W akompaniamencie żywej dysksji, często poprzeplatanej napadami śmiechu, oboje w końcu wyszli na powierzchnię od strony opustoszałych ogrodów szkolnych. W jesień nie robiły takiego wrażenia i w tym okresie już mało co tam rosło; bez barwnych kwiatów, czy liści na drzewach było tam po prostu szaro i ponuro.
Dodatkowo jesienne powietrze zaczynało trochę mrozić, a Raza raczej nie przepadał za chłodem. O wiele bardziej wolał wygrzewać się w letnim słońcu, chociaż zima też potrafiła być ładna.
— Wiesz, z rodzicami dużo migrowaliśmy — zaczął, przywołując naprawdę przestarzałe i zakurzone wspomnienia. — Kiedy ma się odpowiednio silne i wytrenowane skrzydła, latanie nie jest aż tak męczące, więc bez problemu mógłbym latać i latać. Moglibyśmy kiedyś polecieć na wycieczkę — pokiwał głową i zerknął w stronę siedzącego nieopodal chłopca.
Oczy szatyna już kilkukrotnie zerkały w tamtą stronę, ale tym razem przyjrzał mu się dokładnie. Od razu wyczuł, że coś jest nie tak, chociaż zrozumienie sytuacji zajęło mu parę dodatkowych sekund, głównie dlatego, że jeszcze nigdy nie widział bazyliszka z bliska.
Khalid nastroszył pióra i zatrzepotał skrzydłami ostrzegawczo, odsuwając się od białowłosego, mimo że wcale nie był aż tak blisko niego.
— Chodźmy może trochę dalej, co?
Raza był uczony dużo o tych stworzeniach i wolał się do nich nie zbliżać, jeśli nie byłoby to konieczne. Nie miał też pojęcia, dlaczego Akademia postanowiła tak bardzo ryzykować i pozwolić tej cholernej paskudzie się tutaj uczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz