Kára wpatrywała się w te cudownie błękitne oczy Jérôme'a, gotowa przysiąc, że jeszcze nikt nie patrzył na nią z taką troską i wyrozumieniem oraz że nigdy wcześniej nie czuła w sobie tego przyjemnego ciepła, które rozrastało się w jej ciele pod naciskiem bliskości chłopaka.
I w trakcie kiedy Jérôme, tym niepewnym, choć absolutnie czarującym głosem, deklarował te wszystkie wiążące obietnice, Kára z siłą tajfunu uświadomiła sobie, że chyba jeszcze nikt nie próbował okazać jej tyle wsparcia co on. A natłok tych wszystkich emocji i myśli, które nieprzerwanie plątały się gdzieś wokół jego niebieskich oczu, sprawił, że Kára pod wpływem jego oszałamiającego uroku chyba kompletnie straciła rozum.
Oboje w zasadzie się nie znali, ale im dłużej Jérôme mówił, otwierając się z każdym słowem coraz bardziej, tym mniej obcy się stawał, a Forsvarer uświadamiała się w słodkim przekonaniu, że ten tajemniczy chłopak był o niebo lepszy od wszystkich, których kiedykolwiek spotkała; od chciwych Trolli, zamieszkujących Jihado, od przebiegłych ogrów z okolic bagnistego Tanavrie, czy nawet od zapatrzonych w siebie bogów, zasiadających na tronie Asgardu.
A najbardziej czarującą cechą samego Jérôme było to, że we wszystkim, co mówił, wydawał się po prostu szczery; i właśnie ta szczerość dała Kárze poczucie dziwnie naiwnego bezpieczeństwa, w które — nawet jeśli było tylko słodkim kłamstwem i iluzją — po prostu chciała wierzyć.
Oszołomiona siłą jego obietnic (i delikatnością jego dotyku, którym zachłysnęła się bez pamięci), stała tak jeszcze dłuższą chwilę, a kiedy uporządkowała już wszystkie rozbiegane gdzieś myśli, leciutko skinęła głową, jak zaczarowana patrząc w stronę Jérôme'a, który zrobił pierwsze kroki w tył.
Może faktycznie cały ten czas nie potrzebowała niczego więcej, poza małą obietnicą, że ktoś po prostu dla niej będzie; tak mimo wszystko, na zawsze i bezwarunkowo? Może zwyczajnie gdzieś w tym wszystkim potrzebowała przyjaciela, który zawsze wyciągnie do niej pomocną dłoń?
Nie myśląc już o niczym więcej, puściła metalową rączkę walizki i rzuciła się na Jérôme'a, unosząc się na palcach, by z całą łatwością opleść ramiona wokoło jego ciała. Twarz wcisnęła w materiał jego szalika i gdzieś tam, kiedy trwała w tym nagłym, trochę nieporadnym uścisku, ciesząc się jego obecnością, poczuła, że na jej twarzy skrzył się najszczerszy i najweselszy uśmiech, jaki w ogóle pojawił się na jej ustach w czasie ostatnich, trochę szarych lat.
— Głupi jesteś — zaśmiała się cicho.
— Ja nawet nie wiem, czy ktokolwiek bardziej wartościowy od ciebie w ogóle istnieje — mruknęła, jeszcze trochę bardziej wciskając się w jego szyję.
A najbardziej czarującą cechą samego Jérôme było to, że we wszystkim, co mówił, wydawał się po prostu szczery; i właśnie ta szczerość dała Kárze poczucie dziwnie naiwnego bezpieczeństwa, w które — nawet jeśli było tylko słodkim kłamstwem i iluzją — po prostu chciała wierzyć.
Oszołomiona siłą jego obietnic (i delikatnością jego dotyku, którym zachłysnęła się bez pamięci), stała tak jeszcze dłuższą chwilę, a kiedy uporządkowała już wszystkie rozbiegane gdzieś myśli, leciutko skinęła głową, jak zaczarowana patrząc w stronę Jérôme'a, który zrobił pierwsze kroki w tył.
Może faktycznie cały ten czas nie potrzebowała niczego więcej, poza małą obietnicą, że ktoś po prostu dla niej będzie; tak mimo wszystko, na zawsze i bezwarunkowo? Może zwyczajnie gdzieś w tym wszystkim potrzebowała przyjaciela, który zawsze wyciągnie do niej pomocną dłoń?
Nie myśląc już o niczym więcej, puściła metalową rączkę walizki i rzuciła się na Jérôme'a, unosząc się na palcach, by z całą łatwością opleść ramiona wokoło jego ciała. Twarz wcisnęła w materiał jego szalika i gdzieś tam, kiedy trwała w tym nagłym, trochę nieporadnym uścisku, ciesząc się jego obecnością, poczuła, że na jej twarzy skrzył się najszczerszy i najweselszy uśmiech, jaki w ogóle pojawił się na jej ustach w czasie ostatnich, trochę szarych lat.
— Głupi jesteś — zaśmiała się cicho.
— Ja nawet nie wiem, czy ktokolwiek bardziej wartościowy od ciebie w ogóle istnieje — mruknęła, jeszcze trochę bardziej wciskając się w jego szyję.
— A nawet jeżeli ... — dodała, dochodząc do wniosku, że woń jego perfum, wymieszana z zapachem jego ciała, miała w sobie coś hipnotyzująco-uspokajającego.
— Skoro ty tu jesteś, to nie zamierzam szukać nikogo więcej — uśmiechnęła się i, splątując dłonie na jego karku, odsunęła się od jego ramion, wpatrując się w te serdeczne, trochę roziskrzone, błękitne oczy.
— Dziękuję, Jérôme — uśmiechnęła się, wciąż rozmyślając o tym, że cholernie spodobał jej się sposób, w jaki jeszcze przed chwilą ją dotykał. I w to sumie nie miała być nic przeciwko, gdyby jeszcze raz odgarnął jej włosy. Albo ze dwa razy. Albo w ogóle, cały czas, ale to dopiero kiedy w końcu się umyje.
— Ile jeszcze razy będę musiała ci dzisiaj podziękować, co? — westchnęła i delikatnie wsunęła palce w czuprynę młodego mężczyzny, bardzo dokładnie i powoli układając ciemne kosmyki.
Droga do akademii minęła za szybko; nim Kára się spostrzegła, nie tylko byli wewnątrz ogromnego gmachu, ale również wspólnie załatwili wszystkie formalności.
— To ... — zaczęła, ściągając z ramion cieplutki płaszcz chłopaka, razem z rękawiczkami, które wsunęła do jednej z jego kieszeni. — Jeżeli chciałbyś mnie odwiedzić - pokój 104 — westchnęła i oddała mu jego własność, którą tak hojnie ją obdarował w ten niezapomniany, chłodny poranek.
— Dzięki, Jérôme. Za ten płaszcz, rękawiczki, za tamte słowa ... — mruknęła i chwyciła materiał jego szalika, zsuwając go w dół. — Właściwie to za wszystko — uśmiechnęła się i delikatnie ucałowała jego srebrzysty policzek.
— Bywaj, Jérôme z pociągu — zaśmiała się figlarnie i, idąc parę kroków tyłem, machała w jego stronę, aż nie musiała zniknąć za zakrętem.
Kiedy stanęła już przed swoim nowym pokojem, niepewnie nacisnęła klamkę, a kiedy drzwi ustąpiły, Kára wzięła jeden, uspokajający oddech i weszła do środka, od razu napotykając tam jakąś dziewczynę.
— Siemka — rzuciła, najbardziej młodzieżowym slangiem, jaki znała.
— Ile jeszcze razy będę musiała ci dzisiaj podziękować, co? — westchnęła i delikatnie wsunęła palce w czuprynę młodego mężczyzny, bardzo dokładnie i powoli układając ciemne kosmyki.
Droga do akademii minęła za szybko; nim Kára się spostrzegła, nie tylko byli wewnątrz ogromnego gmachu, ale również wspólnie załatwili wszystkie formalności.
— To ... — zaczęła, ściągając z ramion cieplutki płaszcz chłopaka, razem z rękawiczkami, które wsunęła do jednej z jego kieszeni. — Jeżeli chciałbyś mnie odwiedzić - pokój 104 — westchnęła i oddała mu jego własność, którą tak hojnie ją obdarował w ten niezapomniany, chłodny poranek.
— Dzięki, Jérôme. Za ten płaszcz, rękawiczki, za tamte słowa ... — mruknęła i chwyciła materiał jego szalika, zsuwając go w dół. — Właściwie to za wszystko — uśmiechnęła się i delikatnie ucałowała jego srebrzysty policzek.
— Bywaj, Jérôme z pociągu — zaśmiała się figlarnie i, idąc parę kroków tyłem, machała w jego stronę, aż nie musiała zniknąć za zakrętem.
Kiedy stanęła już przed swoim nowym pokojem, niepewnie nacisnęła klamkę, a kiedy drzwi ustąpiły, Kára wzięła jeden, uspokajający oddech i weszła do środka, od razu napotykając tam jakąś dziewczynę.
— Siemka — rzuciła, najbardziej młodzieżowym slangiem, jaki znała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz