Drapanie się po dwudniowym zaroście niosło ze sobą przyjemne uczucie oraz dość zabawny dźwięk. Podobnie jak chrupanie docierające do jego uszu z ust samicy siedzącej obok niego. Skupiał się na już bardziej jesiennym niż wcześniej, chłodnym wietrze. Przez chwilę poczuł jak dreszcz skrada się po jego odsłoniętych przedramionach, ale ostatecznie zrezygnował z pojawienia się. Podziemia wciąż były jedynym miejscem, które powodowały u niego gęsią skórkę po tych wszystkich latach.
Starał się na nią nie patrzeć. Nic ich nie łączyło. Nie spędzili wiele czasu ze sobą. Nie znali się absolutnie poza kilkoma minutami rozmowy i nieudaną próbą walki między sobą. A mimo to irytował go inny zapach na jej ciele. Ubrania innego samca na niej. Ślady po zębach. Nic go nie wiązało z nią, ale czuł irytację. Denerwowało go to, że nie mógł dostrzec powodu tych odczuć.
- Żyjesz? - Rzucił do Roweny gdy ta klęła pod nosem kaszląc jak ofiara zarazy. Patrzył uważnie na ruchy samicy gdy ta próbowała opanować odruch ciała. Chyba było jej za zimno. Podrapał się po szyi lekko pochylając głowę na bok w zwierzęcym geście, powodując, że jego obroża się przekrzywiła na chwilę, która niczym żywa istota zalśniła ognistym błękitem, niezadowolona, że jest poruszana bez potrzeby. Nie miał dodatkowego nakrycia, by zaproponować dziewczynie więc tylko przesunął się na linię wiatru, by ją z lekka osłonić. Przyjemnie zimny wiatr przesuwał się po jego ciele dając mu odczuć kojący chłód na swoim ciele. Zastanawiało Skylosa fakt, że samica była wilkowata a mimo to odczuwała zimno. Była z tych ciepłolubnych?
Zacisnął mocniej szczęki i potrząsnął głową na boki wpierw by pozbyć się myśli, a następnie by odmówić podsuniętej mu czekolady. Choć pachniała dobrze, czuł, że spowodowałaby rewolucję w jego trzewiach. Nie zwykł jadać słodyczy od czasów Sybilli i jej cudownego placka na miodzie. Na wspomnienie ambrozji na swoim języku odczuł głód. Sycząc pod nosem podczas schylania się do, wiecznie obecnego, plecaka koło jego nogi wyciągnął z niego zwinięte w pęk suszone mięso. Podczas prostowania się rzucił okiem na swój bok, będzie musiał iść do pokoju medycznego
i poprosić o zmianę opatrunku. Obecny przeszedł krwią i prezentował przez plamy, które przebiły się na koszuli, wszystkie odcienie brązu zaschniętej posoki. Nie za bardzo tym przejęty wgryzł się mocno psimi zębami w mięso i szarpnął by oderwać potężny kawałek z warknięciem i zacząć go żuć bez większego przekonania. Położył nieruszoną część między sobą a samicą, w razie gdyby jej się skończyła czekolada. Z wystającym z ust suszem uniósł łeb ku górze. Niebo robiło się coraz jaśniejsze, zmrużył ślepia tęskniąc za nieprzeniknionymi ciemnościami. Cieszył się, że zbliża się jesień. Krótsze dni, dłuższe noce. Chłód. Może przez chwilę poczuje się jak w domu.
Starał się na nią nie patrzeć. Nic ich nie łączyło. Nie spędzili wiele czasu ze sobą. Nie znali się absolutnie poza kilkoma minutami rozmowy i nieudaną próbą walki między sobą. A mimo to irytował go inny zapach na jej ciele. Ubrania innego samca na niej. Ślady po zębach. Nic go nie wiązało z nią, ale czuł irytację. Denerwowało go to, że nie mógł dostrzec powodu tych odczuć.
- Żyjesz? - Rzucił do Roweny gdy ta klęła pod nosem kaszląc jak ofiara zarazy. Patrzył uważnie na ruchy samicy gdy ta próbowała opanować odruch ciała. Chyba było jej za zimno. Podrapał się po szyi lekko pochylając głowę na bok w zwierzęcym geście, powodując, że jego obroża się przekrzywiła na chwilę, która niczym żywa istota zalśniła ognistym błękitem, niezadowolona, że jest poruszana bez potrzeby. Nie miał dodatkowego nakrycia, by zaproponować dziewczynie więc tylko przesunął się na linię wiatru, by ją z lekka osłonić. Przyjemnie zimny wiatr przesuwał się po jego ciele dając mu odczuć kojący chłód na swoim ciele. Zastanawiało Skylosa fakt, że samica była wilkowata a mimo to odczuwała zimno. Była z tych ciepłolubnych?
Zacisnął mocniej szczęki i potrząsnął głową na boki wpierw by pozbyć się myśli, a następnie by odmówić podsuniętej mu czekolady. Choć pachniała dobrze, czuł, że spowodowałaby rewolucję w jego trzewiach. Nie zwykł jadać słodyczy od czasów Sybilli i jej cudownego placka na miodzie. Na wspomnienie ambrozji na swoim języku odczuł głód. Sycząc pod nosem podczas schylania się do, wiecznie obecnego, plecaka koło jego nogi wyciągnął z niego zwinięte w pęk suszone mięso. Podczas prostowania się rzucił okiem na swój bok, będzie musiał iść do pokoju medycznego
i poprosić o zmianę opatrunku. Obecny przeszedł krwią i prezentował przez plamy, które przebiły się na koszuli, wszystkie odcienie brązu zaschniętej posoki. Nie za bardzo tym przejęty wgryzł się mocno psimi zębami w mięso i szarpnął by oderwać potężny kawałek z warknięciem i zacząć go żuć bez większego przekonania. Położył nieruszoną część między sobą a samicą, w razie gdyby jej się skończyła czekolada. Z wystającym z ust suszem uniósł łeb ku górze. Niebo robiło się coraz jaśniejsze, zmrużył ślepia tęskniąc za nieprzeniknionymi ciemnościami. Cieszył się, że zbliża się jesień. Krótsze dni, dłuższe noce. Chłód. Może przez chwilę poczuje się jak w domu.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz