Jelly prześlizgnęła się między ludźmi, by chwilę odsapnąć, walka męczyła ją, spalała na nią większość kalorii, meduza była więc tak głodna, że zjadłaby konia z kopytami. Potyczka z Ateą wykończyła ją, niespodziewała się, że ta zadziorna wilczyca ma w sobie tyle siły i wigoru, a przede wszystkim zręczności. Gorgon straciła zbyt dużo energii na tę walkę, mogła teraz wymigać się od dalszego udziału w zajęciach, w końcu pokazała, że walczy, powinno starczyć…
NamGi siedział na niewielkiej ławce między innymi uczniami, przyglądając się potyczkom innych łowców. Jego wzrok na dłuższą chwilę zawiesił się gdzieś na Jelly i Atei; głównie dlatego, że tylko je, ze wszystkich osób walczących, faktycznie znał, albo przynajmniej kojarzył. Westchnął z uśmiechem, zastanawiając się, jak właściwie można walczyć czymś tak małym jak sztylet, czy bagnet; on przynajmniej nie wyobrażał sobie czegoś takiego.
Kiedy gęsta mżawka ocierała się o jego rozgrzaną skórę, on zamienił parę słów z Baochengiem i Elijahem (nowym znajomym), żeby chociaż odrobinę zająć sobie czas, bo lekcja i obserwowanie innych po prostu go znudziło. Kiedy stał przed swoim końskim znajomym, usłyszał donośny głos pani Charms, tuż zza swoich pleców.
— Zwolniła się jedna para — poinformowała, wskazując w stronę Jelly, która odpoczywała po walce. Dong nawet nie zauważył, kiedy ich potyczka dobiegła końca.
— Ale ona walczy bagnetem — NamGi stwierdził, wyjątkowo błyskotliwie. Ophelia spojrzała na niego i pokiwała głową, prowadząc go w stronę nowej przeciwniczki.
— Ale ona walczy bagnetem — NamGi stwierdził, wyjątkowo błyskotliwie. Ophelia spojrzała na niego i pokiwała głową, prowadząc go w stronę nowej przeciwniczki.
Jelly dyszała ciężko, zaczynał marznąć, pod względem budowy organizmu, półwęże miały duże kłopoty, gdy były zmuszone do walki w chłodny dzień. Część kalorii w organizmie służyła do utrzymywania stałej temperatury, Gorgon je zmarnowała, jednak do jej nozdrzy dotarł zapach chili, cynamonu oraz imbiru. Słońce, ogień, chińskie żarcie. Uniosła swe ciało, widząc maszerującą w jej kierunku nauczycielkę, za którą dreptał Azjata. No tak, w końcu każdy miał walczyć z każdym, Jelly nie wierzyła w swe zwycięstwo, widząc oręż NamGiego, ale mogła w tej walce się nieco rozgrzać. Ophelia Charms zatrzymała się przy meduzie, a obok niej stanął młody mężczyzna.
— Zmień broń na miecz, mam dla ciebie lepszego przeciwnika — poleciła nauczycielka.
Jelly jedynie przytknęła, ale na jaki konkretnie rodzaj miecza powinna zmienić poręczny bagnet? Wystawione były różne typy broni, od dwuręcznej, po lekkie katany, rapiery i szable, nawet dostrzegła tam claymore. Problem w tym, że meduza nigdy nie została poprawnie nauczona walki bronią białą, długą. Obserwowała często ludzi i próbowała ich naśladować, jednakże nie miała z kim stoczyć pojedynku. Ostatecznie zdecydowała się wybrać claymore, ciężki, długi, ale utrudniający akrobacje miecz. I tak i tak, salta i piruety w poważnej walce na miecze były idiotyczne, ale trudno, lekcja, to lekcja, tu działy się różne bzdury. Dziewczyna wyważyła miecz w ręce, ciężki jak cholera, ale mogła spróbować. Gdyby mogła prowadzić walkę jakby chciała, udusiłaby chłopaka lub zamieniła w kamień.
Jelly podpełzła do NamGiego, prostując się, by przyjrzeć mu się z góry.
— Wyglądasz na kogoś doświadczonego, dobrego… — zasyczała, nachylając się nad nim. — Masz mnie zadowolić, piecyku.
Miała gdzieś, czy wygra czy nie, ale zakładała, że poradzi sobie fatalnie, bo z bronią dłuższą niż maczeta radziła sobie tragicznie. Przynajmniej mogła dotknąć ciepłej skóry chłopaka w trakcie walki i nieco się rozgrzać, więc nie narzekała.
NamGi uśmiechnął się w stronę Jelly kiedy stanęli koło siebie. Nie do końca wiedział, jak będzie wyglądać ta bitwa, ale zapowiadała się obiecująco. Dong, będąc jeszcze w Chinach, walczył z różnymi stworzeniami. W ciepłe noce łąki otaczające ich małą wioskę wypełniały się przedziwnymi kreaturami i często bywało tak, że NamGi, stojący na warcie z kilkoma innymi wojownikami, musiał stawiać im czoło całą noc. Czasami był to małe stworzenia, a czasami duże, porównywalne, lub nieco mniejsze, od Jelly.
Chociaż faktycznie, z meduzą nigdy nie walczył.
Nawet nie wiedział, czy było to rozsądne.
W każdej chwili jej okulary mogły się osunąć, a kiedy ich wzrok by się skrzyżował …
NamGi w zasadzie nie był pewien, co by się wtedy stało, ale nie chciał sprawdzać. Z jednej strony był przecież potomkiem bogini; prawdopodobnie najszlachetniejszej istoty, a z drugiej nie był pewien, czy w zagrożeniu stania się posągiem, miało to jakiekolwiek znaczenie.
— Witaj, Jelly — przywitał się grzecznie i trzymając rękojeść w obu dłoniach, szpicem do wilgotnej trawy, ukłonił się lekkoe, by okazać jej szacunek; jak zawsze to robił przed walką.
— No tak, a ty wręcz przeciwnie — stwierdził, patrząc na ciężki miecz w jej dłoniach. NamGi miał wrażenie, że żmija nie miała do końca pojęcia o tym, jak poprawnie go używać; bagnet zdecydowanie zgrabniej leżał w jej dłoniach.
— W zasadzie to mam cię pokonać — zaśmiał się i przybrał pozycję gotową do rozpoczęcia walki. Pewnie chwycił Jian w swoich dłoniach i na lekko ugiętych kolanach, zerknął w stronę Ophelii, która kiwnęła głową, na znak rozpoczęcia ich walki.
— Powodzenia — odparł jeszcze, nim po raz pierwszy ich miecze skrzyżowały się ze sobą.
Jelly starła się naśladować ruchy chłopaka, jednak miecz, który znajdował się w jego ręku był o wiele lżejszy. Nie wiedziała jak prowadzić odpowiednią walkę z pomocą tego oręża, miecze służyły jej jedynie do odrąbywania głów, gdy budził się w niej mały sadysta. Meduza czuła na sobie spojrzenia większości uczniów, więc nie mogła używać sztuczek, podobnych do tych, których używała w walce z Ateą. W sumie i tak raczej by nie mogła, bo NamGi wydawał się mniej dziki, bardziej okrzesany, przypominał płomień świecy, łagodny, drgający na wietrze, jednak Gorgon wiedziała, że nawet mała iskra jest w stanie rozpalić pożar. I to był jej pomysł na walkę, emocje nie są sojusznikiem racjonalności. Gdy ich miecze się skrzyżowały, Jelly owinęła jedną z nóg chłopaka częścią ogona i pociągnęła, mając nadzieję, że to coś da.
NamGi niespodziewanie stracił grunt pod nogami i nim się spostrzegł, jego plecy i kimono, lekko rozwiązane od walki, przemokły od mokrej, śliskiej trawy, na której wygląował z cichym łoskotem i sykiem zaskoczenia. Przez myśl mu nie przeszło, że Jelly spróbuje oszukiwać; w końcu miała dobre dziesięć metrów długości i to samo w sobie było już wystarczającą przewagą.
Dong warknął pod nosem i szybko przeturlał się w bok, by uniknąć kolejnego ataku meduzy, podnosząc się tak szybko, jak tylko mógł, by pani Charms nie zdyskwalifikowała ich potyczki; nie zamierzał poddać się tak łatwo, w końcu miewał naprawdę gorszych i o wiele groźniejszych przeciwników.
Zaciskając palce na rękojeści, natarł na żmiję jeszcze raz, odpuszczając sobie uczciwą grę. Odskakując od jej ciosów, nadepnął na końcówkę jej ogona i korzystając z okazji jej chwilowego rozproszenia, zaatakował dziewczynę serią silnych uderzeń, starając się wytrącić miecz z jej długich rąk.
Jelly jęknęła, czując nacisk na grzechotce. Ból łączył się z przyjemnością dużą, o ile Atea swym atakiem wywołała dyskomfort, to NamGi odpowiednio nastąpił na wrażliwą końcówkę ogona. Przyjemność rozlała się po jej ciele, nie mogąc nad tym zapanować padła na ziemię i przeturlała się za chłopaka, zarówno, by ochłonąć jak i móc zaskoczyć go od tyłu. Uprzednio przeszła do defensywy, próbując odbić serię ciosów zadanych przez chłopaka. Na jej ustach pojawił się dumny uśmieszek, cieszyła się że chłopak zaczął grać w jej grę. Rękojeścią miecz uderzyła go w łopatki, uskakując zarazem.
Dong nigdy nie walczył nieuczciwie. W Chinach, a przynajmniej w rejonie gdzie leżała jego wioska, przodował szacunek w bitwach. Jednak zagrania Jelly sprawiały, że NamGi nie zamierzał się hamować. Nie chciał przegrać.
Na początku, jeszcze znaim stanęli do walki, Azjata zamierzał walczyć raczej bezboleśnie; nie lubił niepotrzebnej przemocy, ale kiedy po jego łopatce rozniósł się tępy ból, Dong zapomniał o wszystkich zasadach, które ojciec wpajał mu i nakazywał stosować.
Ophelia Charms i tak była wtedy zajęta pouczaniem jakiś laików, paredziesiąt metrów dalej; na drugim końcu pola, więc nie widziała ich walki, która wymknęła się spod kontroli. Był pewien, że oboje złamali parę podunktów regulaminu, który od niechcenia Dong podpisał na zbiórce.
Uskoczył od jej kolejnego ciocu i, rozgrzewając ostrze miecza do parzącej, choć jeszcze nieskodliwej temperatury, zablokował kolejny atak żmii i sekundę później, gorącym ostrzem, uderzył w bok meduzy.
Jelly poczuła swąd przypalanej skóry i ból, który rozniósł się po jej ciele. Z jej ust wydobył długi, przeciągły syk, a węże, której jak dotąd obserwowały jedynie, zostały również pobudzone do walki, by chronić swą panią. Gorgon uskoczyła przed kolejnym gorącym ciosem, chłopak dodawał jej wigoru, ciepła, mogła więc przeznaczyć więcej energii na zadawanie i parowanie ataków. Jelly przetoczyła się i sięgnęła w stronę ust, nie mogła użyć swojej najpotężniejszej mocy, ale wciąż miała coś równie groźnego, złapała jeden z kłów jadowych i wycisnęła trochę mlecznobiałego płynu, by następnie nałożyć go na ostrze miecza. Grzechotka na końcu jej ogona drgała gwałtownie, twoarząc szum, wzięła głęboki wdech. Musiała trzymać miecz w ręku, mimo że wolała użyć swych szponów, by zadrapać chłopaka. Takie rany szarpane goiły się długo i boleśnie, wyrzuciła ten pomysł z głowy. Chłopak był zwinny i zastanawiał się mocniej nad swoimi dalszymi działaniami niż Atea, która dawała znać, że kierują ją emocje. Jelly musiała wyrzucić miecz z ręki chłopaka. Zacisnęła dłonie mocno na rękojeści i uderzyła w ostrze Jian, jednocześnie biorąc zamach ogonem.
NamGi zmarszczył brwi, obserwując jej ruchy.
Czy ona naprawdę chciała potraktować go swoim jadem?
Ta dziewczyna była bardziej nieobliczalna, niż Dong mógł w ogóle podejrzewać, co zaalarmowało go o tym, żeby lepiej zawsze mieć oczy dookoła głowy w jej towarzystwie. Chociaż faktycznie; podobała mu się taka walka. Nieczyste ruchy i niespodziewane ataki sprawiały, że ich potyczka była o wiele ciekawsza i bardziej realistyczna. Liczył tylko, że mżawka zmyje tą wężową truciznę z ostrza jej ciężkiego, nieporęcznego miecza, bo chociaż jad, nieistotnie jak silny, faktycznie nie mógł go zabić, tak NamGi radził sobie z nij raczej kiepsko.
— Aż tak mnie nie lubisz? — zaśmiał się, dysząc.
Nim jej ogon zdążył go uderzyć, NamGi odskoczył zwinnie w bok, a kiedy ten łupnął silnie o mokną ziemie, Dong wziął zamach i uderzył go; tym razem ostrze było chłodniejsze.
Nie chciał przecież zrobić jej większej krzywdy, niż było to potrzebne.
— Ty parzysz, ja za zatruwam, chyba nie chciałbyś, bym na ciebie spojrzała? — rzuciła, odsuwając, się po uderzeniu chłopaka.
Ostrze było znacznie chłodniejsze, teraz miało temperaturę przeciętnej herbaty, więc Jelly nie przeszkadzał lekki ból, który rozniósł się po jej ciele, wręcz przeciwnie dodawał jej wigoru. Miała zamiar dorwać chłopaka i docisnąć do ziemi, jednak cholera była zbyt zwinna. Przypominało jej to polowanie. Zarówno ze strony łowcy jak i zwierzyny, oszustwo w tej walce dawało jej przyjemność, na podobne ekscesy w walce z Ateą nie odważyłaby się, dziewczyna wydawała się o wiele drobniejsza i delikatniejsza niż chłopak. Przerzuciła miecz do jednej ręki, trzymając go mocno, a następnie, uderzając ogonem, by zdezorientować mężczyznę, podpełzła bliżej i z pomocą ramienia i przedramienia uderzyła go w twarz. Nie zrobiła tego zbyt mocno, jedynie chciała go jeszcze bardziej zdezorientować.
Gdzieś pomiędzy jednym, a drugim ciosem, NamGi doszedł do wniosku, że w gruncie rzeczy tęsknił za adrenaliną prawdziwej walki. Przez dwadzieścia lat był do niej zmuszany, aż w końcu faktycznie po prostu to polubił i te parę tygodni w akademii, które skutecznie odizolowały go od przemocy, wpędzały go w coś na kształt dyskomfortu. Dopiero teraz, kiedy ciosy faktycznie bolały, a jego nazajutrz pewnie pokryje się siniakami, najbardziej czuł, że żyje.
A te cholerne oszustwa Jelly napędzały go do dalszej walki; dodawały uporu i zaciętości. Nie zamierzał się poddawać, choćby miało mu braknąć sił - tak jak kiedyś.
Korzystając z tego, że Jelly była tak blisko, NamGi mocno chwycił swój Jian i ostry trzon wbił w jej podbrzusze, by odskoczyć i, odpychając jej ataki, starając się uderzyć ją całą siłą w jej ciało.
Jelly straciła na chwilę oddech, ale wciąż miała siłę, by zrobić zamach swym ciałem i uniknąć ataku chłopaka. Ślina napływała jej do ust, a żuchwa boleśnie bolała, chcąc rozewrzeć się. Im dłużej walczyła, tym bardziej jej organizm domagał się pokarmu, rzuciła kątem oka na ciało mężczyzny. Gdyby go udusiła, mogłaby go w sobie zmieścić, połykała czasem większe ofiary. Wysunęła język. Wziedziała, że na podbrzuszu pojawi się piękny siniak. Musiała znaleźć słaby punkt NamGiego. Głowa, stawy, kolana, może krocze? Wciąż nie wiedziała gdzie powinna zaatakować, by powalić półboga. Walczył cholernie dobrze z pomocą broni, powinna mu ją wytrącić. Koniec ciała Jelly był w miarę wąski, natarła na niego ostrzem, a końcówkę ogona owinęła mu wokół jednej ręki i pociągnęła mocno.
Chwyt Jelly spowodował, że NamGi upuścił Jian z ręki, nie widząc sensu szarpania się z nią; meduza była ogromna i chociaż mieczem władała tak sobie, nie mógł odmówić jej siły. Nim miecz upadł na ziemię, Dong zwinnie chwycił jego rękojeść lewą dłonią i zablokował nadchodzący atak, odpychając jej ostrze od siebie.
Prędko ponownie uderzył głowicą jej ogon, okręcony wokoło jego ręki, a kiedy ścisk się poluzował, szybko wyciągnął z niego dłoń i przerzucił miecz znów do prawej; tej sprawniejszej. Natarł na nią wszystkimi siłami jakie jeszcze mu zostały, uderzając jej miecz i ogon, kiedy tylko miał okazję, starając się odskakiwać od każdego jej ataku, choć nie zawsze skutecznie.
Jelly obrzuciła spojrzeniem rany chłopaka. Z jego wargi sączyła się krew, zaś ręce meduzy całe były mniej lub bardziej pozacinane. Ataki chłopaka były silne, ale przede wszystkim celne. Gorogn blokowała mizernie mieczem, starając się pomóc sobie ogonem, jednak w każdym momencie, gdy NamGi potykał się o niego, bądź był odciągany, wciąż był w stanie odzyskać równowagę. Był cholernie silny i sprawny, jednak ciosy, które zadawał zdawały się słabnąć, nie mógł prowadzić walki w nieskończoność, każdy ma jakieś limity, podobnie było z Jelly. Płuca zdawały się chcieć rozerwać jej pierś, gdy łapała łapczywie oddech. Blokowała cios za ciosem, jednak traciła miejsce na uniki. Lustrzanki zsuwały się z jej spoconego nosa, odruchowo starała się je poprawić, jednak w trakcie walki odsłaniała się przez to. Ostatni cios chłopaka doprowadził do tego, że upuściła zarówno miecz, jak i okulary. Nie miała mocy, jednak wciąż mogła wywołać choć trochę paniki w mężczyźnie i jego emocjach. Przez chwilę miała zamknięte oczy, ale potem otwarła je i rzuciła się na zdezorientowanego NamGiego, przyciskając go do mokrej trawy.
Kiedy NamGi w finalnym ataku wytrącił broń z jej dłoni, a ona sama nie kwapiła się, żeby ją podnieść, Dong oficjalnie uznał ich walkę za zakończoną. Tak samo zresztą jak Jelly, która wydawała się być pogodzona z porażką. Faktycznie, została pokonana, ale walczyła z klasą (jeśli przy oszustwach o klasie w ogóle można było rozmawiać).
Uśmiechnięty ukłonił się poraz ostatni i wbił tępe ostrze swojego treningowego miecza w mokrą, grząską ziemię koło jego stóp, wzdychając z ulgą.
Kiedy już miał podnieść nadgarstek do ust, by otrzeć cienką strużkę krwi, która toczyła się w dół jego podbródka, jego plecy znów zderzyły się z trawą, a siła uderzenia sprawiła, że Dong na chwilę nie mógł złapać oddechu.
— Cāo ! — syknął wściekle.
Mógłby przysiąc, że oczami wyobraźni widział swoje plecy, całe w siniakach.
— Co ty robisz! Już skończyliśmy! — warknął, marszcząc brwi.
Patrzył niezadowolony prosto w jej oczy, próbując dać jej do zrozumienia, że zaakceptowałby wszystko w walce, nawet oszustwa, ale koniec walki, zawsze oznaczał po prostu koniec.
Kiedy NamGi zorientował się, że wgapiał się w jej oczy (dość charakterystyczne, bo dwukolorowe), początkowo poczuł jak kamienieje. Ale skamieniał tylko z chwilowego strachu, bo w zasadzie nic się nie stało, chociaż Dong dalej, w najbardziej nieodpowiedzialny sposób po prostu patrzył się na nią, jakby chciał się upewnić, że na pewno nie zamieni się w głaz.
— Złaź ze mnie! — jęknął, kiedy poczuł, że dziewczyna przygniotła go swoim ciężarem, a on robił wszystko, żeby się spod niej wygramolić.
(* Cāo - kurwa mać)
Jelly w pewien sposób chciała przetestować swą moc, co było skrajnie nieodpowiedzialne i niemoralne, jednak zakładała, że półbogowi i tak nic by się nie stało, Gdy zobaczyła, że w żaden sposób, to nie wpływa na jego ciało, po prostu położyłą głowę na jego piersi, dysząc ciężko, nie miała siły się podnieść. Wszystkie kalorie w organizmie włożyła w walkę, dlatego jej ciało przechodziły drgawki. Zamknęła oczy, próbując choć trochę się rozgrzać, gdyż chłopak wciąż był tak ciepły jak kołderka. Nie zwracała uwagi na jego jęki, z jednej strony nie chciała, ale z drugiej nie miała też siły mu opowiedzieć.
— Jesteś przecież taki pomocny — wyrzęziła. — Więc daj mi się ogrzać, bo zemdleję, a później, kto mnie przeniesie, no kto?
— Nie wiem kto, ale gnieciesz mi żebra, Jelly! — warknął niezadowolony. Faktycznie, był półbogiem, ale ból odczuwał normalnie. Żmija zadała mu parę celnych uderzeń również w brzuch i klatkę piersiową, a dodatkowy balast, którym była ona, tylko pogłębiał odczuwany przez niego dyskomfort, roznoszący się po jego otłuczonym ciele.
Poza tym ... Było to zwyczajnie niekomfortowe.
— Złaź — warknął i ostatecznie udało mu się wyszarpać spod jej cielska, dokładnie wtedy, kiedy podeszła do nich pani Charms.
— Zdaje się, że nie dotarło na was, co znaczy używanie tylko broni, prawda? — charknęła, patrząc na nich poważnie.
— To pierwsze zajęcia i tylko dlatego nie wlepię wam naganny. I gdybyście nie byli tacy otłuczeni — przerwała na chwilę, patrząc na ich rany z politowaniem — szorowalibyście dzisiaj sprzęt do błysku — westchnęła i pokręciła głową.
— Kiedy dojdziecie do siebie, nie ominie was kara.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz