By
Tyna
|
12:04
|
– Smutno? – powtórzył za nią.
Aldert zgrabnie zignorował wyszeptane przez nią przekleństwo i jej wyraźnie przyspieszone bicie serca, choć był przekonany o tym, że nikomu nie wypada używać tego typu słów w jakimkolwiek kontekście, a każdy wulgarny wyraz wywoływał w nim ogromną pogardę oraz równie wielkie zniesmaczenie. Nie ukazał tego w żaden sposób, zignorował to uczucie. Szedł przed siebie, dyskretnie zwalniając kroku, by Atea mogła bez problemu do niego dołączyć. Nie wypadało, żeby szła za nim.
– Nie... – zaprzeczył spokojnym tonem, nie obdarzając jej nawet krótkim spojrzeniem. – Nie dostrzegam w tym nic smutnego.
Zamilkł na krótką chwilę.
Gdyby się tak zastanowić, Aldert raczej rzadko, o ile w ogóle, kiedykolwiek odczuwał smutek, żal, zniechęcenie lub zmartwienie. Było mu to wszystko stosunkowo obce, bo teoretycznie niepotrzebne. Żył w głęboko zaszczepionym przekonaniu, że emocje ogólnie są dość zbędne, więc należy nad nimi panować lub pozbywać się ich w miarę możliwości, żeby osiągnąć stan, na którym powinno mu zależeć. Wszyscy z jego rodziny, tej dalszej i bliższej, się do tego stosowali. Czasami tylko słyszał, jak jego matka krzyczy.
Nie widział w swoim życiu nic smutnego. Uważał je za doskonałe i nie rozumiał, dlaczego coś, co stanowiło sens jego życia oraz odgórne założenie, któremu chciał i musiał podlegać, bo po prostu taka była jego rola, mogłoby być czymś negatywnym.
– Smutny jest brak sensu, a moja praca ma sens, tak samo jak to, kim jestem oraz to, co robię. Gdyby sens się w tym wszystkim nie zawierał, istotnie brzmiałoby to smutno i żałośnie, lecz istnieje. To już samo w sobie świadczy o pewnym ogólnym szczęściu.
Nawet jeśli szczęście również było względne.
To nie były jego słowa. Przeczytał je w jednej z ksiąg znajdujących się w zasobach biblioteki w jego rodzinnej rezydencji już dawno temu. Musiał je znać, bo tak go wykształcono.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz