Z jego ust uleciało cichutkie westchnięcie, kiedy zamiast odpowiedzi on i jego znajomy z klasy jedyne co otrzymali, to zirytowane przewrócenie oczami przez brunetkę. Postanowił już się nie odzywać i w milczeniu ruszył za ich dwójką, poprawiając nieco torbę na ramieniu. Przyglądał się idącej niemal równym krokiem dwójce przed nim, zostając odrobinkę w tyle za nimi, jednak nadal starając się kroczyć na tyle szybko, by ich nie spowalniać.
Podczas drogi zastanawiał się, co tak właściwie będą robić, dlaczego idą w takie mało przyjazne jego zdaniem rejony i przede wszystkim dlaczego dziewczyna go w to wciągnęła. Zrozumiałby jeszcze, jakby był w stanie się popisać jakąś świetną umiejętnością, przydatną podczas takiej podróży albo gdyby wykazywał się niesamowitą charyzmą, pewnością siebie czy chociażby chęcią uczestniczenia w niebezpiecznych przygodach, jednak nie dostrzegał u siebie żadnej z tych cech; tym bardziej powątpiewał więc, że Rowena je gdzieś w nim zauważyła.
Praktycznie od razu wykluczył myśl, że dziewczyna kazała mu iść ze sobą z chęci spędzenia razem czasu. Nie dość, że miał wrażenie, że swoją obecnością jedynie irytuje dziewczynę, to w dodatku sam był zdecydowanie bardziej spięty niż normalnie, kiedy znajdował się w jej pobliżu. Jego skromnym zdaniem na takich zasadach nie budowało się wieloletnich przyjaźni czy chociażby znajomości, więc przynajmniej dopóki ich relacja będzie wyglądać w taki sposób to za dużo im z tego nie wyjdzie.
Przez głowę przeszła mu myśl, że może wzięła go ze sobą jako kozła ofiarnego, żeby w razie niebezpieczeństwa zyskać więcej czasu dla siebie, w momencie kiedy wróżkowy chłopak prawdopodobnie da się złapać od razu. Choć ta opcja brzmiała według niego dosyć prawdopodobnie, to nie rozumiał, czemu dziewczyna kazała mu przy tym wziąć łuk i strzały. Żeby stworzyć pozory, że oboje będą strzelać? A może żeby jednak miał jakąś szansę się obronić w razie czego?
Nawet jeśli, to była jedna drobna, ale mimo wszystko dosyć poważna sprawa, o której dziewczyna mogła nie pomyśleć, a mianowicie to, że Sítheach nigdy w życiu nie strzelał do żywych istot. Umiał trafiać w ruszające się obiekty równie dobrze, co w te stojące w miejscu, jednak to dlatego, że ćwiczył strzelanie do tarcz poruszających się na różnych mechanizmach, aczkolwiek strzelanie do zwierząt czy osób kompletnie nie wchodziło w jego przypadku w grę.
Przeniósł powoli wzrok na białowłosego, który mimo iż był szczelnie owinięty szalem, ku zmartwieniu Sítha co jakiś czas lekko drżał z zimna. Jego obecność jednak zdecydowanie poprawiała charakter obecnej sytuacji, chociażby faktem, że Plejadus, podobnie jak blondyn, nie wiedział za wiele o sytuacji, a przynajmniej takie wrażenie odnosił młody McEalair. Różniło ich jedynie to, że tak jak on sam był szczerze spanikowany całą tą sytuacją, tak James z zimną krwią i czymś na kształt obojętności na twarzy po prostu szedł przed siebie, jak gdyby kompletnie nieprzejęty tym, co może go spotkać w dalszej części drogi.
Zaś Rowena – ona, mimo wcześniejszego niezadowolenia wywołanego głównie niepewnością Sítha, wydawała się najbardziej podekscytowana tym wydarzeniem, mimo iż nie dawała tego po sobie tak łatwo poznać. W jej skupionym spojrzeniu niemal od razu dało się również dostrzec tę ogromną ekscytację na wieść, że tak oto zaczynają swoje małe polowanie.
Ten jak na razie jedynie spokojny spacer w pokrytym śniegiem lesie momentalnie zmienił się w coś dużo bardziej okropnego, kiedy tuż obok głowy brunetki przeleciała strzała. Blondwłosy otworzył szerzej oczy w niemałym szoku, odwracając głowę w kierunku czwórki mężczyzn, którzy pojawili się znikąd za ich plecami. Momentalnie zastygł w miejscu, kiedy wśród dźwięków wystrzelanych strzał usłyszał również pocisk. W porównaniu do swoich znajomych nie ogarnął, że raczej powinien się schować zamiast stać centralnie na widoku, ale na szczęście w tym momencie zareagował James, za co blondyn był mu ogromnie wdzięczny.
Siedział więc razem z kolegą z klasy schowany za krzakiem, jedynie przysłuchując się dziejącej się dookoła nich akcji. Nie miał bladego pojęcia, co powinien zrobić, a strach w jeszcze większym stopniu opanował jego ciało i umysł. Również spojrzał na białowłosego, kiedy ten odwrócił się w jego stronę. Sam nie wiedział czy powinien chociaż spróbować przekonać go spojrzeniem, że wszystko gra czy może powiedzieć mu wprost, że ma się nim teraz nie przejmować. Zamiast tego jednak jedyne co zrobił to podkurczył nogi i cofnął się jeszcze bardziej, jakby nieświadomie próbował się oddalić od źródła zagrożenia.
Uniósł nieco wzrok, kiedy dostrzegł dwie nieznajome sylwetki zbliżające się w ich stronę, przy czym przełknął dość głośno ślinę. Bał się jak cholera i sam nie mógł tego zaprzeczyć. Nie zmieniało to jednak faktu, że chciał jakoś pomóc Rowenie i Jamesowi; nie wiedział po prostu jak.
Kiedy w napływie tych przejmujących emocji jego skrzydła zatrzepotały trochę bardziej nerwowo, poczuł przy tym, że ma coś na ramieniu. Otworzył szerzej oczy, dobitnie zdając sobie sprawę z jednego faktu.
Łuk. Przecież cały czas ma go przy sobie.
Pośpiesznie zrzucił torbę z ramienia, karcąc się w myślach za swój brak logicznego myślenia w takich chwilach, po czym wyjął z niej swoją jedyną broń. Podczas małej szarpaniny z zamkiem uniósł na moment wzrok, żeby rozejrzeć się, jak wygląda sytuacja i właśnie w tym momencie uderzyła go kolejna informacja.
W ich stronę szła dwójka mężczyzn, a nie trójka.
Nim jednak zdążył jakkolwiek uważniej rozejrzeć się dookoła, poczuł jakieś dziwne, mocniejsze szarpnięcie, przez które cofnął się znacznie bardziej niż do tej pory, a jego łuk został na ziemi obok białowłosego.
Coś ciągnęło go po ziemi, a on sam był w tak wielkim szoku, że nie był w stanie się odezwać. Odwrócił nieco głowę, żeby zobaczyć co się dzieje i wtedy zrozumiał, że chyba odnalazł zaginionego pana, o którym pomyślał chyba trochę za późno. W tym momencie jego jedyną myślą było "Uciekaj!", ale żeby to zrobić musiałby się najpierw uwolnić mężczyźnie.
Zaczął nerwowo rozglądać się dookoła siebie w poszukiwaniu jakiegoś ratunku i już po chwili jego wzrok spoczął na nieco przykrytej śniegiem gałęzi. Wystawił rękę, żeby ją podnieść, po czym w totalnej panice, bez większego namysłu rzucił nią z całej siły w tył głowy nieznajomego faceta. Ten momentalnie się zatrzymał i lekko zachwiał, by po niedługiej chwili paść przed siebie na ziemię, puszczając tym samym wróżkę.
Blondyn potrzebował wziąć parę głębszych oddechów, zanim zrozumiał, co właśnie zrobił. Przez myśl od razu przeszło mu: "O Boże, zabiłem go.", co wzbudziło w nim tylko jeszcze większą panikę niż dotychczas. Otworzył szerzej oczy i szybko się podniósł, otrzepując ze śniegu, po czym trochę niepewnym krokiem podszedł bliżej mężczyzny, nadal zachowując przy tym ostrożność.
Okropnie przejęty swoim czynem przeturlał faceta na plecy, żeby móc zobaczyć czy unosi mu się klatka piersiowa. Trudno powiedzieć czy tak było naprawdę czy po prostu czarne scenariusze aż tak zajęły głowę wróżki, ale Sítheach nie dostrzegał u niego oznak prawidłowego oddychania.
Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że mógł zrobić komuś aż taką krzywdę, nawet jeśli mężczyzna, podobnie jak i jego koledzy, najwyraźniej sami nie mieli z tym takiego problemu. Przykucnął obok niego, starając się jednak dostrzec jakieś oznaki życia z jego strony.
W momencie, gdy młody McEalair już stracił na to nadzieję, dłoń mężczyzny drgnęła, a w oczach, które otworzył, niemal od razu zaiskrzyła czysta wściekłość. Aż trudno opisać, jak przerażony pisko-krzyk wydobył się z gardła wróżki, gdy to zobaczył. Jego ręka, właściwie bez zgody swojego właściciela, znowu uciekła w stronę leżącej tuż obok niego tej samej gałązki aka prowizorycznej broni, którą to ponownie potraktował nieznajomego.
Niemal od razu po tym wypuścił to jakże śmiertelne narzędzie zbrodni ze swoich rąk, stwierdzając z czystym przerażeniem w swoich myślach, że zdecydowanie nie powinien już tej gałęzi dotykać.
Z szybszym biciem serca podniósł się i otrzepał dłonie ze śniegu, po czym wciąż w ogromnej panice zaczął wracać szybkim krokiem do miejsca, w którym znajdowali się jego znajomi, co jakiś czas odwracając się nerwowo za siebie, żeby zobaczyć czy mężczyzna dalej tam leży. Po drodze próbował pozbyć się wspomnień z dość dzikiej akcji sprzed chwili, która była zdecydowanie nietypowa dla normalnego zachowania Sítheacha. Zamiast myśleć o tym, zaczął zastanawiać się jak radzą sobie brunetka i białowłosy.
Miał szczerą nadzieję, że znacznie lepiej od niego i jego spanikowanych reakcji.
Podczas drogi zastanawiał się, co tak właściwie będą robić, dlaczego idą w takie mało przyjazne jego zdaniem rejony i przede wszystkim dlaczego dziewczyna go w to wciągnęła. Zrozumiałby jeszcze, jakby był w stanie się popisać jakąś świetną umiejętnością, przydatną podczas takiej podróży albo gdyby wykazywał się niesamowitą charyzmą, pewnością siebie czy chociażby chęcią uczestniczenia w niebezpiecznych przygodach, jednak nie dostrzegał u siebie żadnej z tych cech; tym bardziej powątpiewał więc, że Rowena je gdzieś w nim zauważyła.
Praktycznie od razu wykluczył myśl, że dziewczyna kazała mu iść ze sobą z chęci spędzenia razem czasu. Nie dość, że miał wrażenie, że swoją obecnością jedynie irytuje dziewczynę, to w dodatku sam był zdecydowanie bardziej spięty niż normalnie, kiedy znajdował się w jej pobliżu. Jego skromnym zdaniem na takich zasadach nie budowało się wieloletnich przyjaźni czy chociażby znajomości, więc przynajmniej dopóki ich relacja będzie wyglądać w taki sposób to za dużo im z tego nie wyjdzie.
Przez głowę przeszła mu myśl, że może wzięła go ze sobą jako kozła ofiarnego, żeby w razie niebezpieczeństwa zyskać więcej czasu dla siebie, w momencie kiedy wróżkowy chłopak prawdopodobnie da się złapać od razu. Choć ta opcja brzmiała według niego dosyć prawdopodobnie, to nie rozumiał, czemu dziewczyna kazała mu przy tym wziąć łuk i strzały. Żeby stworzyć pozory, że oboje będą strzelać? A może żeby jednak miał jakąś szansę się obronić w razie czego?
Nawet jeśli, to była jedna drobna, ale mimo wszystko dosyć poważna sprawa, o której dziewczyna mogła nie pomyśleć, a mianowicie to, że Sítheach nigdy w życiu nie strzelał do żywych istot. Umiał trafiać w ruszające się obiekty równie dobrze, co w te stojące w miejscu, jednak to dlatego, że ćwiczył strzelanie do tarcz poruszających się na różnych mechanizmach, aczkolwiek strzelanie do zwierząt czy osób kompletnie nie wchodziło w jego przypadku w grę.
Przeniósł powoli wzrok na białowłosego, który mimo iż był szczelnie owinięty szalem, ku zmartwieniu Sítha co jakiś czas lekko drżał z zimna. Jego obecność jednak zdecydowanie poprawiała charakter obecnej sytuacji, chociażby faktem, że Plejadus, podobnie jak blondyn, nie wiedział za wiele o sytuacji, a przynajmniej takie wrażenie odnosił młody McEalair. Różniło ich jedynie to, że tak jak on sam był szczerze spanikowany całą tą sytuacją, tak James z zimną krwią i czymś na kształt obojętności na twarzy po prostu szedł przed siebie, jak gdyby kompletnie nieprzejęty tym, co może go spotkać w dalszej części drogi.
Zaś Rowena – ona, mimo wcześniejszego niezadowolenia wywołanego głównie niepewnością Sítha, wydawała się najbardziej podekscytowana tym wydarzeniem, mimo iż nie dawała tego po sobie tak łatwo poznać. W jej skupionym spojrzeniu niemal od razu dało się również dostrzec tę ogromną ekscytację na wieść, że tak oto zaczynają swoje małe polowanie.
Ten jak na razie jedynie spokojny spacer w pokrytym śniegiem lesie momentalnie zmienił się w coś dużo bardziej okropnego, kiedy tuż obok głowy brunetki przeleciała strzała. Blondwłosy otworzył szerzej oczy w niemałym szoku, odwracając głowę w kierunku czwórki mężczyzn, którzy pojawili się znikąd za ich plecami. Momentalnie zastygł w miejscu, kiedy wśród dźwięków wystrzelanych strzał usłyszał również pocisk. W porównaniu do swoich znajomych nie ogarnął, że raczej powinien się schować zamiast stać centralnie na widoku, ale na szczęście w tym momencie zareagował James, za co blondyn był mu ogromnie wdzięczny.
Siedział więc razem z kolegą z klasy schowany za krzakiem, jedynie przysłuchując się dziejącej się dookoła nich akcji. Nie miał bladego pojęcia, co powinien zrobić, a strach w jeszcze większym stopniu opanował jego ciało i umysł. Również spojrzał na białowłosego, kiedy ten odwrócił się w jego stronę. Sam nie wiedział czy powinien chociaż spróbować przekonać go spojrzeniem, że wszystko gra czy może powiedzieć mu wprost, że ma się nim teraz nie przejmować. Zamiast tego jednak jedyne co zrobił to podkurczył nogi i cofnął się jeszcze bardziej, jakby nieświadomie próbował się oddalić od źródła zagrożenia.
Uniósł nieco wzrok, kiedy dostrzegł dwie nieznajome sylwetki zbliżające się w ich stronę, przy czym przełknął dość głośno ślinę. Bał się jak cholera i sam nie mógł tego zaprzeczyć. Nie zmieniało to jednak faktu, że chciał jakoś pomóc Rowenie i Jamesowi; nie wiedział po prostu jak.
Kiedy w napływie tych przejmujących emocji jego skrzydła zatrzepotały trochę bardziej nerwowo, poczuł przy tym, że ma coś na ramieniu. Otworzył szerzej oczy, dobitnie zdając sobie sprawę z jednego faktu.
Łuk. Przecież cały czas ma go przy sobie.
Pośpiesznie zrzucił torbę z ramienia, karcąc się w myślach za swój brak logicznego myślenia w takich chwilach, po czym wyjął z niej swoją jedyną broń. Podczas małej szarpaniny z zamkiem uniósł na moment wzrok, żeby rozejrzeć się, jak wygląda sytuacja i właśnie w tym momencie uderzyła go kolejna informacja.
W ich stronę szła dwójka mężczyzn, a nie trójka.
Nim jednak zdążył jakkolwiek uważniej rozejrzeć się dookoła, poczuł jakieś dziwne, mocniejsze szarpnięcie, przez które cofnął się znacznie bardziej niż do tej pory, a jego łuk został na ziemi obok białowłosego.
Coś ciągnęło go po ziemi, a on sam był w tak wielkim szoku, że nie był w stanie się odezwać. Odwrócił nieco głowę, żeby zobaczyć co się dzieje i wtedy zrozumiał, że chyba odnalazł zaginionego pana, o którym pomyślał chyba trochę za późno. W tym momencie jego jedyną myślą było "Uciekaj!", ale żeby to zrobić musiałby się najpierw uwolnić mężczyźnie.
Zaczął nerwowo rozglądać się dookoła siebie w poszukiwaniu jakiegoś ratunku i już po chwili jego wzrok spoczął na nieco przykrytej śniegiem gałęzi. Wystawił rękę, żeby ją podnieść, po czym w totalnej panice, bez większego namysłu rzucił nią z całej siły w tył głowy nieznajomego faceta. Ten momentalnie się zatrzymał i lekko zachwiał, by po niedługiej chwili paść przed siebie na ziemię, puszczając tym samym wróżkę.
Blondyn potrzebował wziąć parę głębszych oddechów, zanim zrozumiał, co właśnie zrobił. Przez myśl od razu przeszło mu: "O Boże, zabiłem go.", co wzbudziło w nim tylko jeszcze większą panikę niż dotychczas. Otworzył szerzej oczy i szybko się podniósł, otrzepując ze śniegu, po czym trochę niepewnym krokiem podszedł bliżej mężczyzny, nadal zachowując przy tym ostrożność.
Okropnie przejęty swoim czynem przeturlał faceta na plecy, żeby móc zobaczyć czy unosi mu się klatka piersiowa. Trudno powiedzieć czy tak było naprawdę czy po prostu czarne scenariusze aż tak zajęły głowę wróżki, ale Sítheach nie dostrzegał u niego oznak prawidłowego oddychania.
Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że mógł zrobić komuś aż taką krzywdę, nawet jeśli mężczyzna, podobnie jak i jego koledzy, najwyraźniej sami nie mieli z tym takiego problemu. Przykucnął obok niego, starając się jednak dostrzec jakieś oznaki życia z jego strony.
W momencie, gdy młody McEalair już stracił na to nadzieję, dłoń mężczyzny drgnęła, a w oczach, które otworzył, niemal od razu zaiskrzyła czysta wściekłość. Aż trudno opisać, jak przerażony pisko-krzyk wydobył się z gardła wróżki, gdy to zobaczył. Jego ręka, właściwie bez zgody swojego właściciela, znowu uciekła w stronę leżącej tuż obok niego tej samej gałązki aka prowizorycznej broni, którą to ponownie potraktował nieznajomego.
Niemal od razu po tym wypuścił to jakże śmiertelne narzędzie zbrodni ze swoich rąk, stwierdzając z czystym przerażeniem w swoich myślach, że zdecydowanie nie powinien już tej gałęzi dotykać.
Z szybszym biciem serca podniósł się i otrzepał dłonie ze śniegu, po czym wciąż w ogromnej panice zaczął wracać szybkim krokiem do miejsca, w którym znajdowali się jego znajomi, co jakiś czas odwracając się nerwowo za siebie, żeby zobaczyć czy mężczyzna dalej tam leży. Po drodze próbował pozbyć się wspomnień z dość dzikiej akcji sprzed chwili, która była zdecydowanie nietypowa dla normalnego zachowania Sítheacha. Zamiast myśleć o tym, zaczął zastanawiać się jak radzą sobie brunetka i białowłosy.
Miał szczerą nadzieję, że znacznie lepiej od niego i jego spanikowanych reakcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz