Gdy promienie słońca wdały się do sypialni, Jelly uchyliła oczy, po czym leniwie zeszła z łóżka. Mieszkanie nad księgarnią było dość ciasne i małe, nie mogli sobie pozwolić na dwa łóżka. Żadne z nich nic nie miało przeciwko takiemu rozwiązaniu, byli w końcu dla siebie jak rodzeństwo.
Dni w Taau mijały powoli. Pogoda zwykle dopisywała, chłodna bryza rozwiewała włosy. Spokojna sielanka pozwalała zapomnieć i zrelaksować się.
Jelly nadal rosła, w ciągu ostatnich trzech lat może o trzydzieści centymetrów. Ludzka forma się nie zmieniała, w końcu nie zrzucała skóry. Spełzła na dół, do sklepu, by uporządkować i poukładać to, czego nie mogła zrobić wcześniej. Ven, mimo że urósł i wydoroślał, wciąż był wątły i dość cherlawy, więc to ona zajmowała się przenoszeniem ciężarów. Otworzyła okno, by przewietrzyć sklep o poranku.
Układała książki, nucąc cicho pod nosem, wdychając zdrowe, świeże, najodowane powietrze. Wiatr przynosił ze sobą wiele zapachów. Raz osłabiających, raz obrzydliwych, raz pięknych.
Właśnie wkładała kasę do urządzenia, sprawdzając czy wszystkie pieniądze są odpowiednio policzone, a kwota zgadza się z tym, co zapisał poprzedniego dnia Ven, gdy do jej nozdrzy dotarła nowa woń.
Nowa, a jednak stara, kusząca. Obezwładniająca zapachem pieprzu syczuańskiego, chili, dymu. Mieszanka orientalnych przypraw. Przyprawiona nutą letnich owoców i kwiatów. Lato, ciepło. Zapach miał kojący wpływ na Jelly. Tak pachniały dla niej spokojne lata w Nook of Wolves. Tak pachniał...
Otwarła szeroko oczy, zamknęła kasę, po czym gwałtownie wypełzła ze sklepu, w akompaniamencie zaniepokojonego wołania przyjaciela. Wydostała się na bruk. Wysunęła język. Pierwszy raz od tak dawna tropiła, poszukiwała. Pierwszy raz od tak dawna jej zwykle ukryte, drapieżne ja się uaktywniło.
Człowiek ten, nadszedł od północy, roztaczając wokół siebie zapach orientu i swoiste ciepło. Tak przynajmniej założyła. Gorgon nie chciało się wierzyć w taki zbieg okoliczności, ale tak bardzo chciała. Nie widziała znajomych długi czas. Został jej jedynie Ven, jedyna osoba, która była dla niej dobra, która wciąż była.
Hana pewnego dnia rozpłynęła się w powietrzu, co niemal złamało serce Jelly. Lubiła ją, szanowała. Traktowała jak swoją powierniczką, ale ona odeszła. Jelly i Ven cierpieli oboje, na swój sposób, każde z nich przywiązało się do Hany Miury.
Zapach, który czuła Jelly przywodził jej na myśl co innego, coś o wiele bardziej... kuszącego. Przesuwała się szybko wśród krętych uliczek, aż w kątem oka dostrzegła sczupłą, posępnie wyglądającą postać. Mężczyzna szedł w kierunku morza, portu, ubrany w piękną, wzorzystą yukatę.
Nie, to nie może być...
Nie, to był.
Dong NamGi.
Pamiętała jak jego imię dźwięcznie brzmiało w ustach każdego, Jak gładko ślizgało się po języku. NamGi, pachniał jak NamGi. Z tyłu... wyglądał jak poraniony, zabliźniony NamGi. NamGi, silniejszy? Smutniejszy? Ale wciąż NamGi.
Ruszyła więc, radosna jak nigdy, po czym złapała mężczyznę w ramiona, przytuliła mocno i spojrzała w oczy.
— NamGi! — krzyknęła radośnie. Jej głos się lekko załamał. — Ty żyjesz! Ty... — odsunęła go od siebie i puściła.
Oddychała ciężko, pełną piersią, patrząc na dość mizernego NamGiego. Wyglądał gorzej, pokryty bliznami. Wyglądał jakby nie spał przez ostatnie trzy lata, jakby żył na ulicy. Jakby był wykończony życiem. Ale żył, i stał przed nią. Żywy Dong NamGi.
Plotka 3
Już wkrótce...

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz