Widząc, że nieznajomy złożył skrzydła i po prostu odpuszcza sprzeczkę, Ven postanowił zrobić to samo. Zmusił swe szpony, by wróciły na swoje miejsce, kły również cofnęły się do odpowiedniego kanaliku, łuski zaś ułożyły. Ven otrzepał swoje spodnie, obrócił się, zdjął szybko opaskę, przetarł oczy, po czym znowu ją zawiązał. Słysząc propozycję Araba, uśmiechnął się delikatnie i poprawił torbę.
— Z wielką chęcią, jednakże nie panuje nad nią dobrze, no i... wiesz, niespecjalnie możesz na nią spojrzeć. Nie ma opasek w rozmiarach bestii.
Spojrzał, czy zabrał wszystkie rzeczy, ze sobą, plując sobie w brodę, że w ogóle wpadł na pomysł przyjścia do ogrodu. Choć koniec końców, do tej sytuacji musiało dojść, szkoła nie była jakoś niesamowicie wielka, a i tak wyczuli by się po jakimś czasie.
— Przepraszam Sonia, mam nadzieję, że nie zepsuło ci to humoru — zwrócił się łagodnie do dziewczyny. — Podziel się wrażeniami, po przeczytaniu książki, do zobaczenia! — Odchodząc, pomachał im jeszcze na pożegnanie.
Wchodząc do budynku, odetchnął z ulgą, czując przyjemne ciepło. Zaczynała się jesień więc w ogrodach panował niepokojąco mocny wręcz chłód. Obrzydliwy, sprawiający ból, dyskomfort. Chłopiec spojrzał na dotkliwie poranioną dłoń, w którą wbił swe szpony, by choć trochę ukoić nerwy. Przypominało mu to wszystkie sytuacje, w których się znalazł jak dotąd. Te niebezpieczne, gdzie gotowy był, by spojrzeć komuś prosto w oczy. Zdarzyło się to jedynie parę razy w jego marnym życiu, gdy został zmuszony do ostateczności. Plotki mówiły, że spojrzenia bazyliszków zamieniało w kamień, bzdura, jedynie meduzy to potrafiły. Oczy Vena wywoływały zaś szok, paraliż ciała, które doprowadzało do zawału. W każdym razie, człowiek i tak był po tym wszystkim sztywny.
Ven Viperios początkowo miał udać się do pokoju, jednak doskwierała mu nieco samotność. Mimo że, obawiał się Cerbera, doceniał to, że był, nie robił nic spektakularnego, po prostu chodził z kąta w kąt, ale był. Teraz, nawet jak miał więcej prywatności, nie miał zamiaru wracać do siebie tylko znaleźć inne miejsce do odrabiania lekcji, nawet jeśli miało być na dworze. Ostatecznie doszedł do wniosku, że chce mieć widok na panoramę rozciągającą się przed wejściem do Akademii, więc tam się udał. Spoglądał na swoje stopy, wymiana zdań z feniksem przywróciła go do świadomości, zdarzało mu się zapominać, że jest bazyliszkiem, gadem, pieprzonym, najbardziej jadowitym stworem na świecie. W pewien sposób był za to wdzięczny. Wtem, uderzył w kogoś z impetem, zbyt zajęty myślami. Stracił równowagę i runął na ziemię, obijając sobie przy tym kolana.
— Kurwa — wysyczał w języku gadów.
Podniósł, się, a następnie spojrzał na osobę, na którą wpadł, po czym osłupiał. Była... wielka, ale zaskakująco proporcjonalnie zbudowana, silna, wydawała się silna. Jej skóra przypominała kolor zachodu słońca, marzycielski, delikatny, choć pokryta była tatuażami w formie kwiatów, choć Venowi, te bardziej przypominały motyle. Uniósł głowę, by przyjrzeć się jej dokładniej. Miała długie, czarne włosy, a wśród nich, wystawały dwa czerwone rogi, których kolor na szpicach przyciemniał się. Twarz dziewczyny była zaskakująco delikatna, choć oczy, bez wyrazu, oraz duże kły, wystające nad dolną wargę dodawały jej groźnego, potężnego wyrazu. Ogr, przypomniał sobie Ven, była ogrem, jednakże nie takim, z jakimi dotychczas obcował, wydawała się z innego świata, inna, połączona bardziej ze światem duchowym niż światem ziemskim, jak ogry typowo europejskie.
Ven wysunął język, musiał zbadać jej zapach, by się upewnić. Tak jak zakładał. Woń wielu kadzideł, delikatnych materiałów, ognia, dymu, a zarazem słodki aromat kwiatów oraz owoców, który dopełniał całą kompozycję. Drewno, nieco piżma, typowo "męskie" wonie, woń siły, ale z drugiej strony miała w sobie dużo kobiecości. Inny gatunek ogra, fascynujący, nie spodziewał się, że dzisiejszy dzień przyniesie mu tyle niespodzianek. Najpierw feniks, a teraz... ta istota.
— Najmocniej przepraszam, nie widziałem cię, nie wiem, co we mnie wstąpiło, nie chciałem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz