Gideon raczej nigdy nie interesował się pięknymi widokami, czy romantycznymi pejzażami; jakoś mało go to obchodziło. Jednak kiedy w spokoju przyglądał się zachodzącemu słońcu, którego promienie mieniły się pomarańczowożółtymi kolorami na przymarzniętym oceanie, na którym stado skrzeczących mew ślizgało się próbując wyszarpać sobie wzajemnie niewielkie szprotki, trochę wbrew sobie stwierdził, że ten widok był w pewien — może trochę pokrętny sposób — zachwycający.
Kiedy słońce już zaszło, a oni, nie rozmawiając o niczym konkretnym, a jednak trajkocząc niemal bez przerwy, zaczęli odczuwać nieprzyjemny chłód jesiennej, cichej nocy, opatulili się wzajemnie swoimi bluzami i siedząc ramię przy ramieniu, dalej upijali piwo, plotkując i zaśmiewając się z własnych historii.
Ostatecznie jednak ten niewielki piknik, który razem z Crystal celebrowali na opustoszałej już plaży, między paroma butelkami piw smakowych i paczkami niedojedzonych żelków i czipsów, został gwałtownie przerwany porywistym wiatrem i nagłym opadem gęstego śniegu, który, zanim dotarli do pensjonatu rodziny Amber, zdążył pokryć ich całe ubrania.
— Czekaj, czekaj, cicho — szepnął zaraz, kiedy tylko weszli na piętro, a przez cicho skrzypiące panele przedarł się calutki akompaniament cichych westchnień i tłumionych jęków rozchodzących się z pokoju na końcu korytarza.
— Ale jaja, to chyba Edith — zerknął na Crystal i powolutku prześlizgnął się do swojego apartamentu, trzymając otwarte drzwi, dopóki dziewczyna nie zdecydowała się zakończyć ich pseudopijackiego wieczoru w ciepłym, przytulnym pokoju.
— Wskakuj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz