Randka w Taau byłą raczej spontanicznym pomysłem i NamGi, będąc jeszcze w pociągu, zastanawiał się, czy spośród wszystkich możliwości, wybrał tę najwłaściwszą. Dong jeszcze cały poprzedni dzień głowił się, gdzie powinien zabrać Rowenę tak, aby dziewczyna była zadowolona (chociaż NamGi najbardziej chciał, żeby wilczyca była zachwycona i nieodwołalnie oczarowana tym wieczorem, tak jak on dzisiaj oczarowany był nią).
NamGi od dziecka był sentymentalny i wspomnienie ich pierwszej randki, przynajmniej dla Azjaty, powinno być chociaż trochę wyjątkowe. Tak, żeby za te parę lat, podążając wątpliwymi, chociaż uroczymi przepowiedniami Clementa, które dały mu sporo nadziei dotyczących ich relacji, mogli usiąść przed trzaskającym ogniem w kominku, w zimną, grudniową noc, wspominając z ciepłymi uśmiechami ich koślawe początki.
Więc kiedy Dong, przymierając głodem, balansował na krętych gałęziach Targowiska w celu zakupów, usłyszał o jakiejś imprezie portowej w Taau, od wyjątkowo wygadanego mężczyzny, który miał wybitnie dobre jabłka, stwierdził, że taki pomysł mógł być tym, który zachwyci Rowenę najbardziej.
— Idziemy — stwierdził z ciepłym uśmiechem i wsunął dłoń w jej własną, podążając krętą ścieżką aż do rynku.
Co jakiś czas NamGi zerkał w stronę Roweny, nie odzywając się, nie dlatego, że nie miał nic do powiedzenia, a dlatego, że w pewien sposób czuł się oniemiały jej wyglądem i tym delikatnym, absolutnie cudownym uśmiechem, który ani na chwilę nie schodził jej z ust.
Dong nie potrafił uwierzyć, że kiedyś, jeszcze parę dni temu, musiał wręcz walczyć, żeby przez ułamek sekundy dojrzeć przynajmniej cień uśmiechu na jej twarzy, w trakcie kiedy dziś widział go niemal nieprzerwanie.
I chociaż Rowena w roli niezłomnej piratki również miała swój urok — bo w końcu taką ją poznał i polubił — taka podobała mu się najbardziej i nie potrafił oderwać od niej wzroku. (Nie, żeby w ogóle próbował).
Kiedy trafili na rynek Taau, przywitała ich melodia morskich przyśpiewek, hucznie śpiewanych i granych przez pół-trzeźwy zespół, stojący gdzieś nieopodal, pośród kolorowych straganów z przeróżnym, barwnym towarem.
Nad placem wiły się sznury ze wzorzystymi, świecącymi lampionami, które rozwiewały mrok jesiennego wieczoru, a gdzieś na środku tańczyło parę trzeźwych i nietrzeźwych par, wyglądający na niesamowicie rozbawionych tutejszą atmosferą.
I chociaż wszystko dookoła powinno przykuwać uwagę, ciemne oczy Donga w końcu znów spoczęły na Rowenie, bo tylko ten widok faktycznie mu się podobał i tylko na nią chciał patrzeć tego wieczoru.
Szczególnie że w świetle tych kolorowych lampionów wyglądała jeszcze piękniej niż zazwyczaj.
— Cholera — zaśmiał się i przesunął dłonią po twarzy, próbując powstrzymać się, żeby co sekundkę nie powtarzać, jak olśniewająco wyglądała.
— Piękna jesteś — i na nic zdały się te pseudopróby, bo wyglądała tak, że mógłby po prostu leżeć i powtarzać jej to w kółko.
— Chodź tu — uśmiechnął się i kładąc dłonie na jej policzkach, schylił się na tyle, by móc ucałować jej truskawkowe usta dopóty, dopóki jeden z pijanych mężczyzn nie trącił go ramieniem, odpychając nieznacznie od Roweny i jej absolutnie bezkonkurencyjnych warg, które mógłby pieścić godzinami.
NamGi zaśmiał się promiennie i zerknął na dziewczynę, ciągnąc ją w stronę stoiska z alkoholem.
— Ale tym razem nie doprowadzajmy się do aż takiego stanu. Po ostatnim nie wychodziłem z toalety.
NamGi od dziecka był sentymentalny i wspomnienie ich pierwszej randki, przynajmniej dla Azjaty, powinno być chociaż trochę wyjątkowe. Tak, żeby za te parę lat, podążając wątpliwymi, chociaż uroczymi przepowiedniami Clementa, które dały mu sporo nadziei dotyczących ich relacji, mogli usiąść przed trzaskającym ogniem w kominku, w zimną, grudniową noc, wspominając z ciepłymi uśmiechami ich koślawe początki.
Więc kiedy Dong, przymierając głodem, balansował na krętych gałęziach Targowiska w celu zakupów, usłyszał o jakiejś imprezie portowej w Taau, od wyjątkowo wygadanego mężczyzny, który miał wybitnie dobre jabłka, stwierdził, że taki pomysł mógł być tym, który zachwyci Rowenę najbardziej.
— Idziemy — stwierdził z ciepłym uśmiechem i wsunął dłoń w jej własną, podążając krętą ścieżką aż do rynku.
Co jakiś czas NamGi zerkał w stronę Roweny, nie odzywając się, nie dlatego, że nie miał nic do powiedzenia, a dlatego, że w pewien sposób czuł się oniemiały jej wyglądem i tym delikatnym, absolutnie cudownym uśmiechem, który ani na chwilę nie schodził jej z ust.
Dong nie potrafił uwierzyć, że kiedyś, jeszcze parę dni temu, musiał wręcz walczyć, żeby przez ułamek sekundy dojrzeć przynajmniej cień uśmiechu na jej twarzy, w trakcie kiedy dziś widział go niemal nieprzerwanie.
I chociaż Rowena w roli niezłomnej piratki również miała swój urok — bo w końcu taką ją poznał i polubił — taka podobała mu się najbardziej i nie potrafił oderwać od niej wzroku. (Nie, żeby w ogóle próbował).
Kiedy trafili na rynek Taau, przywitała ich melodia morskich przyśpiewek, hucznie śpiewanych i granych przez pół-trzeźwy zespół, stojący gdzieś nieopodal, pośród kolorowych straganów z przeróżnym, barwnym towarem.
Nad placem wiły się sznury ze wzorzystymi, świecącymi lampionami, które rozwiewały mrok jesiennego wieczoru, a gdzieś na środku tańczyło parę trzeźwych i nietrzeźwych par, wyglądający na niesamowicie rozbawionych tutejszą atmosferą.
I chociaż wszystko dookoła powinno przykuwać uwagę, ciemne oczy Donga w końcu znów spoczęły na Rowenie, bo tylko ten widok faktycznie mu się podobał i tylko na nią chciał patrzeć tego wieczoru.
Szczególnie że w świetle tych kolorowych lampionów wyglądała jeszcze piękniej niż zazwyczaj.
— Cholera — zaśmiał się i przesunął dłonią po twarzy, próbując powstrzymać się, żeby co sekundkę nie powtarzać, jak olśniewająco wyglądała.
— Piękna jesteś — i na nic zdały się te pseudopróby, bo wyglądała tak, że mógłby po prostu leżeć i powtarzać jej to w kółko.
— Chodź tu — uśmiechnął się i kładąc dłonie na jej policzkach, schylił się na tyle, by móc ucałować jej truskawkowe usta dopóty, dopóki jeden z pijanych mężczyzn nie trącił go ramieniem, odpychając nieznacznie od Roweny i jej absolutnie bezkonkurencyjnych warg, które mógłby pieścić godzinami.
NamGi zaśmiał się promiennie i zerknął na dziewczynę, ciągnąc ją w stronę stoiska z alkoholem.
— Ale tym razem nie doprowadzajmy się do aż takiego stanu. Po ostatnim nie wychodziłem z toalety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz