Kiedy Atea opowiadała o tradycjach jej stada jednocześnie przybliżając Azjacie swoją historię, NamGi instruował jej kolejne posunięcia, nieznacznie poprawiał jej postawę, lub — tak, aby nie przeszkadzać w jej historii — wtrącał krótkie wskazówki i odpowiednie instruktaże, starając się przykuwać taką samą wagę zarówno do jej opowieści, jak i do postawy bitewnej.
Sam Dong, chociaż niezaprzeczalnie był zainteresowany jej tradycjami, nie wyobrażał sobie wiązać się z kimkolwiek na całe życie w tak młodym wieku.
Gdy mimochodem Azjata przypomniał sobie siebie sprzed trzech lat, powiedziałby, że niewiele miał wtedy w głowie; a już na pewno niewystarczająco, by zdawać sobie sprawę z siły miłości. Oczywiście, Lin-Sun, będąc prawą ręką ich ojca, próbował naciskać na zaślubiny, przedstawiając im kolejne córki wodzów pobliskich sekt, jednak NamGi, nie bardzo zresztą zainteresowany małżeństwem, o wiele bardziej wolał uciekać z wioski na parę dni w góry, czy puszcze, z daleka od tego wszystkiego, czym otaczał się na co dzień, łamiąc chyba każde obostrzenie swojego ojca.
Pomimo natłoku myśli i ataku miłych i niemiłych wspomnień, które powróciły do niego z siłą tajfunu, zdecydował się nie komentować czegoś tak ważnego jak tradycje, które dla Atei i chyba całej jej watahy, wydawały się podstawą istnienia.
— To ładna tradycja, przynajmniej dzięki temu wasze stada są silniejsze — odparł z uśmiechem i pomimo zainteresowania zamilknął, tym razem skupiając się wyłącznie na uczeniu dziewczyny.
— No — mruknął, odkładając tępy jian na miejsce. — Nieźle ci poszło. Naprawdę nieźle jak na pierwszy raz — westchnął i przetarł dłońmi zmęczoną twarz.
— Ah, pytałaś o tradycje — odparł, siadając na niewielkiej ławce tuż pod ścianą. — Ja generalnie wywodzę się z cholernie zabobonnej wioski. Tam, gdzie nie spluniesz, mamy jakąś tradycję — zaśmiał się cicho, przeciągając zmęczone mięśnie.
— No, ale mamy jedną taka .. Najfajniejszą. Przynajmniej ja ją zawsze lubiłem. Nasza wioska bardzo mocno czci boga nieba, Tianlonga. To niby miał być jakiś smok — pokiwał głową, przeczesując wilgotne włosy. — Cztery razy do roku zbieramy się wszyscy na takim ogromnym polu; wszystkie okoliczne sekty i pomniejsze obozy, żeby wspólnie każdy z nas puścił tian deng w niebo-- znaczy.. Wiesz, to takie lampiony — mówił dalej. — Zazwyczaj każdy na swoim lampionie pisze jakieś życzenie, czy prośbę i ponoć tym, którzy naprawdę czegoś chcą, się spełnia — uśmiechnął się łagodnie i powoli wstał z ławeczki z intencją pójścia pod prysznic.
— Coś mnie właściwie zastanawia — zaczął, kiedy powoli szli korytarzem. — Możesz się w ogóle zakochać drugi raz? No wiesz, w ten sam sposób? — zagaił, zerkając zaciekawiony w jej stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz