W horrorach tragedia zawsze
zaczynała się od lustra. Zwabieni do złotej ramy, niczego nieświadomi, omamieni
pięknem zdobienia śmiałkowie, skazywali się na śmierć. Dawali się skusić
tajemnicą. Atea to wiedziała, ale nie mogła się temu oprzeć. Długimi, bladymi
palcami sięgnęła do zimnej powierzchni, z zachwytem po niej błądząc. Dotykając
własnego odbicia, całym ciałem czuła pulsowanie, czuła magię... Chociaż
widziała samą siebie, nie rozpoznawała tej zagubionej osoby. W jej niebieskich
oczach nie było niczego. A potem zmieniły kolor… Dostrzegła w nich tak bardzo
znajomą czerń.
- Kai! – krzyknęła i coś ją
wciągnęło w zupełnie inny świat. Tracąc równowagę upadła twarzą w zaschniętą
trawę, przesączoną odorem śmierci. Podnosząc się na rękach miała wrażenie, że
dotykała ostrych igieł jeża. Skrzywiła się wstając i zerkając na wnętrze dłoni
w poszukiwaniu bolesnych ran. Miała dreszcze od panującego dookoła zimna, mimo
że niskie temperatury nigdy nie wywoływały u niej dyskomfortu, lubiła chłód. Rozglądając
się nie rozpoznawała lasu, wcale nie wyglądał jak te, które znała. To nie była
jej miła i ciepła przystań pełna wysokich, rozłożystych i soczyście zielonych
drzew. Tutaj panował mrok. Szare, albo brązowe liście. Czarne, chropowate pnie
i ten smród. Czuła jak bardzo negatywna siła przedziera się przez jej organizm,
aż do jego najgłębszych zakamarków. Czuła strach przenikający trzewia, ale
jednocześnie coś ją ciągnęło w głąb tej puszczy.
Ruszyła się, ale jej krok był
niepełny, przerwany przez NamGiego, który próbował ją zatrzymać. Nie
posłuchała. Nie posłuchała, bo jego głos niknął w tle innego, silniejszego.
Temu nie była w stanie się oprzeć. Pobiegła tam, gdzie zdawało jej się słyszeć
źródło. Powtarzał tylko jedno słowo ATEA,
jakby ją wzywał. A było w nim tyle uczucia, za którym tak bardzo tęskniła, że
się zatraciła. Przedzierając się przez ostre zarośla, przez gęstwiny krzewów, w
ogóle nie czuła szram, które wypalały jej skórę. Las wyraźnie ich tutaj nie
chciał, blokując gałęziami ścieżkę, jakby był żywym organizmem. Wilczyca się
nie poddawała, co wyraźnie irytowało środowisko, bo gdzieś z daleka zaczęły
docierać jęki i głośne pomruki, brzmiące coraz wyraźniej, jakby drzewa i zagubione
dusze były ze sobą związane. Im dalej biegła, tym bardziej się czuła osaczona
wrogiem. Dusiła się, próbując złapać utracone wspomnienia. Z jej gardła,
zupełnie nieświadomie, w pewnym momencie zaczął się wyrywać wrzask. Aż w końcu
wycieńczona potknęła się o korzeń, który wyskoczył z ziemie i upadła po raz
kolejny. Tym razem, jednak, już się nie podniosła. Rozpacz ją torturowała,
ściskała za serce. Nie mogła przecież wiedzieć, że intensywność tych uczuć była
zależna od mroku i śmierci dookoła nich. Klęcząc na kolanach i płacząc wyrywała
trawę, jakby to jej miało pomóc.
- On był… - załkała drżącym
głosem. - … moim partnerem, moim uwiązaniem – zakryła twarz dłońmi nadal ściskającymi
siano. Pierwszy raz od jego śmierci mówiła o tym na głos i do kogoś. Musiała,
bo już nie mogła wytrzymać tych okowów.
- To miał być nasz pierwszy sezon
godowy… - więcej mówić nie musiała. Mówiła już trochę spokojniej, jakby się w
tym zatracając.
Wróciły wspomnienia tamtych dni,
pełnych stresu, paniki i rozmów przygotowujących z rodzicami, którzy doskonale
rozumieli jak się czuła para młodych wilków, podejmująca decyzję o godach.
Czuła się wtedy tak samo, jak przy ich pierwszych spotkaniach w cieniu nocy. Poza
rewirem każdego z nich, żeby nieakceptujący tego związania rodzice ich nie
rozdzielili. Atea wiedziała, że Kai będzie jej przyszłością, a Kai wiedział, że
to Atea była mu przeznaczona. Ale los chciał zupełnie inaczej…
Dziewczyna zaniosła się płaczem,
przytłoczona tym wszystkim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz