Ukłon, który wykonał mężczyzna nie zamydlił jej oczu. Doskonale zauważyła spojrzenie, którym ją obdarował dosłownie chwilę przed tym, rzekomo kulturalnym gestem. Stał przed nią zbyt pewny siebie, uważający się za lepszego i silniejszego, zapewne typowy samiec, który prawdopodobnie próbował wywrzeć presję tym, skąd pochodził. Nie, żeby Ateę to w jakikolwiek sposób obchodziło. Być może nawet próbował pokazać, że jest na tyle dumny i pochodzi z tak znamienitego środowiska, że żadne, prymitywne instynkty nie miały nad nim kontroli. Instynkty, które z całą pewnością bardzo często się w nim budziły, może nie akurat w tej chwili, ale w wielu innych sytuacjach. Nie była to pierwsza jej styczność z kimś tego pokroju, niemniej za każdym razem tak samo ją dziwiło to, że wilk próbował zdusić swoją naturę. Można się więc domyślić, że obudziła się w niej chęć podjęcia próby zgaszenia tego cwaniackiego uśmieszku z jego nawet całkiem przystojnej twarzy i udowodnienia mu, że choćby bardzo chciał, nie zawsze będzie w stanie panować nad swoimi instynktami. Jednocześnie, patrząc na niego i słysząc nazwisko, które po chwili, ale skojarzyła z Roweną, była niemal pewna, że to nie będzie proste. Tutaj potrzeba było taktyki, potrzeba było sprytu, potrzeba było… wilczycy.
- Ow, jeśli od tej strony to proszę wybaczyć moją impertynencję – zabrała dłoń, którą zamierzała się wcześniej z nim przywitać, ale odsunęła się nieznacznie, żeby mieć trochę przestrzeni. – Co prawda nie mam sukni wieczorowej, ani czerwonej róży we włosach, ale… - trochę przeciągnęła samogłoski, udając że łapała rąbka sukni i również grzecznie mu się kłaniając. W jej spojrzeniu można było dostrzec to, że faktycznie było w tym wiele szczerej chęci zachowania narzuconej przez niego formy grzecznościowej, ale jednocześnie nie byłaby sobą, gdyby było to całkowite dostosowanie się do niego. Grunt to było przekazać swoją wolę i naturę za pomocą woli i natury drugiej osoby. Dlatego właśnie w jej słowach i niektórych ruchach zawartych w ukłonie, można było odczytać wiele uszczypliwości. Jeszcze nie była ona wroga. – Atea Beamont, bardzo mi miło.
- Ależ oczywiście taki zamiar zawiera się w naszych planach, mam rację? – zamierzać można było wiele rzeczy, ale czy zostaną one faktycznie zrealizowane, to już była zupełnie inna kwestia. Spojrzała tylko sugestywnie w stronę Cristabel, do niej akurat uśmiechając się całkowicie szczerze, ale dziewczyna była aż nadto bezpośrednia. – Jednak w tym celu, jak mniemam, potrzebujemy odpoczynku, zatem, jeśli pan pozwoli, udamy się do naszej komnaty… - ciągnęła tonem trochę szlacheckim. Wiadomym oczywiście było, że jej zamiarem było zimitowanie, a nie naśladowanie jego zachowania i zrobienie tego tak, żeby nie być chamskim. Mimo wszystko, chociaż zagrał trochę na jej nerwach, to właśnie był powód, przez który wydał się dziewczynie interesujący. Chociaż może bardziej tutaj chodziło o to, że interesującym będzie dla niego udowodnienie mu, że nawet taki panicz jak on, nie zawsze jest w stanie nad sobą zapanować. Nie zawsze będzie zachowywał się szlachecko i kulturalnie, choćby bardzo tego chciał. – Miło było pana poznać, Adoni… znaczy, proszę o wybaczenie, Aldercie von O'Qhar – złapała drugą dziewczynę pod ramię i pociągnęła ją w stronę pokoju, do którego obie wcześniej zmierzały. Miała ochotę samej sobie nić brawo. Przezwisko Adonis wydawało jej się tutaj być wręcz idealne. Od kiedy była aż tak kreatywna?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz