Zamroczony urokiem ognia i jego ciepłem, zapachem, który go okalał, nawet nie poczuł uścisku Hany, która najwyraźniej chciała go stąd jak najszybciej wyprowadzić. Może to i lepiej… Choć zapach ciela przypominał mu o zmarłej matce, jedynej osobie, która naprawdę go kochała i dbała o niego.
— Zioło, moja mama paliła podobnym, po prostu miło się kojarzy — odparł, biorąc głęboki wdech, by napełnić swe płuca dymem i zapachem rośliny.
Pozwolił jej na podniesienie go, po czym skinął na pożegnanie Clementowi, uśmiechając się lekko. Opuścili kanciapę woźnego, Ven nie był pewny czy Hana będzie wiedzieć, gdzie go zaprowadzić. Trudno było powiedzieć, że idą, bo właściwie ogrzyca wlokła chłopaka przez pusty korytarz. Viperios miał nadzieję, że nie natrafią na nikogo problematycznego lub nauczyciela, który da im szlaban, zruga lub wyśle do Aqauty.
— Mieszkam w pokoju… — zaczął niepewnie, próbując sobie przypomnieć numer, pod którym mieszkał. — Dwieście trzydzieści osiem, możesz mnie odprowadzić pod drzwi, jeśli mój współlokator jeszcze nie śpi, może mnie przejąć.
O ile będzie na tyle miły. Ven zerknął na górującą nad nim Hanę, mimo siły i pozornej bucowatości okazywała się ciepłą, przyjemną osobą. Nawet jakby miała go zabić, nie byłby szczególnie zły, bo okazywała mu szacunek i serdeczność.
— Dziękuję i jednocześnie przepraszam Hana — spojrzał na posadzkę. — Nie chciałem, żeby… to się stało, ale kiedy dusiłem to wszystko całe życie to trudno, by kiedyś szambo nie wybiło. Dziękuję, że byłaś przy mnie i to znosiłaś…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz