Skinął nieco głową na odpowiedź Sítheacha, czyli jedyną werbalną, jaką otrzymał. Widząc natomiast, jak dziewczyna tylko zirytowana przewraca oczami, mentalnie ciężko wzdychał, rezygnując z robienia tego na głos. Bez sprzeciwu szedł więc razem z nimi, rozglądając się jeszcze chwilę za NamGim, póki przebywali jeszcze na terenie akademii. Tak szybko, jak ją opuścili, skupił się jednak głównie na swoich aktualnych towarzyszach. Wsunął trochę bardziej nieco fioletowy na końcówce nos w szal, kątem oka zerkając na ich obu. Próbował rozgrzać sobie chociaż trochę dłonie w kieszeniach, zaciskając pięści i ocierając o siebie palce. Zaczął też powoli żałować, że nie przebrał spodni na jakieś dłuższe.
To uczucie potęgowało się, im bardziej zagłębiali się w las, białowłosy nawet co jakiś czas się wzdrygał, ale starał się to powstrzymać na tyle, by nie zwracać na to uwagi żadnego ze znajomych. Rozglądał się po skąpanym w śniegu lesie, starając się jak najbardziej skupić na znajdujących się tam żyjątkach, które niezwykle starały się przed nimi skryć.
Cóż, przynajmniej większość z nich.
Chłopak nieco się spiął, kiedy usłyszał świst strzały skierowanej w ich stronę. Odwrócił nieco głowę, jedynie kątem oka dostrzegając niewielką grupkę czarnoskórych mężczyzn ubranych w jakieś specyficzne ubrania, obwieszonych złotymi błyskotkami i z jakimś obcym wyrazie w spojrzeniu. Wydawało mu się, że któryś z nich syknął coś w nieznanym, twardym języku, ale chłopak zdecydowanie bardziej przejął się tym, żeby uniknąć ich kolejnych ataków. Zerknął szybko najpierw na jedyną w tym całym zamieszaniu dziewczynę, która szybko schowała się za ośnieżonym pniem drzewa, po czym złapał Sítha za zielony materiał swetra i pociągnął go za sobą, chowając ich oboje za zakrytym grubą warstwą puchu krzakiem. Padł na jedno kolano, szybko ściągając plecak z jednego barku, szybko odpinając niewielką część zamka i zatapiając w nim rękę, po chwili wyciągając ze środka jedno z ostrzy do rzucania.
– Rena, ilu ich jest? – spytał nieco podniesionym głosem, jak gdyby obawiał się, że otaczający ich śnieg wchłonie jego słowa i nie dotrą one do ich towarzyszki.
Nie znał dokładnych przyczyn, ale mimo że on sam miał dobrze wyuczony słuch i wzrok, Rowena w tych sprawach zawsze wydawała się od niego lepsza. Słyszała lepiej, widziała lepiej, była szybsza od niego. Już jakiś czas temu przestał to zwalać na jej dłuższe od niego nogi, zrzucając te umiejętności na rasę dziewczyny, którą ta nigdy się nie pochwaliła, a i on nie czuł potrzeby pytania o to.
Wzajemna widza na temat ich ras czy nazwisk dotychczas była im po prostu zbędna.
Nie przejął się za bardzo kolejnym wystrzałem, nawet jeśli tym razem to Rena oddała strzał. Za każdym razem, kiedy miał okazję słyszeć tę konkretną szatynkę używającą broni palnej, miał wrażenie, że słyszy w jej wystrzałach jakąś konkretną specyfikę, o której przypominał sobie zawsze, gdy tylko dziewczyna sięgała po strzelbę.
Skinął nieco głową, kiedy ta oświadczyła mu, że „Już tylko trzech”, uśmiechając się przy tym półgębkiem. James zdążył już przywyknąć do tej dzikiej, specyficznej i chyba trochę nienormalnej Roweny, która prowadziła walki na śmierć i życie, w których zawsze wygrywała.
Chłopak spojrzał na kolegę z klasy, który razem z nim znajdował się na śniegu za krzakiem, omiatając go prędko spojrzeniem, żeby ocenić jego stan ogólny oraz to, jak bardzo wróżka jest spanikowany.
Cóż, przynajmniej większość z nich.
Chłopak nieco się spiął, kiedy usłyszał świst strzały skierowanej w ich stronę. Odwrócił nieco głowę, jedynie kątem oka dostrzegając niewielką grupkę czarnoskórych mężczyzn ubranych w jakieś specyficzne ubrania, obwieszonych złotymi błyskotkami i z jakimś obcym wyrazie w spojrzeniu. Wydawało mu się, że któryś z nich syknął coś w nieznanym, twardym języku, ale chłopak zdecydowanie bardziej przejął się tym, żeby uniknąć ich kolejnych ataków. Zerknął szybko najpierw na jedyną w tym całym zamieszaniu dziewczynę, która szybko schowała się za ośnieżonym pniem drzewa, po czym złapał Sítha za zielony materiał swetra i pociągnął go za sobą, chowając ich oboje za zakrytym grubą warstwą puchu krzakiem. Padł na jedno kolano, szybko ściągając plecak z jednego barku, szybko odpinając niewielką część zamka i zatapiając w nim rękę, po chwili wyciągając ze środka jedno z ostrzy do rzucania.
– Rena, ilu ich jest? – spytał nieco podniesionym głosem, jak gdyby obawiał się, że otaczający ich śnieg wchłonie jego słowa i nie dotrą one do ich towarzyszki.
Nie znał dokładnych przyczyn, ale mimo że on sam miał dobrze wyuczony słuch i wzrok, Rowena w tych sprawach zawsze wydawała się od niego lepsza. Słyszała lepiej, widziała lepiej, była szybsza od niego. Już jakiś czas temu przestał to zwalać na jej dłuższe od niego nogi, zrzucając te umiejętności na rasę dziewczyny, którą ta nigdy się nie pochwaliła, a i on nie czuł potrzeby pytania o to.
Wzajemna widza na temat ich ras czy nazwisk dotychczas była im po prostu zbędna.
Nie przejął się za bardzo kolejnym wystrzałem, nawet jeśli tym razem to Rena oddała strzał. Za każdym razem, kiedy miał okazję słyszeć tę konkretną szatynkę używającą broni palnej, miał wrażenie, że słyszy w jej wystrzałach jakąś konkretną specyfikę, o której przypominał sobie zawsze, gdy tylko dziewczyna sięgała po strzelbę.
Skinął nieco głową, kiedy ta oświadczyła mu, że „Już tylko trzech”, uśmiechając się przy tym półgębkiem. James zdążył już przywyknąć do tej dzikiej, specyficznej i chyba trochę nienormalnej Roweny, która prowadziła walki na śmierć i życie, w których zawsze wygrywała.
Chłopak spojrzał na kolegę z klasy, który razem z nim znajdował się na śniegu za krzakiem, omiatając go prędko spojrzeniem, żeby ocenić jego stan ogólny oraz to, jak bardzo wróżka jest spanikowany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz