Poczynania i uczucia ludzkie były dla lisa czymś niezrozumiałym i tajemniczym, lecz w tym samym czasie najbardziej trującym owocem matki ziemi. Nigdy nie potrafił zrozumieć, czemu kobieta tak mocno kochała swoje ludzkie dzieci, mimo tylu szkód, jakich wyrządzili jej i całej reszcie spod boskiej kołyski. Brzydził się ludzkością i wszelkimi rasami, które nie okazują szacunku swej kolebce i energii, która z niej się wywodzi i rządzi prawami świata. Najbardziej jednak dziwił go fakt, że ludzkość w swej naturze nie jest zła (o ile dusza nie jest obarczona klątwą), tylko takim potworem się staje podczas swojej ścieżki. Wiele raz rozmyślał na ten temat i choć zdawało mu się, że był już przy odnalezieniu rozwiązania, momentalnie wszystkie wcześniejsze myśli wydały się demonowi puste i błędne. Był wciekły, że nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Z każdą myślą, nienawidzę ich jeszcze bardziej, ale wtedy widzę ich. Oni są nadzieją, że mojego gniewu nadejdzie kres.
Pewnego razu w swej ludzkiej skórze odwiedził miasto, w celu obejrzeniu wiadomości, które były puszczane na różnych stacjach czy peronach. Zbierał też różne gazety, w końcu wszechwiedzącym nie był, a skądś wiedze o tej niewdzięcznej cywilizacji trzeba brać. Nie był zaskoczony nagłówkami artykułów, czy informacjami przedstawianymi przez telewizyjnych prezenterów. Przez te prawie dwadzieścia nic się nie zmieniło, jedynie nazwiska i szczególiki brzmiały inaczej. Niezwykle to puste i bezcelowe. Czy naprawdę to ludzi bawi? W całym tym nonsensie zaintrygowała go nazwa Nook of Wolves, która rozbrzmiała w jego umyśle echem. Na jego ręce usiadł motyl, co potraktował jako znak od matki.
Nauczę się być nastolatkiem i zrozumiem, co sprawdza te niewinne dzieci na drogę plugawą.
Jego podróż do akademii trwała kilka dni, bowiem nie korzystał z tradycyjnych środków transportów. Nie miał zamiaru dokładać cegiełki do zanieczyszczających środowisko wynalazków, dlatego całą odległość pokonał własnymi kończynami. Nie było to dla Silvae Metu męczące, ani niecodzienne. W swoim życiu przenigdy nie skorzystał ze środków komunikacji miejskiej, a każdą noc spędzał w przytulnej jamie w lesie. Las był miejscem, gdzie czuł się najlepiej i nawet podczas zimn nie narzekał. Nie posiadał potrzeb takich jak jedzenie czy picie, ale egzystencji ludzkich barbarzyńców. Był jednak za słabym demonem, by móc wzywać człowieka na wewnętrzny pojedynek, który roztoczy z własnymi lękami, na szali stawiając swe życie. Matka natura była jednak hojna dla swojego dziecka i nie odczuwał on głodu, a jedynie pustkę w pozytywnym tego określeniu.
Gdy znajdował się w ostatniej miejscowości na trasie, postanowił udać się na zakupy, ponieważ nie posiadał niczego poza tym co na sobie nosił. Wszedł do sklepu z używaną odzieżą, tylko takie odwiedzał. Najczęściej w takich miejscach pracowały osoby, które były podatniejsze na hipnozę, a sklep przed takimi się nie zabezpieczał, ponieważ spotkanie istoty o psychicznych zdolnościach było graniczne z cudem. Wybrał bardzo wiele rzeczy, nie musiał się martwić ich kosztem. Pamiętam uśmiechy dzieci ze starego sierocińca, kiedy przynosiłem im różne ludzkie przedmioty. Szkoda, że to wszystko tak się skończyło. Podszedł do kasjerki i puścił w jej w kierunku pozornie życzliwy uśmiech - Bardzo miło robi się u państwa zakupy, na pewno odwiedzę Pstryka jeszcze raz.
I w taki oto sposób znalazł się przed wejściem do prestiżowej Akadami NoW! Demon rozejrzał się wokół, energia tego miejsca była bardzo mieszana i niejednolita. Zdecydowanie było tutaj wiele istot w zbliżonym do niego wieku, ten fakt jednak był dla niego pusty. Przez chwilę w jego umyśle pojawiło się zwątpienie, co jeśli sam zejdzie z drogi? Co pomyśli o nim matka, co pomyśli o nim jego przeszłość? Cóż za nonsens, to jest niemożliwe. Ty ich nienawidzisz. A czas spędzony tutaj będzie najgorszym w twojej wieloletniej egzystencji.
- Silvae Metu [łać. postrach lasu], lat 19, demon.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz