NamGi bezprzerwy spoglądał w wyświetlacz telefonu, niecierpliwie oczekując SMS-a zwrotnego od Baochenga, z którym chciał się spotkać jak najszybciej - najlepiej w przeciągu kolejnych dziesięciu minut. W końcu w napadzie rozsądku — którego brakowało mu odkąd w ogóle zadecydował się iść do Mrocznego Lasu — stwierdził, że najlepiej i najbezpieczniej czułby się, gdyby to właśnie brat zgodził się z nim tam pójść.
Kiedy Azjata przemierzał korytarz kierując się w stronę skrzydła wschodniego z zamierzeniem odwiedzin Baochenga, nagle, nie do końca wiedząc jeszcze czemu, przewrócił się niefortunnie na obolałe plecy, a upuszczony z ręki telefon przekoziołkował trochę dalej od niego.
Kiedy NamGi z jęknięciem bólu otworzył otępiałe oczy, z pełnią siły i bezsilności uświadomił sobie, że po prostu miał już dość.
Że jeszcze w życiu nie miał takiego pecha.
Że cholernie wszystko go bolało.
I że jedyne, czego tak naprawdę chciał, to po prostu wrócić do Roweny i zatracić się w jej cudownie troskliwych ramionach.
— Cześć, Jelly — odparł odruchowo, sięgając stłuczoną ręką po poturbowany telefon leżący może z metr od niego. Nie zdziwił się, kiedy dostrzegł ogromne, rozwidlające się pęknięcie poprowadzone przez niemalże calutki ekran jego komórki.
Westchnął ciężko i pobieżnie tylko sprawdził, czy urządzenie przynajmniej dalej działało.
— Nic ci nie jest? — mruknął chyba bez większej potrzeby, bo meduza była cholernym, dziesięciometrowym wężem, którego prawdopodobnie mało co mogło faktycznie zaboleć.
Kiedy Azjata przemierzał korytarz kierując się w stronę skrzydła wschodniego z zamierzeniem odwiedzin Baochenga, nagle, nie do końca wiedząc jeszcze czemu, przewrócił się niefortunnie na obolałe plecy, a upuszczony z ręki telefon przekoziołkował trochę dalej od niego.
Kiedy NamGi z jęknięciem bólu otworzył otępiałe oczy, z pełnią siły i bezsilności uświadomił sobie, że po prostu miał już dość.
Że jeszcze w życiu nie miał takiego pecha.
Że cholernie wszystko go bolało.
I że jedyne, czego tak naprawdę chciał, to po prostu wrócić do Roweny i zatracić się w jej cudownie troskliwych ramionach.
— Cześć, Jelly — odparł odruchowo, sięgając stłuczoną ręką po poturbowany telefon leżący może z metr od niego. Nie zdziwił się, kiedy dostrzegł ogromne, rozwidlające się pęknięcie poprowadzone przez niemalże calutki ekran jego komórki.
Westchnął ciężko i pobieżnie tylko sprawdził, czy urządzenie przynajmniej dalej działało.
— Nic ci nie jest? — mruknął chyba bez większej potrzeby, bo meduza była cholernym, dziesięciometrowym wężem, którego prawdopodobnie mało co mogło faktycznie zaboleć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz