By
Shadow Memory
|
12:41
|
Ven wiedział, że sposób w jaki Luna nonszalancko wrzucała do torby flakony nie mógł pozostać niezauważony, dlatego nagła obecność liściku na ich ławce nie zdziwiła go, a wręcz podsyciła obawy chłopaka. Zerknął w stronę mężczyzny, który go podesłał. Viperios dyskretnie wysunął język, by zebrać informacje zapachowe o nieznajomym, śmierdział jak krew, ale nie świeża, metaliczna, bardziej przypominał lekko słodkawy zapach i posmak krwi miesięcznej u kobiet, stara krew, efekt jej trawienia, zapach mieszał się z dymem tytoniowym i jabolem. Trochę przypominał Venowi burdel, mordownię, w której kiedyś zmuszony był pracować, ludzie pachnieli tam i smakowali identycznie, typ wydawał się jak z pod ciemnej gwiazdy. Chłopak obrócił się, by mu się dokładniej przyjrzeć. Po czym niemal wstrzymał oddech, nieznajomy był przystojny, cholernie przystojny, ostre rysy twarzy, białe zęby, ostry wyraz i te przenikliwie oczy, no tak. Wampir, wampirzy czar, który wpływał na niemal wszystkie istoty, białowłosemu serce łomotało jak kołatka przy drzwiach, nieznajomy był cholernie atrakcyjnym upiorem.
Bazyliszek przeczytał szybko podsuniętą mu przez dziewczynę kartkę.
— Facet jest przestępcą, chyba, tak pachnie w każdym razie, a ty się chcesz z nim układać? — syknął. — Co my niby mamy mu dać?
Nagle go olśniło, gady żyły w odosobnionych, malutkich społecznościach, do których ciężko było dotrzeć. Bazyliszki również nie należały do częstych na świecie. Ven dotknął swych miękkich, różowych jak maliny ust. Jad. Jad jego gatunku służył do wielu rzeczy, w końcu był jednym z najgroźniejszych wśród gatunków humanoidalnych, toksyna zabijała szybko, ale mogła też sprawdzić się w farmacji, medycynie, a nawet przy produkcji narkotyków. Zastosowań było tyle, ile ktoś mógł wymyślić. Wątpił, by wampir miał dostęp do żywego bazyliszka, produkującego jad. Nie chciał kończyć szkoły przez durny pomysł Luny, ale w pewien sposób czuł się odpowiedzialny za to, co się działo. Wziął jeden z pustych flakonów.
— Odpisz mu, że mogę zaoferować swój jad — szepnął cicho do dziewczyny.
U jednej rodziny służył wręcz za dojną krowę, nie wiedział, ile osób otruli przez niego, w pewien sposób martwił się i nie chciał oddawać kolejnej morderczej broni, ale z drugiej strony nie chciał wylecieć ze szkoły i być współwinnym bardzo prawdopodobnego zawieszenia Luny, a dziewczyna wydawała się mieć już dość dużo na głowie.
Bazyliszek przeczytał szybko podsuniętą mu przez dziewczynę kartkę.
— Facet jest przestępcą, chyba, tak pachnie w każdym razie, a ty się chcesz z nim układać? — syknął. — Co my niby mamy mu dać?
Nagle go olśniło, gady żyły w odosobnionych, malutkich społecznościach, do których ciężko było dotrzeć. Bazyliszki również nie należały do częstych na świecie. Ven dotknął swych miękkich, różowych jak maliny ust. Jad. Jad jego gatunku służył do wielu rzeczy, w końcu był jednym z najgroźniejszych wśród gatunków humanoidalnych, toksyna zabijała szybko, ale mogła też sprawdzić się w farmacji, medycynie, a nawet przy produkcji narkotyków. Zastosowań było tyle, ile ktoś mógł wymyślić. Wątpił, by wampir miał dostęp do żywego bazyliszka, produkującego jad. Nie chciał kończyć szkoły przez durny pomysł Luny, ale w pewien sposób czuł się odpowiedzialny za to, co się działo. Wziął jeden z pustych flakonów.
— Odpisz mu, że mogę zaoferować swój jad — szepnął cicho do dziewczyny.
U jednej rodziny służył wręcz za dojną krowę, nie wiedział, ile osób otruli przez niego, w pewien sposób martwił się i nie chciał oddawać kolejnej morderczej broni, ale z drugiej strony nie chciał wylecieć ze szkoły i być współwinnym bardzo prawdopodobnego zawieszenia Luny, a dziewczyna wydawała się mieć już dość dużo na głowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz