Delikatnie zmarszczył brwi, kiedy usłyszał donośny ryk stwora. Nie lubił hałasów, a ten niezgrabny dźwięk wyjątkowo mu przeszkadzał. Ponownie dobył jeszcze nieco brudnych od krwi sztyletów, nawet jeśli wydawały się w tym momencie komicznie malutkie. Spojrzał na Rowenę, jedynie kątem oka zerkając na towarzyszącą im wróżkę. Białowłosy poczuł delikatnie ukłucie wyrzutów sumienia, że nie zgarnął z lasu jego torby z, z tego, do udało mu się dostrzec, łukiem i strzałami.
Skupiając wzrok na jej lodowato błękitnych, przenikliwych oczach, od których biła taka sama specyfika, co zawsze w takich sytuacjach – kiedy obaj byli pchnięci przez los w stronę śmiertelnego niebezpieczeństwa. Trudno byłoby mu w tym momencie zliczyć, ile razy byli zmuszeni czy też zachęceni przez świat do wspólnej walki, ale trzeba przyznać jedno: wychodziło im to naprawdę świetnie, o tym mógł choćby świadczyć fakt, że oboje jeszcze żyli. W walce rozumieli się zdecydowanie lepiej niż w zwykłej rozmowie i w zasadzie czymkolwiek innym i obecna sytuacja nie stanowiła wyjątku.
James nawet nie skinął głową, a po tym niemej wymienia myśli z dziewczyną trochę mocniej ścisnął klingi sztyletów, ruszając w stronę ogromnego stworzenia. Zerknął przy tym jeszcze raz na Sítheacha, mając skrytą gdzieś głęboko, ale absolutnie szczerą nadzieję, że żadnemu z dwójki jego obecnych towarzyszy nic się nie stanie.
Zaczął stawiać kroki, a już po chwili biec w stronę przerośniętego robactwa, nie zatrzymując się ani nie chwiejąc nawet na sekundę, choć stwór bardzo chętnie pełzał im wszystkim na przeciw. Powietrze przeszył kolejny donośny wystrzał, a kula ze strzelby trzymanej przez szatynkę wbiła się w cielsko nieprzyjaznej im istoty, która zawyła przez to mocniej, nieco odchylając się do tyłu. Chłopak zbliżył się więc do niego jeszcze bardziej, po chwili wbijając ostrza przez jego twardą oraz szorstką skórę i trochę wskakując na bestię, którą zaczęła wierzgać zarówno przez to, jak i przez działania Roweny, która najwyraźniej postanowiła hojnie obdarować stwora prochem strzelniczym, który topił się w jego ciele, za co Plejadus był jej wdzięczny, nawet jeśli utrudniało mu to trochę zadanie, które sobie obrał, a mianowicie wspinaczkę po potworze. Wbijał ostrza coraz wyżej, zaczepiając podeszwy glanów o spore wypustki w jego skórze, co jakiś czas przyciskając się do niego ciałem, kiedy częste i gęste pociski Reny aż za bardzo mu przeszkadzały.
Kiedy się tak wspinał i zbliżał się do twarzy stworzenia, chyba ostatnie, czego się spodziewał, to zobaczenia unoszącego się na swoich skrzydłach Sítha zaraz obok. Aż się zatrzymał, posyłając mu przy tym zaskoczone spojrzenie. Jak gdyby dla pewności zerknął na oddaloną ziemię, dostrzegając na niej jedynie świeżego trupa oraz osobę, której ich niedawny napastnik padł ofiarą, ale wróżki rzeczywiście tam nie było.
Bardziej zaparł się o ciało bestii i mocniej zacisnął dłonie na uchwytach sztyletów, kiedy przez działanie blondyna stworzenie zaczęło jeszcze bardziej wierzgać i przeraźliwie ryczeć. James zacisnął powieki, mentalnie już przygotowując się na upadek z wysokiej wysokości, ale, chyba zapewne jedynie cudem, utrzymał się na agresywnym stworze, nawet przy jego drugiej fali wiercenia się. Nie zauważył przy tym ani nie usłyszał, że wróżka został uderzony i ciśnięty na ziemię, bo w tym momencie zasłonił go oraz zagłuszył ogromny robak, z którym wojowali, nawet jeśli chłopak rozglądał się za Sítheachem.
Kiedy już dostał się na znaczną wysokość, dość blisko twarzy stwora, jeszcze bardziej się zamachnął i wbił dwubarwne ostrza możliwie jak najgłębiej w ciało bestii, po czym zsunął stopy z wypustki na potworze, przy czym mocniej szarpnął dłonie, zaczynając bardziej rozcinać jego skórę.
Kiedy tak mocno poruszył rękoma, poczuł lekkie ukłucie w nadgarstku, ale od razu uznał to za efekt swojego gwałtownego ruchu lub niezauważony przez siebie ostrzejszy fragment skóry robaka.
Sunął w dół stwora, rozcinając go ostrzami wzdłuż, przez co ciemnozielona, gęsta maź zaczęła wycierać z jego już kilkumetrowej rany, nieco brudząc jego śnieżnobiałe włosy.
– Rena! – wrzasnął w stronę dziewczyny ze strzelbą w celu dosadnego zakomunikowania jej, gdzie ma strzelać, odwracając się przy tym w jej stronę i czując nieprzyjemny ścisk gdzieś, kiedy dostrzegł na piasku skulonego Sítha.
Aż trudno było uwierzyć, że ten donośny, nieprzyjemnie warkliwy krzyk należał do kogoś, kto na co dzień miał tak spokojny, wręcz łagodny głos, jednak sam James nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
Będąc jakieś dwa metry od ziemi, wysunął ostrza z bestii, szybko chowając je do pokrowców, które obtoczyły się ciemną krwią stwora, po czym odepchnął się od niego nieco nogami, po chwili lądując na złotym piasku. Przeturlał się kawałek, po czym podniósł się z ziemi, ruszając szybkim biegiem, a przynajmniej na tyle szybkim, na ile mógł na takim podłożu, zbliżając się w stronę leżącej wróżki.
– Síth, żyjesz? – spytał już znów łagodnie, opadając na kolana obok niego, starając się przy tym nie obsypać go bardziej piachem.
Wytarł mu trochę łzy nieco brudnymi palcami, po czym podsunął dłoń pod jego policzek, żeby ostrożnie unieść mu twarz, podnosząc ją przy tym z gorącego piasku. Nie widział sensu w pytaniu, czy nic mu nie jest ani co się stało, bo przecież widział, że coś mu się stało, a nie było czasu na dopytywanie, co dokładnie.
Przyglądał się tak jego twarzy, co jakiś czas zerkając na wciąż strzelającą Rowenę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz