Przez ostatnie dni Gideon nie miewał się zbyt dobrze.
Chodził rozdrażniony bardziej niż kiedykolwiek, niewiele wychodził z pokoju, a jedyny spacer, w którym sporadycznie brał udział to ten po piwo do najbliższego sklepu (i w zasadzie rzadko bywało tak, żeby Anvill w ogóle za nie zapłacił).
Chodził rozdrażniony bardziej niż kiedykolwiek, niewiele wychodził z pokoju, a jedyny spacer, w którym sporadycznie brał udział to ten po piwo do najbliższego sklepu (i w zasadzie rzadko bywało tak, żeby Anvill w ogóle za nie zapłacił).
Po zakończonej leśnej wycieczce nie pojawiał się zbyt często na korytarzach szkolnych, przez co, chwalebnie zresztą, ciołki i jełopy z niższych klas mogły cieszyć się spokojnym życiem bez codziennych docinek i gnębień młodego wampira.
Gideon również nie udzielał się publicznie, nie licząc oczywiście zajęć bo na te — ignorując spóźnienia i sporadyczne ucieczki — uczęszczał częściej niż kiedykolwiek. Większość przesypiał, ale obecności miał naprawdę sporo, zwłaszcza w porównaniu do ostatnich miesięcy, w których praktycznie w ogóle nie było go w szkole.
I dyrektorka łaskawie przestała się go czepiać na każdym kroku.
I dyrektorka łaskawie przestała się go czepiać na każdym kroku.
Młody wampir, wbrew jego towarzyskiej naturze, nie wychodził też ze znajomymi, ani z nikim się nie kontaktował. Od czasu do czasu jedynie pomyślał o Edith, Yuu, czy braciach Johnson, zastanawiając się co konkretnie było u nich słychać, ale nigdy jednak nie miał większej ochoty by wyjść z pokoju i się o tym przekonać.
Korzystając z deszczowego wieczora, Gideon zadecydował się pozostawić swoje alchemiczne eksperymenty i pospiesznie skoczyć do sklepu, by kupić gumy i zwędzić piwo, lub — przy nagłym ataku pragnienia — coś mocniejszego.
Nakładając na głowę kaptur, wyłączył biurową lampkę o bladym świetle i zdjął okulary z obolałych już oczu. Przecierając je mocno wyszedł z pokoju i spokojnym krokiem udał się w stronę wyjścia akademii, do póki Edith prawie go nie staranowała.
Anvill miał raczej mieszane uczucia do tego spotkania; nie był pewien, czy miał ochotę na czyjekolwiek towarzystwo, ale uznał, że niemiłym byłoby zignorowanie koleżanki.
— Cześć. Gdzie tak lecisz?
Korzystając z deszczowego wieczora, Gideon zadecydował się pozostawić swoje alchemiczne eksperymenty i pospiesznie skoczyć do sklepu, by kupić gumy i zwędzić piwo, lub — przy nagłym ataku pragnienia — coś mocniejszego.
Nakładając na głowę kaptur, wyłączył biurową lampkę o bladym świetle i zdjął okulary z obolałych już oczu. Przecierając je mocno wyszedł z pokoju i spokojnym krokiem udał się w stronę wyjścia akademii, do póki Edith prawie go nie staranowała.
Anvill miał raczej mieszane uczucia do tego spotkania; nie był pewien, czy miał ochotę na czyjekolwiek towarzystwo, ale uznał, że niemiłym byłoby zignorowanie koleżanki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz