Pokój wydawał się być komfortowym, choć zaskakująco ciasnym, jak na dwóch chłopa miejscem. Vaherem zauważył, że na jednym z łóżek leży torba, więc rzucił swoją na wolne, te stojące pod oknem. Bazyliszek ściągnął z siebie kożuch, gdy do pokoju za nim wparował jak burza Gabriele. No tak, przecież nie odpowiedział mu na to.
— Cóż — zaczął dość nieprzyjemnym, impertynenckim wręcz tonem. — kojarzy mi się makaroniarzami, a jakby to ująć... mam do nich pewien uraz. Wiesz, nigdy nie są dobrymi sojusznikami. Ale nie bierz tego do siebie, tutaj się przecież dogadamy, wszelkie podziały zanikają, bla, bla.
Vaherem Viperios był zły. I najwyraźniej szukał guza. Zrzucił odzienie wierzchnie, podszedł do kaloryfera i ze zgrozą odkrył, że jest zimny. Grzali w tej szkole w ogóle? Westchnął, nie musiał targać ze sobą masy rzeczy, większość ubrań, zbroi i broni przechowywał w specjalnym wymiarze, a przywoływał je, bezpośrednio na siebie z pomocą magii, więc rozpakowywać nie za bardzo miał co. Usiadł na łóżko, sprawdzając, czy jest wystarczająco miękkie, a pościel puchowa.
— Ciekawe, że tak sądzisz, biorąc pod uwagę, że mam niemal półtorametrowy ogon — odparł Vaherem kładąc wspomnianą część ciała obok na łóżku. — Mam... sporo mocy. Wiesz, poza byciem piekielnie dobrym wojownikiem jestem też najbardziej jadowitą cholerą na świecie, a mój wzrok, cóż, jest... zabójczy.
Prychnął i poprawił okulary. Podszedł do lustra, by przyjrzeć się dokładniej swojemu ciało i sprawdzić, czy na skórze nie pojawiły się odmrożenia, na szczęście nie. Był cholernie mały i szczupły. Mały, biały wypierdek. Ale przynajmniej cichy i zabójczy. Matka natura go pokarała, wyglądał jak dziecko.
— A ty? Czym ty, możesz mnie zaskoczyć? Jesteś ciepły, jak grzejniczek, a ja cóż, przyznam, lubię gorące osóbki. Ogień? — Vaherem skrzyżował ręce na piersi.
Oblizał usta i wysunął długi, rozwidlony język. Zapach, potrzebował jego zapachu. Pył, piach, jakby chrzęścił mu między zębami. Dym, tytoń, wędzara. Palacz, władający nad ogniem? Nie, to jeszcze nie to... nafta, jak przy starych lampach, oliwa? Nie... Jakieś kadzidło, orientalne, dość arabskie. Arab? Nie te rysy, może genetycznie. Ale lampa, które istoty śmierdziały starymi lampami? Dżiny, ojciec kazał mu wąchać różne istoty.
— Pytanko, jeśli cię gdzieś połechtam, wyjdzie z ciebie jakaś smuga, która podziękuje za uwolnienie, a w zamian spełni trzy życzenia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz