By
Tyna
|
21:41
|
Pod niewielkim cieniem rzucanym przez okoliczną roślinność, głównie kilka marnych drzew, wcale nie było chłodniej, ale sam fakt, że znaleźli się niedaleko malutkiego zbiornika wodnego, podnosił Rowenę na duchu – jakby naprawdę mogli tutaj chwilę odpocząć od tego gorąca i duszności. Dziewczyna chwyciła butelkę, po czym przyłożyła ją do ust. Upiła niewielki łyk, zgrabnie ignorując fakt, że ona również miała przy sobie jeszcze trochę wody. Zwilżyła nieco spierzchnięte usta, przetarła dłonią spocone czoło, po czym zerknęła na błękitne niebo, przelotnie myśląc o tym, że ma już dość tego miejsca i zrobi wszystko, żeby wrócić do szkoły jak najszybciej. Jakkolwiek to brzmi.
Obrzuciła spojrzeniem swoich towarzyszy, nie skupiając się na ich rozmowie aż do momentu, w którym James zwrócił się bezpośrednio do niej. Zmarszczyła brwi, sięgając dłonią do wszystkiego, co udało jej się zebrać. Sama nie była pewna, z czego ograbiła tego nieboszczyka, więc zaczęła po kolei wysypywać wszystkie zdobyte skarby na swoje dłonie.
– Trochę złota, i to całkiem niezłego – odparła, przewracając w dłoniach starannie wykonaną biżuterię, głównie wisiorki i pierścionki. – Kilka monet... A to za cholerę nie wiem, co to jest – mruknęła, zaciskając między palcami coś do złudzenia przypominającego monetę, ale z innymi grawerami i nieco większe. – Ale wygląda fajnie – dodała, chowając przedmiot do kieszeni spodni.
Obiecała sobie, że przyjrzy się temu cudu później, gdy będzie miała trochę więcej spokoju i czasu dla siebie. Schowała złoto znów do mieszka, po czym zabrała się za kolejny. Trochę jedzenia, zakrzywiony sztylet, proch strzelniczy. Nie były to może jakoś szczególnie wyjątkowe rzeczy, ale w tamtej sytuacji mogły okazać się bezcenne. Trzeba jednak przyznać, że najwięcej uwagi Roweny zyskały proszki w niewielkich woreczkach, zioła zawinięte w szmatki i różnokolorowe płyny przelewające się w malutkich, poręcznych fiolkach. Dziewczyna wąchała każde po kolei w bezpiecznej odległości, uważając, żeby przypadkiem czegoś nie wciągnąć. Wszystko pachniało bardzo intensywnie i niezwykle ciekawie, nawet jeśli niektóre zapachy udało jej się chociaż częściowo rozpoznać.
– Część z nich to jakieś lekarstwa, to na pewno jest przeciwbólowe, a to jakiś silny narkotyk – mówiła, wysuwając dłoń w stronę chłopaków, pokazując im nowo zdobyte zasoby.
Na jej ustach wykwitł cyniczny uśmiech skierowany głównie w stronę młodego McEalaira. Sam James sprawiał wrażenie bardziej zamkniętego w sobie niż zazwyczaj, a jego twarz, zazwyczaj pokerowa, teraz wydawała się być inna. Dziewczyna nie miała jednak pojęcia, o co chodziło, a nie chciała o nic pytać. Nie miała tego w zwyczaju, będąc przekonana, że jeśli jest to coś naprawdę istotnego, Jim w końcu się z nią tym podzieli. Ostatecznie przecież siedzieli w tym wszystkim razem.
Podniosła jedną brew wyżej, gdy wróżka w końcu zwrócił uwagę na to, że dziewczyna na niego patrzy.
– Na haju podobno lepiej się umiera – oznajmiła, przysuwając proszek w jego stronę. – Chcesz spróbować, McEalair?
Nawet jeśli na jej ustach widniał uśmiech, a twarz zdradzała nikłe rozbawienie i pogardę, w błękitnych oczach można było zauważyć ogromną powagę oraz równie wielką determinację. Rowena nie miała zamiaru jeszcze umierać. Jeszcze nie teraz.
– Jakieś błyskotliwe pomysły, jak mamy się stąd wyrwać? – zapytała, chowając wszystkie rzeczy znów do kieszeni i odpowiednich mieszków przywiązanych do jej paska. – Nie mam zamiaru zdechnąć na tym zadupiu.
Mówiła rzeczy oczywiste i raczej nie oczekiwała, że którykolwiek z jej towarzyszy stwierdzi, że chciałby tutaj zostać. Nie miała jednak żadnego konkretnego pomysłu, a jedyne, co przychodziło jej do głowy to znalezienie pozostałych kłusowników i zmusić ich do gadania. Problem z tym jakże świetnym planie był jednak taki, że nie wyczuwała żadnego z nich w okolicy, a nawet jeśli by kogoś znalazła, nie potrafiłaby się z nim dogadać. Miała zamiar jednak tego spróbować, jeśli okazałoby się, że nie wpadną na nic lepszego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz