Śnieg zacinał mocno, znacznie ograniczając widoczność, tworząc wokół ludzi swoiste, wirujące, mlecznobiałe bariery. Na targowisku wciąż, niektórzy ludzie się wymieniali, handel trwał w najlepsze, mimo kiepskiej pogody oraz późnej pory.
Niska postać, okalana ciepłym kożuchem taszczyła na ramieniu dużą torbę, wręcz za dużą jak na takie wątłe ciałko. Spoglądał z zainteresowaniem na wystawione towary, zatrzymując dłużej wzrok na broni i znajomym handlarzu, który jakimś cudem zdobywał dla niego rzadkie, a nawet, niekoniecznie legalne ostrza. Vaherem uśmiechnął się lekko, widząc twarz mężczyzny, poczuł się pewniej. Zawiał wiatr, zdmuchując kaptur z głowy młodzieńca. Wtapiał się w tło, białe włosy rozwiały się, wpadając bazyliszkowi pod złote, cienkie okulary i na delikatną twarz. Skrzywił się, chłód nie sprzyjał gadzinom, choć on bardziej pasował do ornitoreptyli. Vaherem Viperios chwilę zastanawiał się, czy nie zmienić się szybko w “prawdziwego siebie”, mógłby wówczas polecieć do szkoły, a i pióra były ciepłe, zrezygnował jednak, biorąc pod uwagę fakt, że pogoda jest kiepska.
Wtem, poczuł szarpnięcie, ktoś chciał mu wyrwać torbę, chłopak wziął zamach, uderzając napastnika, który padł na deski. Rzezimieszek, bazyliszek przekrzywił głowę, widząc, że napastnik wyciąga nóż. Dureń.
— Jeśli mnie zaatakujesz, to cię zabiję — powiedział spokojnym tonem Vaherem. — To nie groźba, ostrzeżenie też nie, a zapewnienie.
Niedoszły złodziej nie posłuchał, rzucił się na chłopaka z nożem, ten odsunął się i ściągnął okulary, po czym złapał napastnika za nadgarstek, który wykręcił. Nóż spadł, zatapiając się w białym puchu, tuż ponad nim, Vaherem Viperios spoglądał w oczy rzezimieszkowi, który z sekundy na sekudnę, wyglądał coraz gorzej. On również runął w śnieg, z szeroko otwartymi oczami i wyrazem przerażenia, który zastygł w ostatniej chwili. Bazyliszek nonszalancko założył okulary i z pogardą spojrzał na trupa. Brzydził się szumowin tego typu, które zniżały się do przestępstw, obrzydlistwo.
Odłożył torbę, po czym zamknął oczy. Normalnie przemiana pozbawiała go ubrań, jednak z możliwością zmiany strojów, pancerzy oraz broni i innego wyposażenia, mógł uniknąć zniszczenia przydatnej odzieży. Na ciele chłopca pojawiła się lekka, bawełniana koszula i dżinsy. Następnie, te pękły, pod wpływem przemiany. Białe pióra pokryły calutkie ciało stwora, który mógł mieć z pięć metrów długości. Ręce zmieniły się w silne skrzydła, ogon wydłużył. Łapy zatopiły się w śniegu. Twarz przyjęła formę długiego pyska, przypominającego połączenie dzioba i krokodylej paszczy. Vaherem chwycił delikatnie zębami torbę, po czym odbił się od ziemi. Pogoda była paskudna, ale nie miał zamiaru ryzykować tym, że ktoś go napadnie.
Lot zajął mu dłużej niż myślał. Padł na kamienna schody, dysząc ciężko, Cofnął przemianę w bestię i zmusił ciało, by te, z pomocą magii, odziało go w kożuch, szal, rękawiczki. Zgrzał się i był cholernie zmęczony. Podniósł swe ciało, uprzednio otrzepując ubranie ze śniegu. Następnie niepewnie zaczął wspinać się po schodach, kręciło mu się w głowie. Podszedł do dozory, strzegącego głównych drzwi, po czym wręczył mu dowód tożsamości i potwierdzenie, przyjęcia do szkoły.
— Nazywam się Vaherem Viperios — wysapał, zmęczony po długim locie. — Dopiero dzisiaj dotarłem do Nook of Wolves, pogoda jest okropna, w takie pogody źle pociągi jeżdżą, masakra. Mam się stawić u dyrektorki? Czy wystarczy, że skoczę do sekretariatu odebrać wszystko?
Niska postać, okalana ciepłym kożuchem taszczyła na ramieniu dużą torbę, wręcz za dużą jak na takie wątłe ciałko. Spoglądał z zainteresowaniem na wystawione towary, zatrzymując dłużej wzrok na broni i znajomym handlarzu, który jakimś cudem zdobywał dla niego rzadkie, a nawet, niekoniecznie legalne ostrza. Vaherem uśmiechnął się lekko, widząc twarz mężczyzny, poczuł się pewniej. Zawiał wiatr, zdmuchując kaptur z głowy młodzieńca. Wtapiał się w tło, białe włosy rozwiały się, wpadając bazyliszkowi pod złote, cienkie okulary i na delikatną twarz. Skrzywił się, chłód nie sprzyjał gadzinom, choć on bardziej pasował do ornitoreptyli. Vaherem Viperios chwilę zastanawiał się, czy nie zmienić się szybko w “prawdziwego siebie”, mógłby wówczas polecieć do szkoły, a i pióra były ciepłe, zrezygnował jednak, biorąc pod uwagę fakt, że pogoda jest kiepska.
Wtem, poczuł szarpnięcie, ktoś chciał mu wyrwać torbę, chłopak wziął zamach, uderzając napastnika, który padł na deski. Rzezimieszek, bazyliszek przekrzywił głowę, widząc, że napastnik wyciąga nóż. Dureń.
— Jeśli mnie zaatakujesz, to cię zabiję — powiedział spokojnym tonem Vaherem. — To nie groźba, ostrzeżenie też nie, a zapewnienie.
Niedoszły złodziej nie posłuchał, rzucił się na chłopaka z nożem, ten odsunął się i ściągnął okulary, po czym złapał napastnika za nadgarstek, który wykręcił. Nóż spadł, zatapiając się w białym puchu, tuż ponad nim, Vaherem Viperios spoglądał w oczy rzezimieszkowi, który z sekundy na sekudnę, wyglądał coraz gorzej. On również runął w śnieg, z szeroko otwartymi oczami i wyrazem przerażenia, który zastygł w ostatniej chwili. Bazyliszek nonszalancko założył okulary i z pogardą spojrzał na trupa. Brzydził się szumowin tego typu, które zniżały się do przestępstw, obrzydlistwo.
Odłożył torbę, po czym zamknął oczy. Normalnie przemiana pozbawiała go ubrań, jednak z możliwością zmiany strojów, pancerzy oraz broni i innego wyposażenia, mógł uniknąć zniszczenia przydatnej odzieży. Na ciele chłopca pojawiła się lekka, bawełniana koszula i dżinsy. Następnie, te pękły, pod wpływem przemiany. Białe pióra pokryły calutkie ciało stwora, który mógł mieć z pięć metrów długości. Ręce zmieniły się w silne skrzydła, ogon wydłużył. Łapy zatopiły się w śniegu. Twarz przyjęła formę długiego pyska, przypominającego połączenie dzioba i krokodylej paszczy. Vaherem chwycił delikatnie zębami torbę, po czym odbił się od ziemi. Pogoda była paskudna, ale nie miał zamiaru ryzykować tym, że ktoś go napadnie.
Lot zajął mu dłużej niż myślał. Padł na kamienna schody, dysząc ciężko, Cofnął przemianę w bestię i zmusił ciało, by te, z pomocą magii, odziało go w kożuch, szal, rękawiczki. Zgrzał się i był cholernie zmęczony. Podniósł swe ciało, uprzednio otrzepując ubranie ze śniegu. Następnie niepewnie zaczął wspinać się po schodach, kręciło mu się w głowie. Podszedł do dozory, strzegącego głównych drzwi, po czym wręczył mu dowód tożsamości i potwierdzenie, przyjęcia do szkoły.
— Nazywam się Vaherem Viperios — wysapał, zmęczony po długim locie. — Dopiero dzisiaj dotarłem do Nook of Wolves, pogoda jest okropna, w takie pogody źle pociągi jeżdżą, masakra. Mam się stawić u dyrektorki? Czy wystarczy, że skoczę do sekretariatu odebrać wszystko?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz