), ale po prostu zrobiło mu się przykro. Oczywiście, nie był to jakiś głęboki żal, który sprawiłby, że Gideon do bladego świtu będzie płakać w poduszkę, ale to zwyczajne zdanie obudziło w nim emocje i wspomnienia, o których sam Anvill wolałby zapomnieć.
I do momentu tego idiotycznego przytyku, faktycznie ledwo pamiętał o swoich pierwszych dniach w akademii Nook of Wolves, kiedy miał niecałe osiemnaście lat, kiedy obawiał się własnego cienia, kiedy był naiwny i kiedy bał się stanąć w obronie własnego zdania. Przypomniał sobie o tych wszystkich przykrościach, kiedy pseudokoledzy i niby-przyjaciele wyśmiewali go z powodu pochodzenia, a Jolie, jak kompletna samobójczyni, targnęła się nie tylko na jego ,,cygańskość”, ale też na jego, trochę zresztą wybrakowaną, rodzinę.
Sam raczej nie był idealnym dzieckiem, ale miał świadomość, że wychowali go cudowni ludzie, którzy ani razu nie pozwolili mu odczuć, że nie był częścią ich rodziny; właściwie, czasami nawet nie pamiętał, że kiedyś miał jakąkolwiek inną – dlatego ostatnią rzeczą, na jaką w ogóle by pozwolił, było obrażanie ich; nawet w żartach.
— Wyjdź, Jolie. Po prostu już stąd idź — mruknął, a kiedy został już sam, przekręcił zamek w drzwiach i trochę podpity, położył się do łóżka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz