By
Tyna
|
16:27
|
Za każdym razem, gdy któryś z idących z nią chłopaków zadawał jakieś pytanie dotyczące ich wyjścia, Rowena z irytacją przewracała oczami, nie odpowiadając na żadne z nich. Nie miała ochoty tłumaczyć co, jak i gdzie, uznając, że informacja, że idą po prostu w coś postrzelać, jest wystarczająca. Cała reszta to jakieś mało istotne szczegóły, którymi nie warto zaprzątać sobie głowę.
Sam fakt, że James pojawił się znikąd i dołączył do nich bez żadnego ostrzeżenia, nie zaskoczył jej ani trochę. Mało tego – czuła, że jest to zupełnie normalne. Nie skomentowała jego zachowania, a jedynie obrzuciła przelotnym spojrzeniem jego ubiór i ekwipunek, dochodząc do wniosku, że on też gdzieś się wybierał. Wyglądał trochę inaczej niż w momentach, kiedy po prostu wykonywał swoją pracę lub szwendał się gdzieś, ciesząc się tylko własnym towarzystwem. Nijak tego nie oceniła, ale gdzieś w środeczku poczuła niewielką ulgę i nikłą satysfakcję spowodowaną faktem, że pierwszy raz od wielu miesięcy będą mogli spędzić trochę czasu, kolejny raz jawnie igrając z losem – po prostu w swoim wyjątkowym, ulubionym stylu, który tak naprawdę był podstawą ich osobliwej relacji, tej dziwnej przyjaźni zawiązanej między nimi już lata temu, będącej na pozór czymś zupełnie chwilowym i ulotnym, a mimo to przecież nadal w jakiś sposób trwałym. Kroczył tuż obok niej równym krokiem, chował dłonie w kieszeniach ciemnej bluzy. Tymczasem Rowena cały czas trzymała w rękach strzelbę pożyczoną bez pytania ze szkolnego magazynu broni.
McEalair wydawał się różnić od nich aż za bardzo.
Śnieg skrzypiał pod naciskiem ich butów, a las wydawał się być zupełnie inny niż ostatnio. Bardziej tajemniczy, skrywający w sobie o wiele więcej niebezpieczeństw, którym dziewczyna bardzo chciała sprostać. Sama czy z kimś – to już nie miało żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, żeby ona dobrze się bawiła. Ciągnęła za sobą wróżkę tylko po to, by pokazać mu, że jest od niego lepsza. W tamtym momencie naprawdę nie potrzebowała niczego innego.
Trudno jednak stwierdzić, czy oby na pewno chciała udowodnić to jemu.
Minęła dłuższa chwila, zanim dotarli do tych najbardziej gęstych i prawdopodobnie najmniej uczęszczanych przez innych terenów lasu. Rowena coraz bardziej odczuwała zapachy różnych zwierząt, które mogliby bez problemu upolować. Nieco pewniej chwyciła swoją strzelbę leżącą jej w dłoniach aż nazbyt dobrze i przypominającą tę, którą uwielbiała posługiwać się, gdy pływała na Syrenie. Dziewczyna była bardzo spokojna, cholernie skupiona na każdym zapachu i dźwięku, dzięki czemu nie przeoczyła absolutnie żadnego. Oddychała miarowo i poruszała się bardzo cicho, gdzieś wewnętrznie czując, że zaraz będzie miała okazję wystrzelić pierwszy pocisk. Ekscytowała się tym trochę, nie mogąc przypomnieć sobie, kiedy ostatnio mogła spędzić wolny czas w podobny sposób. Może i miała nieco irytujące towarzystwo w postaci zadającego zbyt dużo pytań McEalaira oraz Jima z wiecznie kamienną twarzą, ale nie było aż tak źle – ostatecznie przecież mogło być gorzej.
Nagle Rowena usłyszała trzask łamiącej się gałązki utkwionej w śniegu oraz kilka zupełnie obcych, nowych zapachów, których nie było tutaj jeszcze sekundę wcześniej. Tuż obok jej ucha przeleciał grot wystrzelonej z kuszy strzały, prawie zahaczając o jej krótkie włosy. Dziewczyna umknęła w bok, chowając się za drzewem, dając sobie niewielką chwilkę na przeładowanie broni.
Za ich plecami stało czterech uzbrojonych mężczyzn. Trudno było jej ocenić, jak dużym niebezpieczeństwem byli i czy w ogóle, ale sam fakt, że się pojawili, wprawił Rowenę w jakiś dziwnie dobry humor. Ostatecznie mieli przecież postrzelać w coś żywego, a jeśli ktoś miał czelność ją zaatakować, nie miała zamiaru okazywać żadnej litości. Usłyszała trzask niszczonej kory i świsty wystrzeliwanych strzał, potem nawet huk pocisku z broni palnej. Coś spadło, coś się połamało, coś zaszeleściło. Tymczasem dziewczyna wychyliła się zza pnia drzewa i nacisnęła spust.
Jeden z mężczyzn padł na śnieg, zaczynając barwić go własną krwią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz