Porankiem spotkała się ze swoim bratem BaoChengiem i jak miało się okazać, to było ich ostatnie spotkanie przez najpiewniej długi okres czasu. I nie dość, że z nim, to jeszcze z jej małą Huan, do której już zdążyła się przywiązać jak do własnej córki. W końcu bardzo często się nią zajmowała. Usiedli u niej w pokoju, a zaraz potem przyszedł NamGi i jeszcze chwilę rozmawiali, skąd taka decyzja. Huan beztrosko bawiła się w pokoju na podłodze, a oni po prostu siedzieli i rozmawiali. BaoCheng miał zająć miejsce ich ojca w sekcie. Fausta prawie nic się nie odzywała, tylko leżała policzkiem na ramieniu najstarszego brata. Tak jakby mieli się już nie spotkać. Nie chciała się rozstawać. Była z nimi prawie cały czas i bez nich czuła się samotna.
W końcu jednak pożegnali się i cała trójka trwała chwilę w uścisku. Dziewczyna zalała się łzami, pocałowała brata i Huan w policzek, po czym po prostu wyszła z pokoju. Nie chciała patrzeć nawet jak odchodzą. Nie chciała ich odprowadzić. Nie potrafiła. No i nie mogła nic zrobić, żeby ich zatrzymać. Postanowiła, że nie pójdzie dziś na zajęcia. Wyszła ze szkoły ubrana zbyt lekko, jak na pogodę, która otaczała całą okolicę. Potarła swoje ramiona zmarznięta, ale ruszyła dalej do lasów Flyšii. Las wydał się jej być wyjątkowo ponury, a drzewa śpiewały jakaś smutną melodię, która rozbrzmiewała w głowie Fauna zbyt głośno. Nagle znikąd usłyszała za sobą bieg i w ostatniej chwili zrobiła unik, by nie dostać w głowę. Upadła na ziemię, robiąc fikołka do przodu. Nagle została otoczona. Przybrała pozycję obronną, ale w głębi duszy cała się trzęsła. na zewnątrz nie pozwoliła sobie na takie emocje. Czterech mężczyzn zaśmiało się, widząc starania Fausty. Zmarszczyła brwi. Dwóch z nich rzuciło się na nią, jednak ona w swojej panice, wymusiła przemianę w sarnę i przeskoczyła między nimi, jednak, że słabo w tym ciele sobie radziła, to skręciła kostkę i automatycznie upadła. Gdy wróciła do ludzkiej postaci, jej róg odpadł, a ona w dalej w szoku szybko wstała i kulejąc zaczęła uciekać, jednak strzała z kuszy trafiła ją w bok. A raczej uderzyła w ten sposób, że zarysowała ją jak sztylet. Pisnęła głośno i złapała się drzewa. Zerwała wszystkie połączenia z przyjaciółmi i rodziną, by zebrać całą magię, którą im oddała, wysyłając im tym samym sygnał, że coś jest nie tak. Wytworzyła w okół siebie klatkę z drewna i osłonę świetlną, która ją broniła. Musiała trzymać ręce cały czas przed sobą, trzymając osłone. I po prostu obserwowała starania mężczyzn, którzy próbowali się do niej dostać. Nie wiedziała co ma zrobić. Było ich za dużo. Mogła mieć tylko nadzieję, że ktoś będzie tedy przechodził i po prostu jej pomoże. Ona nie chciała Nikogo krzywdzić. Kątem oka spojrzała na ranę, z której sączyła się krew. Czuła pieczenie i słabła z każdą chwilą. Długo tego w każdym razie nie utrzyma. Dobrze o tym wiedziała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz