Nawet kiedy lekarz po raz kolejny, pełnym życzliwości głosem, zapewnił młodego Azjatę, że jego siostrze nic nie będzie i, że z całą pewnością szybko dojdzie do siebie po zaszyciu rany, NamGi cały ubiegły wieczór siedział przy nieprzytomnej Fauście.
Między uspokajającymi słowami lekarza, znalazło się też kilka wskazówek, o których NamGi powinien pamiętać, pilnując Fausty; dziewczyna miała dużo odpoczywać, a za miesiąc wrócić na zdjęcie szwów.
I kiedy pan Gvaris odszedł do reszty pacjentów, klepiąc Azjatę po ramieniu z bladym uśmiechem, NamGi zaczął się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby, gdyby wszyscy wrócili dziś z BaoChengiem do Chin.
Wyszedł ze skrzydła szpitalnego dopiero o dwudziestej drugiej, kiedy starsza, babcina pielęgniarka, charcząc ze współczującym głosem, poinformowała, że godziny widzeń się skończyły i, że NamGi powinien odpocząć.
Jednak nawet kiedy był w łóżku, trudno było mu zasnąć.
Myślał o tym gdzie jest Rowena, o tym jak będzie czuła się jutro Fausta, o tym, czy BaoCheng da sobie radę sam w Chinach, a nawet o sobie, że chyba jeszcze nigdy nie był tak zmęczony, jak ostatnio.
Zdrzemnął się tylko na chwilę, na godzinę przed tym, jak budzik rozbrzmiał, nakazując mu iść na zajęcia. Zamiast tego, NamGi spędził przedpołudnie w szpitalu, nadziewając na siebie byle jakie dresy i stary, rozciągnięty podkoszulek.
Dopiero około pierwszej, postanowił, że pójdzie dziś przynajmniej na jedne zajęcia.
— O-oh, kurwa — syknął, kiedy niemal padł na brudną posadzę korytarza szkolnego. Szczęśliwie, ktoś powstrzymał go od upadku. Zadarł głowę do góry, posłał Jelly blady uśmiech i poklepał ją po ogonie, który jeszcze wtedy był opleciony na jego ciele.
— Nic się nie stało, dzięki, Jelly — zapewnił, przecierając bladą twarz obiema dłońmi. Chyba już nie były tak ciepłe, jak zazwyczaj.
— Gdzie tak pełzniesz, co ..?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz