NamGi zawsze był skory do poświęceń, ale niewielu było ludzi, dla których naprawdę i bez zawahania poświęciłby swoje życie. Nie chodziło o puste słowa, obietnice bez pokrycia, ani o pochopne deklaracje, które składał sobie każdy – chodziło o faktyczną prostotę tych słów oraz śmiertelną pewność, że w potrzebie faktycznie by to zrobił. Rodzina nadawała sens jego życiu i gdyby któregoś dnia miał ocalić Faustę albo Baochenga kosztem siebie, zrobiłby to i obroniłby ich przed całym złem.
Ich kontakt od zawsze był dobry, ale dopiero śmierć i ofiara Jintaō sprawiły, że stworzyli spójną i nierozerwalną całość; stworzyli prawdziwą rodzinę, która gotowa była na wszystko, by wzajemnie się chronić.
To właśnie w tym okresie NamGi najbardziej przybliżył się do swojego brata i to właśnie wtedy BaoCheng był ostoją spokoju dla niestabilnych emocji chłopca, który nigdy nie pogodził się ani z utratą najlepszego przyjaciela, ani z zjadliwymi wyrzutami sumienia. Później starszy brat stał się wzorem ideału, do którego dążył i którego podziwiał bardziej, niż kiedykolwiek kogokolwiek innego.
Przez ostatnie trzy lata nie mieli jednak wielu okazji, żeby porozmawiać. NamGi regularnie pisał listy, jednak to nigdy nie było w stanie zastąpić prawdziwej rozmowy, za którą tęsknił jak za niczym innym.
Poczuł chęć odwiedzenia Baochenga, a to zdawało się współgrać z tajemniczym problemem Jelly. Temat magii – a już szczególnie magii lodu – w ustach dziewczyny brzmiał dość komicznie i chyba tylko siła spokoju powstrzymała NamGiego od salwy durnego śmiechu. Wydarzeń z Akademii nie pamiętał jakoś szczególnie, ale kojarzył, że gady mają wrodzony, czy niemal instynktowny wstręt do zimna.
NamGi zresztą też miałby wstręt do rzeczy, które mogłyby go zabić.
— Widzisz, właściwie to moglibyśmy odwiedzić Baochenga. Nawet jeśli nie byłby w stanie nam pomóc, obok Hégǔ leży miasto, dosyć duże, w którym czasem można spotkać jakiegoś maga. Tylko... — przerwał na parę chwil, dokładnie lustrując ją wzrokiem i z wolna dochodząc do wniosku, że chyba przez ostatnie lata urosła.
— Do Hégǔ są jakieś trzy dni drogi konno. A ... My nie mamy koni twoich rozmiarów, więc nie wiem, jak moglibyśmy się tam dostać. Wierzę, że jesteś wystarczająco silna, żeby przez jakiś czas pełznąć, ale to długa i wyboista droga ... — NamGi westchnął markotnie, opierając policzek o dłoń. Uniósł wzrok na Jelly i zaczął się w nią wpatrywać z wyczekiwaniem, wierząc, że zaraz da jakieś cudowne rozwiązanie dla ich problemu.
Ich kontakt od zawsze był dobry, ale dopiero śmierć i ofiara Jintaō sprawiły, że stworzyli spójną i nierozerwalną całość; stworzyli prawdziwą rodzinę, która gotowa była na wszystko, by wzajemnie się chronić.
To właśnie w tym okresie NamGi najbardziej przybliżył się do swojego brata i to właśnie wtedy BaoCheng był ostoją spokoju dla niestabilnych emocji chłopca, który nigdy nie pogodził się ani z utratą najlepszego przyjaciela, ani z zjadliwymi wyrzutami sumienia. Później starszy brat stał się wzorem ideału, do którego dążył i którego podziwiał bardziej, niż kiedykolwiek kogokolwiek innego.
Przez ostatnie trzy lata nie mieli jednak wielu okazji, żeby porozmawiać. NamGi regularnie pisał listy, jednak to nigdy nie było w stanie zastąpić prawdziwej rozmowy, za którą tęsknił jak za niczym innym.
Poczuł chęć odwiedzenia Baochenga, a to zdawało się współgrać z tajemniczym problemem Jelly. Temat magii – a już szczególnie magii lodu – w ustach dziewczyny brzmiał dość komicznie i chyba tylko siła spokoju powstrzymała NamGiego od salwy durnego śmiechu. Wydarzeń z Akademii nie pamiętał jakoś szczególnie, ale kojarzył, że gady mają wrodzony, czy niemal instynktowny wstręt do zimna.
NamGi zresztą też miałby wstręt do rzeczy, które mogłyby go zabić.
— Widzisz, właściwie to moglibyśmy odwiedzić Baochenga. Nawet jeśli nie byłby w stanie nam pomóc, obok Hégǔ leży miasto, dosyć duże, w którym czasem można spotkać jakiegoś maga. Tylko... — przerwał na parę chwil, dokładnie lustrując ją wzrokiem i z wolna dochodząc do wniosku, że chyba przez ostatnie lata urosła.
— Do Hégǔ są jakieś trzy dni drogi konno. A ... My nie mamy koni twoich rozmiarów, więc nie wiem, jak moglibyśmy się tam dostać. Wierzę, że jesteś wystarczająco silna, żeby przez jakiś czas pełznąć, ale to długa i wyboista droga ... — NamGi westchnął markotnie, opierając policzek o dłoń. Uniósł wzrok na Jelly i zaczął się w nią wpatrywać z wyczekiwaniem, wierząc, że zaraz da jakieś cudowne rozwiązanie dla ich problemu.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz