— Acri! Pospiesz się! — zawołał starszy chłopiec z wysoko uniesionym drewnianym mieczem. Biegł on ile sił miał w swoich długich nogach przedzierając się przez kilka dzikich krzewów, aby na nowo wybiec na wydeptaną ścieżkę. Z oddali postronna osoba mogłaby przysiąc, że mały, chuderlawy Acerne ze swoim bratem po prostu się bawią. Jednak starszy chłopiec specjalnie wybierał coraz trudniejsze trasy oraz coraz szybciej biegł. Miał dość męczącego go dzień w dzień młodszego brata, którym musiał się opiekować w ciągu dnia. Z siostrami nie było tego problemu. Meave oraz Riannon zostawały razem z matą w ich skromnej chacie przy brzegu rzeki, pomagając jej w sprzątaniu, gotowaniu czy praniu. W dodatku były już w wieku, w którym nie miały ochoty zajmować się małym braciszkiem. Wolały rozglądać się po chłopcach z wioski i szukać potencjalnego kandydata na męża — Poczekaj, Weylyn! Wey! — wysapał chłopiec o burzy brązowych włosów zaciskając paluszki na małym, zrobionym przez ojca łuku. Choć starał się jak mógł, to nie potrafił dogonić brata. W końcu nie patrząc pod nogi potknął się stópką o wystający korzeń i poleciał do przodu. Pisnął wystraszony robiąc fikołka i zaczynając niebezpiecznie szybko staczać się po stromym zboczu, które ukryte było za zaroślami. Acerne myślał, że wieki spadał, nim zrozumiał, że świat już nie wiruje, a on leży w długiej trawie. Poruszał niepewnie dłońmi, następnie całymi ramionami, stopami, aż zrozumiał, że nic sobie na szczęście nie złamał. Usiadł spoglądając na swoją lnianą koszulę i spodenki. Mama będzie wściekła — pomyślał, gdy zauważył ślady ziemi i trawy na materiale. Wstał w końcu z myślą, aby odnaleźć utraconego ze wzroku brata. Siedmiolatek wiele razy bawił się w lesie z przyjaciółmi czy bratem. Nigdy jednak nie zapuścił się aż tak daleko. Weylyn obiecał pokazać mu wodospad, a Acri skuszony opisem zapierającym dech w piersi pognał jak szalony za jedenastolatkiem. Rozejrzał się czujnie po polanie, na której wylądował. Nie znał jej. W dodatku przysłuchując się odgłosom, nie słyszał brata. Właściwie nic nie słyszał… Dziwne — stwierdził. Przecież w lesie nigdy nie było cicho. To było normalne słyszeć szumiące drzewa, piosenki ćwierkane przez różne ptaki, czy odgłosy z wioski. Teraz jednak Acri nic nie słyszał. — Halo?! — krzyknął. — Wey! Odpowiedziała mu jednak ta sama, przerażająca cisza. Zbocze było zbyt strome, aby wdrapać się na nie. Musiał je jakoś obejść. Wziął leżący obok niego łuk i ruszył powoli przez długą trawę w kierunku… jak mu się wydawało… osady. Drgnął niespokojnie odczuwając coraz większy strach, gdy obok swojego ucha usłyszał cieniutki głosik, który zachichotał radośnie. Odwrócił się prędko, jednak nie ujrzał właściciela głosu. Czyżby…? Mama wiele razy opowiadała mu historię o istotach zamieszkujących wśród ludzi. O Południcach, Strzygach, czy Utopcach. Czyżby głos należał do istoty z opowiadań i legend? Acri nie był na tyle odważny aby sprawdzić to. Czym prędzej pognał przed siebie mając nadzieję, że zaraz natrafi na Weylyna, czy kogoś z wioski. Policzki miał już zaróżowione od wysiłku, a dłonie oraz kolana chłopca pokrywał brud ziemi. Kolejny raz zapomniał o spoglądaniu po terenie, po którym biegł. Jego noga nagle nie natrafiła na twardą ziemię, a na pustkę. Pustkę, której na pewno nie było. Krzyknął przerażony wpadając prosto w głęboką, wykopaną pułapkę zastawioną przez kłusowników.
***
Pokręcił swoim lisim łebkiem rozumiejąc, że kolejny raz zagłębił się w swoje myśli i wspomnienia. Początek jego historii, bo tak ten moment nazywał, wiele razy męczył go po nocach czy nawet w ciągu dnia. Leszy, który uratował go tego dnia zmienił całkowicie jego życie.Srebrno-czarny lis przeskoczył zgrabnie leżącą gałąź i dał susa w wysoką trawę. Nie widząc dokładnej drogi, przemienił się w białego jelenia. Uśmiechnął się w duchu słysząc rozmowy ptaków siedzących na pobliskich gałęziach. Kroczył dumnym krokiem kierując się na odkryty niedawno dziwny krąg na ziemi z małych, błyszczących kamyczków. Był ciekaw czy to znów dzieło ludzi, którzy coraz częściej pojawiali się na terenie lasu, w którym żył razem z Leszym.
Stojąc już przy znalezisku przemienił się w swoją człowieczą formę, którą udało się odzyskać dzięki pomocy Strażnika lasu i przeciągnął się. Stał tak, jak bogowie go stworzyli, choć nie czuł, żadnego skrępowania. Był do tego przyzwyczajony. Właściwie miał setki lat aby się do tego przyzwyczaić. Kucnął przy kręgu i wyciągnął powoli dłoń w stronę błyszczącego kamyczka z wygrawerowaną runą. Nie kojarzył jej, choć jego wiedza na temat run była marna. Poczuł przyjemne ciepło na opuszkach palców i dziwne drganie powietrza. Spoglądając na całość oczami Leszego zauważył barierę. Błyszczącą taflę, która biegła równo z rozłożonymi kamieniami. Naparł dłonią na nią, zauważając zaskoczony, że jego dłoń za nią znika. Wodzony ciekawością, jaka wiele razy wpędziła go w kłopoty, wstał wchodząc całym ciałem w okrąg. Przyjemne ciepło rozniosło się po jego skórze, a obraz zamigotał.
Nie czuł jednak po za tym nic innego. Westchnął zawiedziony wychodząc. Jego oczom jednak ukazał się widok całkiem innego lasu — był tego pewien, w końcu znał go jak własną skórę. Słysząc strzały i wrzaski przemienił się szybko w swoją lisią formę i pognał przed siebie. Co się działo właśnie? Gdzie się znalazł? Czmychnął szybko w jeden z rozłożystych krzewów zauważając zbliżające się, ubrane na czarno sylwetki. Nie pachnieli ładnie. Zastrzygł uszami próbując usłyszeć co mówili między sobą.
— Za kilku z nich dostaniemy górę pieniędzy… Że wcześniej nie udało nam się tutaj wkraść — powiedział wyższy z nich. Jego głos przypominał Acriemu starego, zdenerwowanego niedźwiedzia, z którym ostatnio chłopak się poznał. Machnął swoją kitą i gdy tylko zauważył, że mężczyźni wystarczająco daleko odeszli ruszył dalej. Musiał znaleźć kogoś, kto go nie zabije. Bo zdecydowanie, tych dwóch, nie należało do przyjemnych typów ludzi. Acerne widząc niedaleko ogromną budowlę częściowo ukrytą w skale postanowił udać się tam wymijając biegających ludzi. Nadal pod postacią lisa wskoczył po kamiennych schodach i pchnął drzwi, które ledwo uchyliły się pod naporem ciałka zwierzęcia. Jego pazurki stukały w kamienną podłogę, gdy ten biegł przez korytarze wielkiego budynku. W końcu przystanął, gdy wyczuł woń podobną jaką wiele razy wyczuwał w lesie. Lis! Wznowił bieg, aby znaleźć istotkę o słodkim zapachu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz