Gideon wydawał się... inny, niż Atea go zapamiętała. Nie mieli zbyt dużo okazji na rozmowę, więc nie mogła powiedzieć, że go znała przed trzema laty, ale widziała znaczącą różnicę. Z jednej strony powiedziałaby, że to sugerowało po prostu dorosłość, ale z drugiej strony wydawał jej się... przygaszony. Więc też nie mogła powiedzieć, czy jego aktualna odsłona była wynikiem dojrzałości, czy po prostu zmęczenia nużącym, bezbarwnym życiem. Wyglądał trochę tak, jakby... nie był usatysfakcjonowany tym, na czym stał? Albo po prostu to nie była jego pora czy dzień. Każdemu zdarzały się gorsze godziny, może akurat ona na takie u niego trafiła.
W pierwszej chwili odniosła wrażenie, że ją wyrzuci, a w kolejnej wyraźnie dał jej sygnał, że nie pachniała specjalnie zachęcająco. Nie zdziwiło jej to, bo sama czuła, że chyba aż za bardzo zaczynała cuchnąć, jakby była... bliżej niż dalej. No niewiele mogła zrobić, jej przyspieszona regeneracja nie była w stanie podołać tak silnej toksynie.
-Jeśli efektem będzie to, że przeżyję, to czekanie nie jest dla mnie problemem... - zaczęła, ale w porę zorientowała się, że w sumie małe znaczenie miało tutaj jej samozaparcie, jeśli nie dostanie odtrutki w odpowiednim czasie. -Znaczy, tak myślę... - dodała, sprawiając wrażenie może aż za mało przejętej tym, że śmiertelny jad wyżerał jej wnętrzności. Nie czuła się dobrze, ale wolała sprawiać wrażenie, że była w świetnym stanie. Tym lepiej więc, że pozwolił jej usiąść na zapleczu. Kiedy to zrobiła, od razu poczuła jak bardzo tego potrzebowała. Dreszcze wstrząsnęły jej ciałem, ustępując dopiero wtedy, kiedy wstrzyknął jej jakieś lekarstwo do krwi. Chociaż zrobiła się przy tym jakoś wyjątkowo senna. To chyba nie był dobry znak.
-Dziękuję – oparła się o krzesło patrząc na mężczyznę, który usiadł do biurka zawalonego dziwnymi, kolorowymi substancjami. Alchemia nigdy nie była obiektem jej zainteresowania, ale musiała przyznać, że jego zasoby robiły wrażenie. W sumie miał trzy lata, żeby je uzupełnić.
-To jad Girtablilu w czystej postaci z ogona, więc uważaj – wspomniała, żeby wiedział z czym ma do czynienia. -Ja zostałam zraniona jednym z odnóży, dlatego mnie jeszcze nie zabiło. Kiedy Girtablilu swój pancerz zalewa swoim jadem, staje się on o wiele słabszy – wyjaśniła, dając mu obraz całej sytuacji. Powinna była zmienić opatrunek na boku, bo już całkowicie przesiąknął, ale nie miała do tego głowy. Później się uda do medyka z tym, teraz trzeba było zadziałać od środka.
-Atea Beamont, a znamy się z akademii Nook, chociaż różnił nas profil klasy i raczej rzadko mieliśmy okazję porozmawiać. Jestem tym nadpobudliwym białym wilkiem z ADHD, który wiecznie miał spór z Panią Charms o to, że nie potrzebuję władać bronią białą, bo wystarczą mi moje umiejętności naturalne – skuliła się na fotelu, na którym siedziała, a oczy jej się zamykały ze zmęczenia. -Widzę, że nie próżnowałeś przez te trzy lata – uśmiechnęła się słabo. -Udało ci się założyć sklep, gratuluję – mówiła jak najbardziej szczerze. -To było twoje marzenie, czy po prostu nagła inicjatywa?

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz