Śmiech, który usłyszała
od strony Gideona w pierwszej chwili wydał jej się halucynacją,
spowodowaną działaniem trucizny. Nie chciała nawet przyznawać się
do tego, że właśnie usłyszała niemożliwy do usłyszenia chichot
mężczyzny. Nigdy nie widziała, chociażby żeby się uśmiechał
półgębkiem. Zazwyczaj chodził ponury, czasem odbierała go jako
wiecznie naburmuszonego i niezadowolonego ze swojego życia... albo
raczej nie-życia. Wzięła więc oddech, naiwnie wierząc, że wtedy
omamy znikną, ale to wcale nie nastąpiło i co gorsza... wydawało
jej się głośniejsze.
-Chyba trucizna ma skutki uboczne, bo słysz... - spojrzała w stronę wampira i przerwała w połowie, zdając sobie sprawę z tego, że on się śmiał. Nie bardzo rozumiała dlaczego, bo przecież właśnie na krześle za nim umierała dziewczyna, z którą kiedyś rozmawiał i poczułaby się z tego powodu obrażona, gdyby jej wolniejsze myślenie w tym momencie nie zrozumiało, o co chodziło. Wampiry były martwe! Rany, ale Atea się w tym momencie zawstydziła i zaczerwieniła. Spuściłaby zapewne speszona wzrok, gdyby nie to, że ona też się w końcu roześmiała, zasłaniając usta dłonią. Teraz już rozumiała, dlaczego ktoś z tak pokerową twarzą parsknął śmiechem.
-No tak, mój błąd – odpowiedziała odsuwając rękę i z niepokojem dostrzegając na jej wnętrzu krew.
-Tak, przy ognisku – kiwnęła głową, ciesząc się, że jednak została mu w pamięci. Chociaż miała nadzieję, że nie były to nieprzyjemne wspomnienia. -No tak jakby... trochę - podrapała się nerwowo po karku z rumieńcami na policzkach. -Oj, już nie mów tak okropnych rzeczy, że do niczego innego byś się nie nadawał – nigdy nie rozumiała, czemu wszyscy woleli patrzeć na swoje defekty zamiast na to, w czym byli świetni i na czym się dobrze znali.
-W zasadzie to taka mieszanka trochę. Jestem tropicielem – nie dość, że przystojny to jeszcze inteligentny. Nie zaskoczyło jej to szczególnie. -Zabijam potwory, które gnębią miejscowości, albo zdobywam składniki dla alchemików, którzy boją się sami podjąć takie ryzyko. W zasadzie to teraz właśnie miałam zlecenie na ten jad. Osobiście nie mam zamiaru pytać, do czego mojemu pracodawcy tak śmiercionośna trucizna, ale mam dla niego w torbie drugi słoik. A swoją drogą to ten, który masz przed sobą ci zostawię do eliksirów czy cokolwiek możesz z tego wytworzyć, skoro podjąłeś się zadania wykonania odtrutki. No mimo wszystko dosłownie ratujesz mi życie – im więcej mówiła tym bardziej jej drżał głos z zimna. -Czy mógłbyś mi pożyczyć jakiś koc? Nigdy nie było mi tak zimno. Wypiorę ci go potem – owinęła się swoimi ramionami.
-Chyba trucizna ma skutki uboczne, bo słysz... - spojrzała w stronę wampira i przerwała w połowie, zdając sobie sprawę z tego, że on się śmiał. Nie bardzo rozumiała dlaczego, bo przecież właśnie na krześle za nim umierała dziewczyna, z którą kiedyś rozmawiał i poczułaby się z tego powodu obrażona, gdyby jej wolniejsze myślenie w tym momencie nie zrozumiało, o co chodziło. Wampiry były martwe! Rany, ale Atea się w tym momencie zawstydziła i zaczerwieniła. Spuściłaby zapewne speszona wzrok, gdyby nie to, że ona też się w końcu roześmiała, zasłaniając usta dłonią. Teraz już rozumiała, dlaczego ktoś z tak pokerową twarzą parsknął śmiechem.
-No tak, mój błąd – odpowiedziała odsuwając rękę i z niepokojem dostrzegając na jej wnętrzu krew.
-Tak, przy ognisku – kiwnęła głową, ciesząc się, że jednak została mu w pamięci. Chociaż miała nadzieję, że nie były to nieprzyjemne wspomnienia. -No tak jakby... trochę - podrapała się nerwowo po karku z rumieńcami na policzkach. -Oj, już nie mów tak okropnych rzeczy, że do niczego innego byś się nie nadawał – nigdy nie rozumiała, czemu wszyscy woleli patrzeć na swoje defekty zamiast na to, w czym byli świetni i na czym się dobrze znali.
-W zasadzie to taka mieszanka trochę. Jestem tropicielem – nie dość, że przystojny to jeszcze inteligentny. Nie zaskoczyło jej to szczególnie. -Zabijam potwory, które gnębią miejscowości, albo zdobywam składniki dla alchemików, którzy boją się sami podjąć takie ryzyko. W zasadzie to teraz właśnie miałam zlecenie na ten jad. Osobiście nie mam zamiaru pytać, do czego mojemu pracodawcy tak śmiercionośna trucizna, ale mam dla niego w torbie drugi słoik. A swoją drogą to ten, który masz przed sobą ci zostawię do eliksirów czy cokolwiek możesz z tego wytworzyć, skoro podjąłeś się zadania wykonania odtrutki. No mimo wszystko dosłownie ratujesz mi życie – im więcej mówiła tym bardziej jej drżał głos z zimna. -Czy mógłbyś mi pożyczyć jakiś koc? Nigdy nie było mi tak zimno. Wypiorę ci go potem – owinęła się swoimi ramionami.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz