By
Tyna
|
20:08
|
Wzrok Roweny umknął w stronę trzepoczących skrzydeł chłopaka, które szeleściły nieznacznie z każdym niepozornym, szybkim ruchem, które wykonywały. Miała wrażenie, że przyspieszyły nieco, gdy chłopak się odezwał, udzielając jej odpowiedzi, która nawet jej nie interesowała, a pytanie rzuciła po prostu mimochodem. Uniosła jedną z brwi nieco wyżej, czerpiąc dziwną przyjemność z obserwowania tego, jak bardzo był zestresowany jej obecnością.
— Zaskoczyłam cię? — zapytała, w irytujący sposób przeciągając niektóre sylaby.
Nie oczekiwała żadnej odpowiedzi. Co prawda, trudno nazwać to jakąś szczególnie wyszukaną lub w ogóle prowokacją, ale po prostu miała na to ochotę.
Nie potrafiła oderwać wzroku od jego lekko połyskujących skrzydeł, których ruchy znowu nabrały intensywności, przez co trzepotanie stało się nieco głośniejsze, a do uszu Roweny dobiegał już nie tylko szelest, ale też niewielkie dzwonienie, co wywołało w niej niemałe zdziwienie. Był to dźwięk cholernie delikatny, subtelny w swej cichości i lekkości. Samej dziewczynie nie sprawiało żadnego problemu, żeby go wyłapać oraz znaleźć jego źródło, ale tylko dzięki jej niebanalnemu, niezwykle wyczulonemu słuchowi – ktoś trzymający się w granicach normy zapewne wcale by go nie usłyszał lub musiałby się mocno wsłuchać w nieprzeniknionej ciszy.
W gruncie rzeczy był to naprawdę przyjemny dźwięk, a przynajmniej jeden z przyjemniejszych, jakie Rowena słyszała w ciągu ostatnich miesięcy, bo miał w sobie coś niezwykle żywego, a ta cała kruchość tylko dodawała mu uroku. Dziewczyna jednak nie zastanawiała się nad tym, czy jej się podoba, ale gdyby zatrzymała się chociaż na chwilę i krótko nad tym zastanowiła, zapewne doszłaby do wniosku, że owszem.
Gdy McEalair rzucił coś o złym wrażeniu, proponując przy okazji opuszczenie damskiej toalety, Rowena zmarszczyła nieco brwi, przenosząc wzrok na jego wyraźnie zarumienioną twarz, nadal wsłuchując się w subtelne trzepotanie jego skrzydeł.
Nieco dokładniej przypomniała sobie piękny, słoneczny dzień sprzed lat, kiedy to zdarzyło jej się odwiedzić, w jej odczuciu, niewielki dom, rodziny McEalairów. Ona i chłopak stojący naprzeciw niej udali się wtedy na tyły rezydencji, gdzie miała okazję sprofanować to wszystko, czym emanowały rodziny ich obojga – właśnie tam z niesamowitą przyjemnością zrzuciła z głowy kapelusz, robiła duży rozkrok, przez co jej absurdalnie droga suknia nie układała się już tak pięknie, jak powinna, naciągała cięciwę jednego z idealnie profilowanych łuków, który układał się w jej niewielkich, delikatnych dłoniach, zachowując się tak, jakby naprawdę robiła to, na co miała ochotę, wciągając w to wszystko wiecznie przestraszonego McEalaira, który tamtego dnia był całkowicie spokojny i opanowany tylko wtedy, gdy strzelał.
Przez to wszystko – wspomnienie tej niewinnej, dziecięcej zabawy, wtedy znaczącej dla niej niezwykle dużo, oraz jeszcze niedawna rozmowa z Ateą na temat polowań, która narobiła jej ogromnej ochoty na chwycenie jakiejś broni i postrzelania w obojętnie co – była skłonna znów chwycić łuk w dłonie, by trochę poćwiczyć.
W oku Roweny coś błysnęło.
— Proponuję pójść oddać nasze ostatnie strzały — odparła, przechylając lekko głowę, przez co jej kolczyki lekko błysnęły. — Musimy dokończyć nasze małe zawody, Dzwoneczku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz