By
Tyna
|
21:31
|
Ziołowa herbatka smakowała dokładnie tak jak Rowena się tego spodziewała, ale trudno stwierdzić, czy było to coś, co wpasowywało się w jej gusta. Szczerze wierzyła jednak w to, że mogliby istnieć amatorzy tego dziwacznego smaku.
Miała natomiast niewielkie trudności z uwierzeniem w to, co wygadywał woźny, bo chociaż wspomnienie o kompasie mogłoby wskazywać na to, że jednak nie jest kompletnym świrem i może faktycznie mieć jakiś wróżbiarski talent, tak potem jego wróżby coraz bardziej traciły sens za każdym razem, gdy wypowiadał kolejne zdanie. Robił to jednak z tak dużym zaangażowaniem i przekonaniem o słuszności własnych słów, że dziewczyna mu nie przerywała i spokojnie wysłuchała wszystkiego, co miał im do powiedzenia.
Trzeba jednak przyznać, że czuła się nieco zakłopotana, a to uczucie jedynie się potęgowało za każdym razem, gdy Clement zaznaczał, że w cokolwiek ona i NamGi się w przyszłości wpakują, będą siedzieć w tym razem. I nawet jeśli to wcale nie miała być prawda, a jedynie bajdurzenie, słuchanie o tym było dla niej dość krępujące.
Spojrzała pobieżnie na siedzącego obok niej chłopaka, gdy woźny wspomniał coś o "wielkiej posiadłości", a jej żołądek ścisnął się nieznacznie. Cokolwiek miał na myśli, dziewczyna żywiła szczerą nadzieję, że NamGi będzie trzymał się od tego budynku z daleka.
Clement nachylił się w jej stronę, a ona skrzywiła się nieco, nie mając najmniejszej ochoty zbliżać się do niego bardziej, niż było to absolutnie konieczne. Przechyliła głowę w jego stronę, biorąc kolejny łyk tej jego herbaty. Nie spodziewała się usłyszeć niczego konkretnego, ale biorąc pod uwagę natłok różnych informacji "o przyszłości", który im przedstawił, zgadnięcie, co tym razem jej wyjawi, było raczej niemożliwe.
Opluła się herbatą, gdy się odezwał.
– Dong? – prychnęła wyraźnie oburzona. – Naprawdę? Dong?
Rowena wytarła dłonią usta i gniewnie ściągnęła brwi, nadal nie ruszając się z miejsca.
– Słyszałeś go? – zwróciła się do NamGi'ego, wskazując dłonią na woźnego. – Powiedział, że będę się nazywać Dong, rozumiesz? Dong. To chyba jakiś pierdolony żart i do tego jebitnie nieśmieszny...
W tamtym momencie nabrała niemalże stuprocentowej pewności, że ten stary dziad po prostu cały ten czas sobie z nich kpił. Czuła się totalnie urażona tym, że ktoś w ogóle śmiał żartować sobie z niej w taki sposób.
Nie potrafiła jednak zdusić w sobie drobnego rozczarowania spowodowanego tą całą sytuacją i okropnej, duszącej myśli, że narobił jej trochę nadziei. Trudno jednak stwierdzić, czego te nadzieje właściwie dotyczyły... Clement patrzył na nią spokojnym, dobrotliwym, pełnym zrozumienia i cierpliwości spojrzeniem, nie komentując tego w żaden sposób. Jedynie przerzucił wzrok na NamGi'ego.
– Dong Rowena. No kurwa. Co to ma być za badziewne nazwisko? Kto niby tak się nazywa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz