Po niedługiej chwili zastanowienia wziął z ręki dziewczyny kawałek suchego mięsa, możliwie najmniejszy jaki mógł, żeby ta dwójka miała okazję pożywić się chociaż trochę lepiej. Odetchnął suchym, gorącym i nieprzyjemnie szczypiącym powietrzem, wodząc spojrzeniem po odległej okolicy, męcząc nieco rozciągliwy fragment mięsa nieznanego pochodzenia. Chłopak nie miał nawet zamiaru pytać, a tym bardziej wybrzydzać, zważywszy na to, że miewał już gorsze warunki, jeśli chodzi o pożywienie. Z pewnością nie jeden człowiek byłby zaskoczony i obrzydzony jedzeniem, które większość załogi Syreny była zmuszona w siebie wciskać, o ile nie przemycili czegoś z portu.
Delikatnie skinął na słowa Roweny, od razu zawierzając jej słowom. Dziewczyna nigdy go nie okłamała i białowłosy jakoś nie chciał na razie wierzyć, że mogłoby się to zmienić, szczególnie w takiej sytuacji. Odprowadził ją wzrokiem do strumyka, otwierając butelkę wody, którą oddawał mu wróżka. Skinął do niego jedynie głową w podzięce, po czym rozchylił spierzchnięte usta obsypane wręcz ostrymi i raniącymi, martwymi skórkami, po czym przetarł palcami białe resztki niemal suchej śliny, która nie wiadomo kiedy wezbrała mu się w kącikach ust. Przechylił nieco głowę oraz butelkę, wlewając do ust trochę wody. Mimo, że płyn zdążył się już dość ogrzać przez wszechobecne ciepło i duchotę, chłopak odetchnął nosem z ulgą, że suche ścianki jego gardła mogły trochę odpocząć.
Zakręcił butelkę i wrzucił ją niechlujnie do plecaka, rozglądając się po jego wnętrzu. Utkwił wzrok w niewielkim, na wpół przezroczystym pudełku, do którego niespiesznie skierował dłoń. Spojrzał na różnokolorowe, pudrowe cukierki o niezbyt intensywnym kolorze, nieco je obracając, jakby widział je pierwszy raz w życiu. Otworzył wieczko i przesypał kilka bezpośrednio do ust, być może jedynie cudem nie zsyłając żadnego cukierka na pustynny piach. Zacisnął wargi, zaczynając przesuwać językiem po cukrowych figurkach, przewracając je na różne strony, wsuwając je nieco do policzków lub dociskając je do podniebienia, przy czym bardziej ocierał o nie językiem. Wstał leniwie, zerkając na myjącą sobie twarz Rowenę, a potem na Sítheacha, który grzebał coś przy kamieniach. Nieco zainteresowany tym białowłosy przyglądał się zbliżającemu się do nich po chwili koledze z klasy, po czym zerknął za połyskujące w świetle słońc żyjątko.
– Przywlokłeś to? – mruknął cicho, przyglądając się zwierzęciu.
Trochę zmarszczył brwi, kiedy niewielki skorpion zaczął zbliżać się za blisko jego czarnych glanów, na co chłopak strzepał go z buta i obsypał nieco gorącym piaskiem, ale zdawało się to go jedynie rozjuszyć, przez do jeszcze szybciej zaczął przebierać odnóżami, ponownie wspinając się na jego obuwie. James ponownie go zrzucił, po czym przewrócił go stopą i przybił podeszwą ogon stworzenia, które teraz leżało na plecach. Przyglądał się wiercącemu zwierzęciu, najwyraźniej absolutnie nie przejmując się oczywistym faktem, że jest jadowity. Nawet, kiedy postanowił się pochylić i podnieść, łapiąc za niebezpieczny odwłok ze szpikulcem, który znajdował się niebezpiecznie blisko jego palców. On jednak jedynie go obracał, oglądając jak migocze pod światło.
– Fikuśny jesteś – ocenił cicho, zaczynając nim bujać na boki.
Potem spojrzał na Sítha, któremu zaproponował kilka cukierków, wystawiając je w jego stronę, a po reakcji chłopaka zaproponował je także Rowenie. Już wielokrotnie się nimi z nią dzielił, ale dziewczyna nigdy nie brała ich więcej niż maksymalnie dwa, najwyraźniej nie przepadając na nadmierną ilością cukru lub słodyczy, którą sam James całkiem sobie upodobał.
Rozejrzał się nieco po okolicy, sięgając do plecaka na plecach, żeby schować tam pudełko z pozostałością cukierków. Potem odetchnął ponownie, patrząc na majtającego się skorpiona w swojej dłoni.
– Jasper, Síth, idziemy – zarządził, zwracając się do Roweny i Sítheacha, przy okazji rzucając zwierzęciem gdzieś za siebie.
Sam nawet nie poczuł, że powiedział coś nie tak i że zwrócił się do szatynki zupełnie innym imieniem. W tym momencie ani nie zwrócił na to uwagi, ani nawet nie poczuł, że powinien.
Nic nie czuł.
Zdążył zrobić zaledwie kilka niewielkich kroków, gdy poczuł, że podłoże zaczyna się ruszać, w dodatku dość mocno. Szerzej otworzył oczy i bardziej zaparł się nogami na piachu, obserwując teren, na którym się znajdowali, zaczyna się podnosić, a piach poza okręgiem kilkunastu metrów od nich zaczyna osypywać się w dół.
– Odważni je-s-s-s-s-teście, co? – odezwał się głos zaraz pod nimi, a olbrzymia kobra zaczęła coraz bardziej podnosić łeb, na którym znajdowała się oaza, wyciągając rozdwojony język, chcąc poczuć ich zapach jak najlepiej i upewnić się w przekonaniu, że nie są miejscowymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz