Szczerze mówiąc, z początku nie zwrócił najmniejszej uwagi na fakt, że Sítheach jeszcze przez chwilę trzymał jego dłoń, a jedynie bez słowa czy ruchu sprzeciwu przyglądał się jemu oraz okolicy. Zerknął na ich ręce, kiedy poczuł to delikatne głaskanie, natomiast widząc to niepewne spojrzenie, bardzo nieznacznie się do niego uśmiechnął.
Następnie poszedł razem z nimi, mniej lub bardziej chętnie trzymając się najbardziej z przodu. Poprawił kaptur na głowie, starając się uchronić twarz przed ostrymi promieniami ośmiu słońc, nawet jeśli musiał to przypłacić większą duchotą i większą ilością kropelek potu wplątujących mu się pomiędzy włosami i sklejających mu śnieżnobiałe kosmyki jeszcze bardziej. Czuł nieprzyjemne ciepło palące go pod skórą oraz wędrujące po jego ciele. Gorący wiatr co jakiś czas ciskał w niego suchym, ostrym piachem, bijąc po odkrytych nogach i zasypując ciemne glany. Pożałował, że wybrał te buty, bo choć nie wiedział, jakie obuwie najlepiej nadawałoby się na takie tereny, to z pewnością nie powinno one być akurat takie.
Co prawda James nie potrzebował zbyt dużo tlenu do życia, ale fakt, że przez ten gorąc wydawało się go być o wiele mniej ani trochę mu nie pomagał. Utrzymywał równy krok, tępo wbijając wzrok w ziemię. Z każdą mijaną godziną, potem kwadransem, a nawet zdawało mu się, że potem z każdą minutą czuł się coraz dziwniej. Nie chodziło tu nawet o zmęczenie czy odwodnienie, a dziwne odczucie gdzieś na dnie jego serca, które zdawało się coraz bardziej otępiałe.
Kiedy usłyszał ten komentarz Roweny, jego brwi drgnęły na ułamek sekundy. Już co prawda miał zaszczyt otrzymać od dziewczyny podobne uwagi, co nie zmieniało faktu, że często uważał je za po prostu niepotrzebne. On sam doskonale widział swoje błędy i odczuwał je zapewne jeszcze bardziej niż ona.
I choć zazwyczaj takie teksty bez najmniejszego problemu ignorował, a kiedy akurat miał taki humor, zdarzało mu się jej odpyskować, to teraz czuł gdzieś w środku jakiś dziwaczny, otępiały gniew, który z trudem zduszał, choć jego dłonie schowane w kieszeniach zacisnęły się w pięści. „Zamknij się”, pomyślał więc tylko, stawiając kolejne kroki na bezkresnych warstwach piachu.
Mimo, że już jakiś czas nie patrzył na niebo, ponownie miał mroczki przed oczami, tym razem szare oraz czarne, a gdzieś pomiędzy ciemną barwą migały mu jaśniutkie punkciki. Znów kręciło mu się w głowie, co zgonił na temperaturę, do której zdecydowanie nie był przyzwyczajony i która ni trochę mu nie odpowiadała. Czuł się nie tylko przeraźliwie dziwnie, ale i cholernie obco sam ze sobą. Przestał rozpoznawać własne myśli, niektóre z nich znikały szybciej, niż chłopak zdąży zdać sobie sprawę z ich istnienia. Jedynie jednak odetchnął głębiej, jakby miało mu to pomóc.
– Przysięgam, że jestem już blisko – przeraźliwie ledwo zrozumiały szept dotarł do jego uszu, odbijając się od ścian jego umysłu. – Znajdę cię w końcu – obiecał ściszony głos.
James nie pamiętał, kiedy ostatnio jakieś słowa spowodowały u niego takie ciarki.
Zatrzymał się przez to nagle z szeroko otwartymi oczami, z całych sił próbując zorientować się, czy mu się nie przesłyszało. Tym razem nie miał nawet zamiaru zganiać tego na szum nieistniejącego wiatru. Zdezorientowany zaczął się rozglądać, ale nie zdążyła minąć sekunda, a poczuł pchnięcie w plecy. Wbił we wróżkę zdziwione spojrzenie, a kiedy dostrzegł, że Sítheach wbija gdzieś wzrok, znów się odwrócił. Uniósł nieco brwi, przyglądając się niewielkiej oazie, ku której skierował się razem z dwójką swoich towarzyszy.
Oparł się o palmę niedaleko tej zajętej przez blondyna, po czym powoli opadł na piach, który był nieco mniej gorący przez niewielki cień. Ściągnął plecak z barków, po czym schował w nim rękę, wyciągając z niego wie prawie pełne butelki wody, z czego jedną podał Síthowi, a drugą bez ostrzeżenia rzucił Rowenie. Zerknął do swojej torby, ale zanim zdołał poszukać w niej czegokolwiek do jedzenia, w oczy rzucił mu się niewielki scyzoryk. Nieco niepewnie go wyjął, przyglądając mu się pod agresywne światło pustyni.
– Nie wiem – odparł na pytanie blondyna, trochę pewniej chwytając kieszonkową broń. – Ale nawet jeśli... – szarpnął nieco dłonią, a jasne, idealnie naostrzone ostrze ukazało im się, uwalniając z rękojeści – zapewne nie na długo – rzucił, mocniej zaciskając palce na klindze.
James nie miał przecież w zwyczaju podchodzić do czegokolwiek aż tak defensywnie, a jednak teraz z jakiegoś powodu doskonale czuł, że musi się bronić.
Przed wszystkim i wszystkimi.
– Rena, co miał przy sobie ten facet? – spytał, podnosząc na nią beznamiętne, a jednak dość zdeterminowane spojrzenie.
Nie miał co prawda całkowitej pewności, czy dziewczyna w ogóle przeszukała jego zwłoki, ale zdarzało jej się to, więc Plejadus chciał żyć nadzieją, że tym razem sobie tego nie odpuściła, w szczególności zważając na ich marne zasoby czegokolwiek.
Chwilę po zadaniu tego pytania spojrzał też na Sítheacha, przyglądając mu się uważnie. Przede wszystkim po to, żeby ocenić jego stan, ale wciąż nie puszczał scyzoryka, jak gdyby obawiał się, że wróżkowy chłopak może chcieć coś zrobić. Nawet, jeśli James miał nadzieję, że nie. Potem ponownie spojrzał na ich towarzyszkę, zerkając nieco dłużej na jej strzelbę, a potem na ten wyraz, który gościł na jej twarzy. Miał wrażenie, że mógł go już zobaczyć parę razy w życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz