Kára ostatni raz spojrzała w te figlarne, błękitne oczy i zmieszana, choć kompletnie szczęśliwa (lub absolutnie zauroczona), ruszyła dalej przez mglisty las.
Chyba jeszcze nigdy nie czuła się w ten sposób albo po prostu nie pamiętała, kiedy (i czy w ogóle) ktoś traktował ją tak samo jak Jérôme. Był nie tylko miły, ale przede wszystkim czarująco szarmancki i dziewczyna zaczynała tracić nie tylko głowę, ale też swoje obiekcje – wbrew wcześniejszym obawom, doszła do wniosku, że ten trochę nieprzystępny chłopak wyglądał na kogoś, komu dobrze było zaufać.
A tak naprawdę, Kára po prostu nie chciała wierzyć, że te serdeczne i pełne trochę powściągliwego szczęścia oczy mogły należeć do kogoś, kto miał nieczyste zamiary.
I chyba nie mógł być zły, skoro nie tylko obdarował ją swoim płaszczem, ale nie upuścił jej też, kiedy Kára z pełnią szczęścia i nieodpowiedzialności, podpierając się o jego dłoń i szeroki bark, zeskoczyła z metalowej platformy jak dziecko – i gdyby nie Jérôme, który tam był i stał tuż obok, pośliznęłaby się na przymarzniętym chodniku.
Niezaprzeczalnie była naiwna, ale z jego każdym kolejnym czarującym uśmiechem ufała mu coraz bardziej.
— Znaczy, nie chcę naciskać. Pan chyba z natury jest trochę tajemniczy, Panie Jérô–— momentalnie ucichła i na jego prośbę zatrzymała się w półkroku.
Kiedy Jérôme znalazł się tak blisko niej, a jego oszałamiający zapach uderzył w nią z siłą tajfunu, serce zabiło jej trochę szybciej (a właściwie łomotało tak prędko, jakby zaraz miało wybić jej żebra). Kára nie potrzebowała wiele, żeby się zawstydzić, zwłaszcza że urok chłopaka spotęgował się, kiedy jej ciemne oczy mogły przyjrzeć mu się z bliska.
— Ale chłód — wymruczała, zgrabnie zganiając poczerwieniałe policzki na mroźny poranek.A kiedy zobaczyła, że Jérôme podarował jej rękawiczki, z jej ust uciekło niekontrolowane westchnienie zachwytu. Teraz już nie miała żadnych wątpliwości: był cholernie cudowny.
Nawet Bogowie – przynajmniej ci, których pamiętała z Asgardu – nie byli nawet w połowie tak urokliwi jak Jérôme.
— Oh –— mruknęła cichutko, niepewnie przyjmując rękawiczki w taki sposób, że opuszki jej palców delikatnie pogładziły jego dłoń.
Kára nie mogła zaprzeczyć; dłonie faktycznie poczerwieniały jej od zimna, ale on zauważył to szybciej, niż ona w ogóle zdążyła się tym przejąć.
— Jesteś... — westchnęła i, układając dłoń na jego posrebrzanym policzku, przegładziła jego skórę kciukiem. — Za dobry, Jérôme. Zdecydowanie za dobry — pokiwała głową i, stając na palcach, przesunęła dłoń wyżej, niespiesznie zaczesując jego cudownie miękkie włosy, w ten sam sposób, co robił to jeszcze w pociągu.
Później naciągnęła rękawiczki na swoje malutkie dłonie (zwłaszcza w porównaniu do tych jego) i z uśmiechem ciepłej wdzięczności, okręciła się wokół własnej osi.
— To co, jak wyglądam? — zagaiła, a potem z ciekawością wsłuchała się w opowieść chłopaka, co jakiś czas kiwając głową. Miała mnóstwo pytań, ale za wszelką cenę próbowała się kontrolować – umarłaby chyba, gdyby teraz, po salwie wspólnych śmiechów i uśmiechów, zraziła go do siebie przez swoje wścibstwo.
— A ... Hm, a powiedział ci, czego masz tutaj szukać? — uśmiechnęła się delikatnie i uniosła na niego spojrzenie dużych, ciekawstkich oczu. — No, oprócz mnie, oczywiście. Mnie już znalazłeś — rzuciła z żartobliwą kokieterią.
— Ja? Znaczy– w sensie ja?— wypaliła zakłopotana.
Kára nie miała jakiegoś szlachetnego powodu, czy ukrytego celu w przenoszeniu się do Akademii; decyzja była raczej spontaniczna, nieprzemyślana i kierowana naiwnym sercem dziewczyny, które podpowiadało, że a nuż, chociaż na chwilę znajdzie sobie nowy dom.— A ... Hm, a powiedział ci, czego masz tutaj szukać? — uśmiechnęła się delikatnie i uniosła na niego spojrzenie dużych, ciekawstkich oczu. — No, oprócz mnie, oczywiście. Mnie już znalazłeś — rzuciła z żartobliwą kokieterią.
— Ja? Znaczy– w sensie ja?— wypaliła zakłopotana.
— A wiesz ... — zaczęła, drapiąc się nerwowo po nadgarstku. Z pełnią mocy uświadomiła sobie, że nie chce go więcej kłamać, zwłaszcza kiedy on sam wydawał się być tak rozkosznie szczery.
— Bez szczególnego powodu — mruknęła i przysunęła się jeszcze bliżej Jérôme'a, oplatając się wokoło jego ręki.
— Pamiętasz tę naszą rozmowę o byciu znikąd i o życiu dla samego siebie i... W ogóle, tamtą rozmowę — zaczęła, trochę chaotycznie. — No.. — przerwała na parę sekund. — Ja w sumie nikogo nie mam — wzruszyła ramionami, zerkając w stronę kolejnych szelestów w lesie. — Żeby się nie zanudzić, trochę podróżowałam. Wiesz ... Jak się nie ma przeszłości, to właściwie jest ci wszystko jedno, dokąd pójdziesz — chociaż jej podróże bardziej przypominały pasmo niekończących się ucieczek. — Ale potem ... Po jakimś czasie — a właściwie to chyba po stuleciach — Nawet to zaczęło być nudne... Sam wiesz, ile można tak żyć, nie? — uśmiechnęła się nieznacznie. — Kiedyś ktoś mi powiedział o tej Akademii i stwierdziłam, że wiesz.. Że może– chociaż się nie nastawiam, ale, że może.. Trochę się z kimś zakoleguje. Jak się nie ma rodziny, to trzeba ją zastąpić — westchnęła cicho i zerknęła na zarys góry w zamglonej oddali.
— O! Patrz! To chyba tam — mruknęła wesoło, wytężając wzrok, by zobaczyć zarys starego zamku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz